le 2019 face
Witam witam w trzecim corocznym spisie i tudzież opisie rzeczy przegranych bądź ogranych w przeciągu ostatnich 12 miesięcy
PC
Po napisaniu poprzedniego podsumowania udało się sfinalizować kolejny upgrade, a w zasadzie kompletną wymianę sprzętu na w sensowny upper-midrange (Ryzen 5 2600, rx 590, 16 gb ram, 1tb ssd + 1tb hdd). Ten zestaw powinien mi służyć ładne lata i dać się sensownie ulepszyć jeśli kiedykolwiek będzie potrzeba. Niemniej można kompletnie wymienić sprzęt, ale nawyki growe zostaną zawsze takie same. Dowodem są ograne przeze mnie gry, a wśród nich:
Yakuza 0
Yakuzę 0 chwyciłem głównie dlatego, że była na promocji, aczkolwiek nie ukrywam że serii przyglądałem się już od dłuższego czasu. Oczekiwałem w zasadzie nawalanki z memicznymi akcjami i dostałem w gruncie rzeczy nawalankę z memicznymi akcjami, ale też wieloma sytuacjami dramatycznymi i smutnymi. Czego zatem dokonałem grając w Yakuzę 0? Otóż: nakręciłem klip muzyczny z nie-Michaelem nie-Jacksonem, telefonicznie randkowałem z trzema dziewczynami, nauczyłem się breakdance'u, zostałem sterroryzowany przez lokalną babcię, wygrałem turniej samochodzików, kibicowałem (JAN JAN) karaoke (CZA CZARA CZARA), prowadziłem elitarny klub, oraz wykupiłem połowę biznesów w Kamurocho, a także zrobiłem wiele innych rzeczy równie niepowiązanych z tokiem głównej fabuły.
Good times.
Detention
Za starszą grę Red Candle Games zabrałem się jeszcze zanim wyszła cała kontrowersja z Kubusiem Puchatkiem i zanim autorów najprawdopodobniej zniknięto z sieci i ogólnie życia po wymuszonych przeprosinach. Po prostu akurat miałem ochotę na jakiś horror i Detention mi się nawinęło na radar. Nieco rozczarował mnie jednak fakt że to nie był tyle horror (choć miejscami było dość spooky i krwawo) co gra "z przekazem" udająca horror. Przekazem była niezbyt sympatyczna sytuacja obywateli Tajwanu w drugiej połowie XX wieku. Jako gra? Ehhh tak sobie, nie polecałbym. Przekaz jednak - nadal wyraźnie pamiętam, więc chyba zamierzoną funkcję Detetion spełniło, czyż nie?
Final Fantasy X
W tym roku udało mi się wreszcie ruszyć FFX. Niestety z góry przyznaję - nie ukończyłem gry. Ba, chyba nawet za daleko w niej nie zaszedłem. Powody są dwa, blitzball (jak ja go nienawidzę), oraz sphere grid (jak ja go nienawidzę). Blitzballu miałem szczerze dość po długich próbach wygrania obowiązkowego turnieju, a gdzie tu jeszcze grindowanie go dla najlepszego sprzętu dla Tidusa. Sphere grid to natomiast bodaj najgłupszy pomysł jaki zaimplementowano w Final Fantasy (tak, głupszy od draw/junction), który kompletnie zniwelował jakąkolwiek radość z budowania postaci w tej grze. Trochę mi szkoda bo fabuła zdołała mnie zaciekawić - może jeszcze kiedyś się zaprę i spróbuję ponownie, ale na razie nie.
Devil May Cry 5
Capcom najwyraźniej wybił się z dołka i produkuje coraz lepszy szit. DMC5 jest zaledwie drugą grą w serii w jaką grałem (a pierwszą w ogóle był DmC więc wiecie), a i wielkim mistrzem czy nawet fanem slasherów nie byłem i nadal nie jestem. Mimo to "piątka" bardzo mi się spodobała i przyjemnością mi się klepało wrogów nawet gdy rating był z reguły w okolicach C. A gdy się udało wykręcić potężnego kombosa i wsiadała muzyka to już w ogóle nicenicenicenice.
