2024 na wstecznym (uwstecznionym)
Czterdzieści lat mi... czekaj nie, to za dwa lata. A dzisiaj? Dzisiaj pora na tradycyjne i niezwykle odkrywcze podsumowanie noworoczne, tj gry, w które grałem w tym roku po raz pierwszy i uważam że są godne uwagi. Zatem...
Kategoria pierwsza: prima sort gierki
Skoro Sega nie chciała wypuszczać JSRF z więzienia xboxowego, zebrali się ludzie i zrobili własną grę w temacie wyczynowej jazdy po krawężnikach, schodach i liniach wysokiego napięcia połączonej z tagowaniem najbardziej niedostępnych miejsc w mieście. Nawet wynajęli Naganumę do skomponowania paru utworów do gry. Efekt? Najlepsza gra w tym gatunku, niewymuszony luz i zabawa i jeden z najlepszych OST tej dekady. Poszło na tyle dobrze, że ogłoszony jakiś czas temu reboot Jet Set Radio będzie musiał się naprawdę mocno postarać żeby nie odpaść już na starcie porównania.
Jako że jestem osobnikiem posiadającym skłonności do gatunku 6DOF, czas między przeczytaniem że istnieje konwersja Descent 1 na silnik Overload a odpaleniem tejże należy w moim przypadku liczyć w ułamkach sekundy. Co prawda uważam też, że Descent 1 ma dość sporo wad projektowych, więc szczerze mówiąc oczekiwania miałem... niespecjalnie wygórowane. Tymczasem First Strike po prostu zwalił mnie z nóg jakością wykonania i dopracowaniem. To nie jest po prostu leniwe przełożenie Descenta 1:1 na silnik, jak to prawie zawsze bywa z tymi inicjatywami; autorzy sporo pracy włożyli w takie zaprojektowanie map, żeby były one jednocześnie z łatwością rozpoznawalne, ale też dużo, dużo bardziej przyjemne w graniu. Jest na tyle dobrze, że obecnie to First Strike, nie Overload, jest moją ulubioną grą w tym gatunku!
Naczelny okaz na to, jak kilka dobrze wsuniętych kłamstw może kompletnie zepsuć grze opinę w oczach publiki. Gra, która wisi w okolicach 60% pozytywów na steamie jest w mojej prywatnej tegorocznej topce i w zasadzie jedyne co mogę jej zarzucić, to że w miastach trochę muliła kilka miesięcy temu. Poza tym to pierwsza Dogma, ale lepsza - walka jest fajniejsza, klasy są lepiej zarysowane i nie dublują funkcjonalności, potworów spotyka się więcej i częściej (no dobra, może czasem trochę za często). Na szczęście gra nie uległa jakiejś balduryzacji czy innej soulsyzacji i nadal robi przede wszystkim to, za co Dogma 1 zapadała w pamięć - eksplorację oraz emocjonujące walki z wielkimi stworami w składzie gracz + 3 towarzyszy AI. A obecnie z niezmierną satysfakcją obserwuję jak "Recent Reviews" na steamie jest ponad 80% i wciąż ktoś wchodzi z pytaniem za co taka niska ocena, przecież to jest bardzo dobra gra?
Bo jest.
SKALD: Against the Black Priory
SKALD rzucił mi się w oko praktycznie od razu. Retro oprawa graficzna i muzyczna plus interfejs jako żywo nawiązujący do klasyków pierwszej połowy lat 90tych. Z zaskoczeniem dowiedziałem się, że gra, jak rzadko który RPG, celuje w horror, i to taki porządny, lovecraftiański. Sednem SKALD jest walka, brutalna i wymagająca, wsparta eksploracją/zarządzaniem zasobami oraz nawet sporymi ilościami tekstu budującego prawidłowo nastrój. Może ostatnia 1/3 gry trochę cierpi na syndrom mniej szczegółowego świata, ale nie jest to jakieś straszne niedorobienie jak bg3 chociażby, no i nadal potrafi tam zaskoczyć.
