Asy i kombaty - szybki przegląd i (ugh) opinie
Zatem mam za sobą pięć mainline gier Ace Combat; pozostały zbyt mocne archaizmy albo gry na systemy których nie posiadam*. Wypadałoby zatem jakoś podsumować i opisać generalne wrażenia.... Najpierw jednak mały disclaimer - znam i grałem w obie gry Freespace (1999), które zaskakująco blisko gatunkowo siedzą (arcade dogfight pseudo-sim z wojskową otoczką, wyborem maszyn do misji, radio chatter i wiele innych), mimo że akcja toczy się w kosmosie, w związku z czym żadne AC generalnie nie prezentuje dla mnie żadnej nowej jakości... z reguły wręcz przeciwnie.
Ace Combat 3: Electrosphere
Nemo vs Dijon (musztarda)
Mityczny sci-fi future Ace Combat z Fabułą przez duże F! W praktyce jednak nie jest tak wspaniale. Misje są niesamowicie krótkie, prawie wszystkie kończą się w 2-4 minuty i polegają na ustrzeleniu góra kilku celów. Jest parę odstępstw od tej reguły, ale dla odmiany są to misje niesamowicie uciążliwe (pieprzony AC tunel oraz AC wąwozy). Sama fabuła okazała się ambitna ale poprowadzona dość drętwo, w formie średniawo odegranych (mówię o JP, EN są jeszcze gorsze) monologów połączonych z minimalnie animowanymi anime twarzami i tak samo średniawo odegranych kwestii podczas misji. W zasadzie jedyną bezdyskusyjną zaletą jest rozwidlanie bezpośrednio i czytelnie (patrzę tutaj na piątkę i jej tak/nie) oparte na rzeczach które gracz zrobił podczas misji, oraz tajne zakończenie odtworzone po zdobyciu wszystkich innych. Modele samolotów były całkiem ładne, dostępność ich zależała od obranej ścieżki, a fizyka nawet jest w miarę sensowna, w związku z czym ukończenie gry generalnie nie powinno nastręczać wielkich problemów. W zależności od indywidualnej tolerancję na grafikę PS1 można, czemu nie, jak ma się parę godzin do spalenia.
Ocena 3/5
Ace Combat: Distant Thunder (AC4: Shattered skies)
czy leci z nami fizyka?
Również mityczny pierwszy Nowoczesny (tm) Ace Combat wydaje się być co najwyżej szkicem, szkieletem dobrej gry. Ta gra jest tak nijaka, że niecałe dwa tygodnie po ukończeniu nie kojarzę ani jednej misji poza końcową (bo tunel) i pierwszą wizytą żółtych (bo są niezniszczalni). Fabularnie to samo co w prawie każdym innym AC, czyli strona A robi inwazję i wygrywa aż do akcji po stronie B wkracza gracz i samodzielnie odwraca przebieg wojny, ale prowadzone bardzo szczątkowo i nieprzekonująco. Przerywniki między misjami niepowiązane z główną fabułą, jedynie mdło klepiące hasło Wojna Zła. Do tego konstrukcja misji prymitywna i nadal bliżej skali Ace Combat 3 niż późniejszych. AI nie istnieje, tak samo jak fizyka, a desygnowani bossowie sprawiają kłopot wyłącznie dlatego, że mogą w nieskończoność latać i robić kółka poniżej granicy stall ich samolotów. Na szczęście (?) kończy się szybko, choć gdybym w tamtym okresie wydał pełną kwotę na tę grę to czułbym się oszukany bo nikt mnie nie zmusi abym próbował tej papki na wyższym poziomie trudności czy dla wyższych ratingów. BTW, gra podobno dość słabo lubi się z telewizorami CRT - UI podczas misji ledwo czytelne.
Ocena 2/5
Ace Combat: Squadron Leader (AC5: The Unsung War)
czy chcesz Four Horsemen TAK (nie) < > NIE (tak)
Po AC4 twórcy zrobili sobie dłuższą przerwę (3 lata vs 1), ale gdy wrócili to z taką grą, że prawie niemożliwe do uwierzenia jest że wyszła z tego samego studia. Wszystkie wady czwórki naprawione - fabuła jest super, radio chatter jest super, po nieobecności w czwórce wracają skrzydłowi z ciekawymi osobowościami, misji jest dużo, zróżnicowanych i z pamiętnymi scenariuszami (nawet jak jedną z nich jest cholerny Four Horsemen), samolotów jest całkiem sporo, fizyka wróciła po nieobecności (nie ma już groteskowych sytuacji typu A10 osiągającego mach 2.5). Nawet lokalna misja tunelowa jest najmniej bolesna ze wszystkich. Owszem, są niedociągnięcia - między misjami znowu smętne WOJNA ZŁA trochę rażące tonalnie z resztą gry, ze względu na brak bezczelnych haxów nie ma tu wrogów stawiających większy opór graczowi, poziom trudności pod koniec jest bardzo niski, a generalnie mechaniki mogłyby być odrobinę bardziej czytelne i doszlifowane. Prawdę mówiąc jednak w ogóle mi to nie przeszkadzało. Bo wybrałem branch na którym nie ma Four Horsemen 😎.