Fabuła też spoko, jadąca bardziej na postaciach niż na jakichś wielkich zawiłościach, a nawet jak mi się gra na creditsach wywróciła nie zdołałem się zbulwersować.
Call of Cthulhu
Dial C for Cthulhu było drugim horrorem który zgarnąłem jakoś razem ze wspomnianym Detention. Z perspektywy czasu mam trochę dylemat ze sprawiedliwym ocenieniem tej gry - mimo wszystko gameplayu w CoC jest dość niewiele, ot trochę skradania (w tym jedna naprawdę upierdliwa sekcja skradana) i trochę testów umiejek, mimo wszystko gra jest mocno liniowa i na otrzymane zakończenie wpływa względnie mało rzeczy... Ale to jest dobra lovecraftiańska gierka, autorzy generalnie wcelowali się w odpowiedni klimat, no i niby w co innego fan CoC miałby zagrać, prisoner of ice? (lol)
Ogólnie chyba warto zagrać, ale należy to w miarę możliwości zrobić bez spoilowania sobie rzeczy i bez jakichś niesamowicie wygórowanych oczekiwań. Ot takie 7/10.
Zer0 Ranger
Zerzero oranger jest grą, którą jednocześnie przeszedłem i rzuciłem bez przejścia.
Zero Ranger jest strzelanką przewijaną w pionie z minimalistyczną pikselową oprawą. Samo w sobie nie jest to jakąś wielką wadą. Problem Zer Oranger leży gdzie indziej - w katastroficznie złym designie. W designie gdzie chociażby plansza druga z bodaj pięciu (czy czterech) jest najtrudniejsza w ogóle. W designie gdzie ważniejszy od umiejętności gracza jest RNG (karygodna decyzja w strzelance). W designie gdzie drugie pół gry to to samo co pierwsze pół, ale jeszcze trudniej. W z dawna znienawidzonym meta-rozwoju gdzie każda przegrana gra ułatwia dalsze podejścia. Zawziąłem się jednak i przeszedłem całą grę, przeszedłem normalnego finałowego bossa (co samo w sobie zajęło mi jakieś dwie godziny ponieważ jak już wspomniałem liczy się nie tyle co gracz umie, tylko w jakiej kolejności boss odpali ataki), po czym dotarłem do prawdziwego finałowego bossa. Który mnie rozwalił bez wysiłku ponieważ znowu RNG i znowu zgadywanie co tym razem trzeba zrobić aby przejść dalej. A przegrana z finałowym bossem? Wipe zapisu gry. Calutki postęp, pokonane plansze, zebrane continue, wszystko to zostało wywalone. Jak ktoś chce spróbować znowu - powtarzamy cały cyrk od zera. Zerzera.
O nie, frajerów to sobie szukajcie gdzie indziej - powiedziałem i Zer0ranger wywaliłem
Boomerowo-FPSowo: Sigil i Arcane Dimensions
Tutaj nie mam tak wiele do napisania ponad to co napisałem w blogach poświęconych S i AD. W telegraficznym skrócie - polecam oba, bardzo fajne rzeczy.
Soul Calibur 6
stary dobry geriatra z riviery
Z serią Soul Calibur pierwszy kontakt miałem dawno temu, jeszcze w lokalnym salonie gier. To była chyba w ogóle pierwsza gra z serii, nazwana jeszcze Soul Edge i zapamiętałem z niej głównie Siegfrieda, zombie Cervantesa, oraz babkę z kijem hokejowym (Seong Mi-Na). Poza tym jednak serię raczej omijałem jako osoba niezbyt szalejąca za klepankami 1vs1, a co dopiero klepankami 1vs1 3D. SC6 zgarnąłem na jakiejś promocji chyba, za namową znajomego - wielkiego fana serii. W sumie inwestycja okazała się być całkiem trafiona; od razu olałem tradycyjny ladder i zabrałem się za story mode (ten z budowaniem postaci), który tłukłem postacią zbudowaną na styl najpierw Kilika (drągi), a potem Siegfrieda (wielkie miecze). I było fajnie. Niezbyt trudno, ale fajnie - i czułem że nawet jak nie ogarnąłem pewnie nawet połowy dostępnych mechanik to nie robiłem durnego button mashu. Szczególnie odczułem satysfakcję z klepania w paru lategame walkach, gdzie naprawdę trzeba było się napocić aby rozklepać wroga ze względu na wszelkie kreatywne ograniczenia (>wroga pokona tylko ringout, ale ma on też super armor czy jak to się nazywa). Zapraszam polecam Ran Ranczewski.
