Mass Effect i ja
Trochę o Mass Effect, czyli trochę o historii, trochę o rozgrywce, trochę o moich wrażeniach.
Zacząłem pisać bloga od napisania paru słów o książce. Trochę nietypowo, bo blog znajduje się na stronie o grach, konsolach i tematyce dookoła tej części wytworów kultury, więc postanowiłem, że kolejny wpis będzie o grze, a nawet o grach a mianowicie o trylogii Mass Effect. Tę serię gier wspominam bardzo przyjemnie i jest to jedna z moich ulubionych serii stąd właśnie pomysł, aby o niej zrobić wpis.
Zacznę od początku tak jak powinno się zaczynać (nie tak jak mój kolega, który granie w serię Assassin's Creed zaczął od Black Flaga i jak teraz gra w część pierwszą to narzeka na gliche, optymalizacje, trudne powtarzające się misje). A więc swoją przygodę z Mass Effect rozpocząłem przypadkowo, mój brat pożyczył od kogoś pierwszą część, coś o tej grze wcześniej obiło mi się o uszy, lecz coś sprawiło że ta gra mnie ominęła.
1. Winda do galaktyki.
To było moje drugie spotkanie z tytułem od Bioware ( pierwsze spotkanie było przy wyśmienitym KotOR). Odpaliłem gierkę, stworzyłem zaprojektowaną autorsko przeze mnie twarz dla Komandora Sheparda, odpalił się filmik i tak się zaczęły moje galaktyczne przygody. Nie chcę tutaj wchodzić zbyt głęboko w zawiłości fabularne, bo to nie jest tekst o fabule, a o tym co mi się podobało, za co tę serię polubiłem i też co mi się nie podobało. Ale jednak coś o tej fabule należy napisać, więc wcielamy się w komandora Sheparda, który staje się pierwszym ludzkim widmem ( WiDMO to elitarny oddział sił specjalnych, ich członkowie nazywa się potocznie widmami) i jego zadaniem jest powstrzymanie agenta Sarena który chce zemścić się na rasie ludzkiej, tak w dużym skrócie prezentuje się fabuła.
Pierwsze co mnie urzekło to było wyjaśnienie jak ludzkość i inne gatunki w galaktyce mogą podróżować po całej galaktyce, przekaźniki masy, technologia, która została wymyślona przez wymarłą już rasę która niegdyś władała galaktyką i w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła. Drugą rzeczą, która bardzo mi przypadła do gustu była możliwość podróżowania po całej galaktyce swoim statkiem i lądowania na planetach, niestety niektórych, ale to i tak było zajebiste. Każda planeta miała swój opis, podstawowe informacje o atmosferze. Jako fan sci-fi czułem się jak w domu.
Postacie występujące w grze mają swój charakter, czuć że żyją, mają swoje problemy, swoją moralność. Moim ulubionym kompanem był Garrus, z tym kompanem ratowałem galaktykę przez całą trylogie. Jak z przyjacielem toczyliśmy bój ramie w ramie. Garrus jest turianinem, był oficerem SOC (służba ochrony cytadeli, cytadela to taka stolica galaktyki), jest on spokojnym osobnikiem, lojalnym z mądrymi myślami i poczuciem humoru, po prostu swój chłop.
Naprawdę nie wiem kto w Bioware wpadł na ten genialny pomysł z windami, one są chyba najgorszą rzeczą jaką spotkałem w tej części, może jeszcze jeżdżenie tym naszym łazikiem po planetach było toporne ale windy zdecydowanie wygrywają.
2. Shepard 2.0.
Oczywiście zaraz po przejściu jedynki zabrałem się za dwójkę. Dwójka wita nas kataklizmem, w której to Shepard prawie ginie. Dlaczego prawie? Ponieważ grupa Cerberus odnalazła jego ciało i hmm ożywiła je. Dołączamy do Ceberusa i pierwsze co musimy zrobić to skompletować naszą drużynę która rozleciała się po całej galaktyce ażeby. Tyle w skrócie o fabule, która jest znowu świetna i kończy się wielkim szturmem na statek złomiarzy.
W tej części doszło parę nowych ciekawych towarzyszy do wyboru, ja zostałem oczywiście przy moim dobrym druhu Garrusie i jakiejś losowej postaci, przeważnie to był Thane.
Ostatnia misja to było to, wybór członków drużyny, rozdzielenia zadań pomiędzy pozostałych członków naszej załogi, wynik tego kto przetrwa a kto polegnie zależał od naszych wcześniejszych poczynań, jeśli źle dobraliśmy członka załogo do zadania to ginął. Waga tych wyborów była ogromna.
Bardzo fajną rzeczą było to że twarz Sheparda ulegała zmianie w zależności jaką ścieżką szliśmy do celu. Jeśli była to ścieżka po trupach do celu to rany na naszej twarzy ( a w zasadzie na twarzy Sheparda) rozprzestrzeniały się, jeśli była to ścieżka "dobra" rany się goiły.
3. Koniec przygody.
Po cliffhangerze na koniec dwójki czekałem na trójkę jak dziecko na cukierka. Gdy dostałem grę w moje ręce i odpaliłem ją okazało się że nie mogę zaimportować wyglądu mojego Sheparda, wnerwiło mnie to.
Trójka zaczyna się bezpośrednio po wydarzeniach z dodatku do dwójki. Źli w końcu przylecieli wyczyścić galaktykę. Musimy zebrać armię aby się im przeciwstawić ( oczywiście znowu piszę to w dużym skrócie aby osobom które nie grały w tą trylogię a to przeczytają mogły same przeżyć tą historię). Zbieranie armii jest tutaj obarczone ważnymi moralnymi decyzjami które nieraz (przynajmniej w moim przypadku) bardzo mocno kolidowały ze zdaniem niektórych członków załogi co prowadziło do poważnych konsekwencji.
Te wybory moralne to jest to, co lubię w całej tej serii a w trójcie naprawdę były to ciężkie wybory. Dotaliśmy mniej postaci do wyboru do naszej drużyny to był spoty minus.
Osobiście uznaje zakończenie trylogii Mass Effect jako najgorsze zakończenie w historii gier (wiem, później wyszły "nowe, lepsze" zakończenia, ale liczy się to pierwsze które osiągnąłeś po tylu ciężkich wyborach, walkach i to mnie właśnie zasmuciło) trylogia kończy się tak słabo, tak nieciekawie że myślę że pierwszy lepszy fan serii napisał by 100 razy lepsze zakończenie.
4. ???
Nie wiem o czym będzie nowa część, na pewno zagram, ale wiem że na 100% już nie zżyje się tak jak z postaciami z trylogii. Osobiście wątpię też aby czwórka dorównała fabularnie chociaż jednej serii z trylogii. Zobaczymy, oczywiście trzymam kciuki aby część była jak najlepsza