Nowe gry wygrane na komputery Amiga nadal się pojawiają... Niestety praktycznie wszystkie wyglądają jak gry PD z dawnych czasów (małe, proste, darmowe), za które ktoś dzisiaj żąda słonych pieniędzy, a pozostałe wymagają mocno dopakowanych sprzętów. Dlatego od pierwszego momentu gdy zobaczyłem Roguecraft w akcji chciałem to mieć. Przede wszystkim RC już od początku wyglądał jak gra warta wydania na nią pieniędzy, jednocześnie utrzymując target odpalania się na systemach z niewielką ilością pamięci i leciwym 68k na pokładzie. Kupiłem zatem na itchu gdy wreszcie, wreszcie wyszło, przeniosłem na moją Amigę i wsiąkłem na dobre kilka godzin. Super oprawa, niezbyt przekombinowany, solidny gameplay, replay value - ta gra ma wszystko, czego potrzebuje. Przez co oczywiście jestem jeszcze bardziej słony, że przegapiłem okienko kupowania preorderów fizycznych.
Przesycony Age of Wonders: Planetfall i niezmiennie rozczarowany Age of Wonders 4 zajrzałem wreszcie do mojej biblioteki na gogu i wydłubałem stamtąd grę, którą nabyłem ohoho temu za recenzją Ssetha, ale nigdy nie odpaliłem bo early access itd. Songs of Conquest, bo tak brzmi jej tytuł, jest kolejną grą herosowatą - choć może "kolejną" jest terminem trochę na wyrost, bo jest ich w zasadzie tyle co nic. Niemniej, oferowane są wszystkie klasyki gatunkowe, czyli stawianie flag na "kopalniach", budowanie miast, jednostki podzielone na tiery, oraz oczywiście walki turowe na osobnym ekranie. Ciekawym patentem jest limit jednostek na stack, co stawia grę gdzieś pomiędzy HoMM, gdzie można było mieć 7x5000 liczy, a Age of Wonders, gdzie każda jednostka była "jedna" z paskiem HP. Do tego gra wygląda niesamowicie, screenshoty moim zdaniem nie oddają tego, jak oczy cieszy patrzenie na te kolorki i animacje i detale. Kampania jak zwykle nie wciągnęła mnie zbytnio, ale na losowych mapkach już trochę pograłem.
Najlepszy shmup tego roku - no ok, może jest to bardzo wąska i niszowa kategoria. Najlepszy shmup tej dekady? Trudno powiedzieć, Crimzon Clover istnieje, niedawno World EXplosion w koncu. Najbardziej stylowy shmup tej dekady - tutaj myślę protestów nie będzie. Niesamowita, turboszybka oprawa graficzna, tony bajerów wizualnych, animacji i detali przy zachowaniu czytelności pola bitwy, w połączeniu z ciekawym systemem łączącym poziom trudności z biciem high score i generalną giętkością, która pozwoli nowicjuszom komforotowo grę ukończyć, a weteranom śrubować wyniki - to właśnie Devil Blade Reboot.
Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven
Square od dawna traktuje serię SaGa po macoszemu. Gry są wydawane po latach, albo w ogóle nie wydawane, albo jeszcze portowane na niszowe konsolki zamiast na normalne systemy. W związku z tym niewielu ma zapał potrzebny do dobrego poznania tej bardzo niesztampowej i mechanicznie złożonej serii gier. Wcale nie pomagają porty robione dosłownie na odwał, z assetami wyrwanymi żywcem z gier na ekrany dotykowe, miszmaszem stylów i mrowiem problemów technicznych. Dlatego gdy usłyszałem że robią pełny remake bodaj najbardziej żłożonej gry w serii, nie rzucałem wszystkiego co w danej chwili robiłem żeby śledzić z zapartym tchem postępy. Ale też gdy wyszło przedpremierowe demko odpaliłem je i zostałem zwalony z nóg - tak jakościowego tworu w życiu się nie spodziewałem. Rot7 to wziął nietypowe mechaniki oryginalnej gry - pokolenia władców, podbój mapy, swoiste reagowanie i zmienianie świata w odpowiedzi na to, co gracz zrobił - wypolerował je maksymalnie, dodał sensowniejsze poziomy trudności i doprawił grafiką na poziomie ostatnich gier Mana. Liczę cicho, że tak samo odnowiona Romancing SaGa 3 będzie następna...