Amid Evil
Do Amid Evil podchodziłem jak do jeża ponieważ kombinacja fantasy i FPS wywołała automatyczne skojarzenie z Hexen/Heretic, za którymi nie przepadam zbytnio. W zasadzie to wcale za nimi nie przepadam. Obawy na szczęście okazały się być nieuzasadnione, w Amid Evil nie ma absolutnie nic z Hexeretica - to w gruncie rzeczy szybka, dynamiczna i skoncentrowana akcja, bez żadnych utrudnień i bez zbędnego zawracania głowy. Taki fantasy quake 1, fantasy dusk, albo też fantasy painkiller (co kto woli). O AE też więcej napisałem na blogach, ale tl;dr jest takie że zróżnicowane mapy, nowi wrogowie w każdym epizodzie, oraz czadowe bronie, w szczególności rakietnica planetnica i kryształowa pałka.
Starsector
Starsector kupiłem pod wpływem pewnego gościa prosto z Ugandy (heyhey people). Ten 2D symulator kosmosu spodobał mi się bardzo, na tyle że od pierwszego uruchomienia grałem w zasadzie dopóki dosłownie nie wyczerpałem zawartości gry, co zajęło mi gdzieś około dwóch miesięcy. W tym czasie dostarczałem towar, kosiłem piratów, badałem opuszczone systemy, a także budowałem swoje malutkie imperium międzygwiezdne. W finałowych etapach gry poszedłem nawet na większą wojnę z mega fakcją która próbowała sabotować moje zdolności produkcyjne. Naprawdę wszechstronna i nieźle skalująca się gra. Dev cycle trochę wolny (ostatni patch 6 miesięcy temu i nadal cisza), ale to nawet dobrze, jeśli tylko gwarantuje to taki poziom gry jak obecny. Niedługo zacznę znowu, tym razem z dorzuconą garścią modów, które powinny sporo namieszać w rozgrywce.
Risk of Rain 2
Risk of Rain 2 to w zasadzie Risk of Rain, ale w oprawie 3D. Tylko tyle i aż tyle, gdyż twórcy dokonali rzeczy bardzo rzadkiej, na tyle rzadkiej że niemal niemożliwej - wzięli formułę jedynki (2D sidescroller na "czas") i przenieśli ją w 3D tak, że nie tylko nie utraciła nic swojego powabu, ale jeszcze na tym zyskała! Zamysł główny jest nadal taki sam - gracz steruje rozbitkiem na ultra wrogiej planecie, celem jest dotarcie do teleportu, przetrwanie fal wrogów i bossów i ostatecznie znalezienie sposobu na opuszczenie planety. Na aktualnym etapie trochę jeszcze brakuje contentu, w szczególności brak właściwego zakończenia, ale i to co jest teraz pozwoli przyjemnie spędzić sporo czasu. Autorzy wciąż komunikują się ze społecznością, ogłaszają dalsze plany i aktualne postępy, więc nie ma obaw, że gra w early access zostanie porzucona.