Ocena: 5-/5
Ace Combat: the Belkan War (Ace Combat Zero)
warcrimes and warcrime accessories
Mija parę lat, nadchodzi kolejne AC. Niestety tym razem jest dość konkretny krok wstecz względem poprzedniej gry. Tylko jeden wingman (z ustalonym na sztywno samolotem), brak rozwidleń i warunkowych misji, w ogóle mniej misji (i to krótszych generalnie), brak "drzewek" samolotowych, zastąpionych wymienianym uzbrojeniem to najbardziej widoczne uproszczenia. Jest nowość, system rangi rycerz/żołnierz/najemnik zależny od tego, ile celów neutralnych niszczy się podczas misji, ale jest on dość niedopracowany. Po pierwsze, paradoksalnie tępe obszarowe bomby są znacznie bardziej przydatniejsze dla "czystej" gry bo celowane rakiety A2G (i multilock A2A) mają zwyczaj lockować i niszczyć każdy jeden neutralny cel w okolicy. Po drugie i ważniejsze, system wpływa na bardzo niewiele, ot co parę misji atakują gracza wrodzy asowie pilotażu i konkretna formacja będzie dyktowana tym, jaka jest ranga gracza. Pod koniec gry są nawrzucane krótkie FMV "wywiady" z konkretnie spotkanymi pilotami, ale ani nie wprowadzają one nic nowego do fabuły, ani w ogóle żadnej wartości dodanej nie mają bo project aces nadal nie umie pisać cutscenek (co nadal przysparza mi ogromną zagwozdkę bo radio chatter wewnątrz misji jest ponownie topka). Pomijając mniejszą skalę i krótsze trwanie misje generalnie nadal są raczej dobre i tutaj wreszcie wielka bitwa powietrzna naprawdę pompuję adrenalinę i cieszy serducho, a nie jest tylko rutynowym odhaczaniem kolejnych celów jak dotąd. Dla odmiany tunelówka jest bodaj najgorsza ze wszystkich, gdyż tunele sią ciasne i zawierają tyle celów do ustrzelenia (i tak poukładanych), że trudne jest trafienie wszystkich za jednym przelotem - trzeba powtarzać. A no i finalny boss był dość złośliwy ale jak dowiedziałem się co i jak (ginąc w ostatniej fazie) to poszło gładko.
Ocena: 4/5
Ace Combat 7: Skies Unknown
CRISP WHITE SHEETS
Między Ace Combat 6 a Ace Combat 7 minęło sporo lat. Na tyle dużo lat że łaknący przygody fani zrobili własne Ace Combat (które okazało się być lepszym od pierwowzoru). Ale może zatem czekanie się opłaciło? Może wreszcie Ace Combat siódmy będzie Ace nad Combatami? Otóż nie. Gra jest w gruncie rzeczy odpicowaną "czwórką", pozbawioną wielu elementów obecnych w późniejszych grach - w szczególności brak rozwidlania misji, brak kontroli nad skrzydłowymi, nie ma żadnej rangi zależnej od sposobu wykonania misji, a postać gracza nie ma nic do powiedzenia, nawet durnego yes/no. Misje na papierze są całkiem zróżnicowane, ale w praktyce znakomita większość z nich potrafi być bardzo upierdliwa. Radio chatter spoko, choć tym razem znacznie mniej pamiętnych charakterów (Bandog, Spare Squadron, oraz w dlc KAPITAN TORRES), a generalna fabuła bodaj najgłupsza dotąd, na przemian sypiąca deux ex machina oraz bo scenarzysta kazał. Grę ratuje głównie to, że skala misji jest jak dotąd największa i gdy robi się gęsto w powietrzu to jest naprawdę gęsto. Generalnie i retrospektywnie trochę zawód, ale polatać i postrzelać sobie można, choć więcej jak raz średnio sens (t. ukończył trzy razy żeby to zweryfikować). Na dodatek gra ma problemy z obsługą czegoś więcej jak standardowy gamepad albo jedyny flight stick przyklepany jako zgodny, co teraz trochę obciachowe jest. Niby lata po premierze w aktualizacji się poprawiło, ale nadal trzeba dosłownie ręcznie edytować pliki konfiguracyjne, jak jaskiniowiec jakiś.
Ocena: 3+/5
* oraz AHL+. Nie.