Touhou Luna Nights
Czyżbyśmy byli w erze renesansu 2husów? Kiedyś granie w gry Touhou wymagało w zasadzie piracenia i szukania fanpatchy tłumaczących, a teraz? I główne gry i fangierki - wszystko na steamie (albo np. switchu) do ogrania bezstresowego i wedle woli. Luna Nights to fangierka, która należy do gatunku metroidvania. Innymi słowy sidescrolling, mapka podzielona na sektory/"komnaty", oraz stopniowe zbieranie kolejnych umiejętności i mocy. Postacią kontrolowaną przez gracza jest Sakuya Izayoi, a to oznacza zabawy z czasem - spowalnianie i zatrzymywanie oraz pokrewne triki. Generalnie gra nie była zbyt trudna, poza true finalnym bossem, który dla odmiany dał mi naprawdę solidny wycisk (ale też w przeciwieństwie do takiego zerzero 0ranger widać było, że wszystko leży w gestii gracza, a nie rng). Dobra rzecz.
Ghostbusters the Video Game
Ghostbusters miałem już dłuższy czas ale pierwsze podejście przerwałem dość wcześnie z jakiegoś dawno już zapomnianego powodu. W październiku przyszła pora na nadrobienie zaległości i przeszedłem grę tym razem od początku do końca. Generalnie to prosty, w miarę kompetentny shooter TPP: żadnych wybitnych niespodzianek (aczkolwiek trzaskanie duchami o ściany do samego końca było przyjemne), nic co by zmieniało oblicze gatunku, ale też nic co by odrzucało. Prawdziwą zaletą gry jest scenariusz, przy którym pracowała ekipa od starych filmów. Powróciła też większość znanych twarzy (a raczej głosów) i mimo upływu czasu dawali radę (poza Billem Murrayem, u którego niestety słychać było chroniczny brak energii). Dobra rzecz dla fanów Pogromców Duchów, ale nie ma co jakoś pilnie spieszyć się z zakupem.
Destiny 2
Destiny 2 przeszło na F2P i na steam, więc skorzystałem okazji żeby zobaczyć, co zacz. Niestety sprawdzanie tego wymiernie utrudniło samo Bungie, które bardzo dosłownie schowało przed graczami wszystkie kampanie i walnęło wszystkim max level, tak że elementy rozwoju postaci i budowania sprzętu zostały znacznie spłycone. Pograłem łącznie chyba jakieś 10 godzin hunterem, prując niemal wyłącznie z łuków i scout rifles i było fajnie - core gameplay bardzo dobry, feel broni niemal perfect. Po tych 10h przestałem grać (zrobiłem wszystkie trzy darmowe kampanie plus chyba jakieś trzy planety questów). Jak na F2P całkiem nieźle chyba; jak mnie kiedyś znowu najdzie ochota to może wręcz jakieś DLC kupię, kto wie?
Stalker
anuuuuu
po miesiącu zmagań w końcu przelazłem podstawkę Cienia Czernobyla i już
Nioh
Nioh kupiłem na przecenie po jakimś roku rozważań. Ostatecznie rzuciłem po jakichś siedmiu godzinach. Z jednej strony ciekawy system walki i intrygujący klimat, z drugiej strony przekombinowany ekwipunek z losowymi dropami, toną materiałów, drzewka skilli nieczytelne i przerośnięte, oraz niesamowicie uciążliwi bossowie. Jednak to nie jest gra na moją cierpliwość.
Switch
Onimusha Warlords
OW kojarzę głównie z wielokrotnie puszczanego materiału na Hyperze dosłownie wieki temu. Teraz wreszcie miałem okazję się zapoznać i było... znośnie. Ot taki Resident Evil Melee Edition. W sumie podobało się, ale też wiele więcej nie mam do powiedzenia.
Okami
Sporadycznie trafiam na grę, którą niesie w całości i wyłącznie oprawa graficzna - Okami jest właśnie taką grą. Poza wybitnie stylizowaną oprawą? W gruncie rzeczy taka Zelda, ale dużo bardziej nudna. Patent malowania podczas walki spoko na papierze, w praktyce gra czasem bardzo dziwacznie interpretuje maźnięcia, co potrafi wymiernie utrudnić życie. Gra po wyjściu z początkowej wioski zaczęła mi się coraz mocniej dłużyć i w sumie sam się sobie dziwię, że znalazłem dość uporu aby dotrzeć do końca, ale cóż.
Astral Chain
Le platinum game face. Bardzo sympatyczna proto-rpgowa klepanka, przypominająca nieco Nier Automatę od strony gameplayu. Widziałem sporo opinii, że sukces nier tomato to wyłącznie zasługa yokotaro - AC myślę udowadnia, że nie do końca jest to prawdą. Przeszedłem grę do końca głównej fabuły, po drodze wracając kilkakrotnie do starszych chapków aby wymaksować tam ratingi (z reguły w ogóle tego nie robię!). Gameplay naprawdę solidny (poza sekwencjami platformowymi), przyjemny i pozwalający na granie po swojemu, fabuła też niezła, a styl graficzny absolutnie fantastyczny, zarówno w mieście, jak i (a w zasadzie szczególnie) astral plane. Jedna z najlepszych gier ogranych w tym roku.
Digimon Story Cyber Sleuth
Cyber Slut to port gry z PSVity/PS4 (teraz również na steamie). Grę kupiłem w gruncie rzeczy oczekując na premierę poków sword/shield, ale ostatecznie gra okazała się na tyle dobra (a poki tak słabe), że grałem w nią zamiast s/s. CS jest na tyle podstępne, że pozornie otoczka jest kolorowa, pastelowa, :D i w ogóle, ale fabuła jest dość mroczna i przygnębiająca. Handel żywym towarem, morderstwa maskujące machlojki, mindwipe - przez zdecydowaną większość gry to mniej pokemony, a bardziej GitS albo Shin Megami Tensei. Gra nawet na hard nie była specjalnie trudna (dziękować mvp trio lilithmon, mastemon i sakuyamon), poza sidequestami ostatniego chapterka, które nawet na normalu potrafiły bez bardzo dokładnego przygotowania zaserwować kompletny party wipe w parę ruchów. W sumie to polecam całkiem mocno.
Romancing SaGa 3
Oficjalna zachodnia premiera tej gry jest rzeczą, na którą czekałem od bardzo dawna. RS3 to japoński RPG z otwartym światem i nieliniową fabułą, którego najbliższym w miarę nowoczesnym krewnym jest The Last Remnant. W wersji przetłumaczonej przez fanów już prawie 20 lat temu mam pewnie dobre paręset godzin. Jak się prezentuje nowoczesny port? Po trochu jest tym, czego oczekiwałem, po trochu tym, czego się obawiałem znając jakość gier square portowanych na nowoczesne systemy (>Final Fantasy V). Z jednej strony graficznie w miarę, szczególnie animowani bossowie nieźle wyglądają, core gameplay nie ucierpiał, a nawet naprawiono trochę starożytnych bugów. No i podobno są jakieś dodatkowe questy ('podobno" bo w chwili pisania tych słów jestem gdzieś w midgame i widziałem tylko jeden taki quest, a nawet nie quest tylko opcjonalny dung). Z drugiej strony interfejs gry jest paskudny i wymiernie gorszy w obsłudze od oryginalnego (regularnie wychodziłem ze wszystkich menusów naraz przy próbie zarządzania skillami postaci), listę aktywnych questów zamieniono na kompletnie nieczytelny dziennik każdego jednego wydarzenia, a tłumaczenie jest tak bardzo na odwał zrobione że wersja fanowska, robiona przez chińczyka ze średnią znajomością angielskiego oraz japońskiego (brzmi jak pocisk, ale taka była prawda, Mana Sword... średnio sobie radził z językiem, choć hacker niezły) momentami wygląda na lepszą. Dużo mógłbym się rozpisywać nad rzeczami skopanymi w oficjalnym tłumaczeniu, ale wspomnę o paru szczególnych casusach, ot chociażby piosence której tekst oryginalnie pojawiał się w rytm muzyki, a tutaj leci prawie minutę jeszcze po tym jak już dawno się utwór skończył, czy o kompletnie porypanych nazwach umiejętności i lokacji - na przykład "Champs Elysees" to "Shanze Lize" (tak się wymawia CE), "Leg sweep" to "Swing", "Swing" to "Reaper", "Shot wave" to "Shot barrage", a "Air toss" to "Tumble".