Stalker wrócił. To nadal do cna Stalker - chwała bogu, nie ma żadnej metryzacji, codyzacji ani starkovania - ale jest większy, ładniejszy, straszniejszy, bardziej klimatyczny. Świat olbrzymi i naprawdę otwarty, bez loading screenów, tony nowych anomalii, mutantów, niespodzianek i rzeczy do robienia. W zasadzie jedyny zarzut jaki mogę wystosować to brak A-Life, zastąpiony losowym spawnowaniem mutantów i stalkerów wokół gracza, co jest czasem dość irytujące. Jakiś framework tej mechaniki zresztą jest, bo już teraz jest kilka modów A-Life, co raczej nie byłoby możliwe gdyby były tworzone od zera, więc liczę że w którymś patchu powróci. Niemniej, co mogę powiedzieć, jak nie:
Kategoria druga: świeżość... mniej pierwsza
Gierka rytmiczna jednoklawiszowa o ciekawej wizualizacji rytmu (dwie kuleczki lądujące na przemian na następnym "polu" ścieżki). Pomysł fajny, utwory nawet niezłe, ale poziom trudności szybko leci tak mocno w kosmos, że po prostu odpadam, a szkoda bo grałbym więcej.
Dwa lata temu ukończyłem Millenium 2.2, w tym roku przyszła pora, po wielu falstartach, głębiej wniknąć w sequel. Gra oferuje w zasadzie z grubsza to samo, co M2.2, czyli rozbudowę bazy na Ziemi od zera praktycznie, konstrukcję statków i baz, kolonizację planet, zwożenie zasobów i/lub produkcja nowych rzeczy, oraz oczywiście odperanie ataków wroga. Poziom skomplikowania jest jednak znacznie większy, a gra jako całość niestety dużo bardziej trudna, w ten żmudny, uciążliwy sposób gdzie trzeba w kółko żonglować zasobami, a każda wygrana bitwa (jest ściśły limit jednostek na flotę) będzie generowała tyle strat, że ledwo będzie można się odbudować przed kolejnym atakiem. Dotarłem do drugiego systemu słonecznego i okazało się, że muszę teraz robić to samo, ale jednocześnie na dwóch osobnych frontach (a systemów jest łącznie osiem bodaj) i po paru godzinach użerania się po prostu poddałem. Może za drugim razem będzie lepiej, ale na razie jestem dość zniechęcony do kolejnych prób. A szkoda, bo pomijając ten złośliwy projekt gry to jest małe cudeńko.
Nowa ezoteryczna metroidvania od nowego studia i nowego wydawcy. Trudno mi obiektywnie ocenić grę - osiągnąłem normalny (?) ending i czerpałem przy tym sporo przyjemności z napiniania komórek mózgowych... Tyle że ten ending osiągnąłem nadspodziewanie szybko. Otworzył się postgame... ale tam znowu zagadki są absolutnie powalone i przegięte, wymagające zbierania i składania okruszków puzzli na przestrzeni wielu godzin, dni, tygodni. Co więcej, są zagadki, których gracz sam NIE rozwiąże, bo umyślnie zostanie mu przekazany tylko jeden, losowy element puzzla, a o resztę musi prosić innych graczy. W związku z tym czuję konkretny niedosyt w połączeniu ze świadomością, że więcej nie zdziałam bez patrzenia online, co podkopuje moje chęci do ponownych podejść. TUNIC jednak dużo lepszy.
Przyjemna, niezbyt wymagająca strzelanka ADHD. Czemu ADHD? Otóż w modnym ostatniu gimmicku gameplayowym gracz ma tylko 10 sekund (!) na ukończenie poziomu, ale licznik może być wydłużony poprzez zabijanie wrogów (im szybciej/więcej/bardziej stylowo naraz tym więcej czasu). Rogueliteowe poziomy, stylistyka synthwave, dość oczobijna kolorystyka i kpiąca, parodystyczna otoczka - było naprawdę fajnie, ale chwilowo nie mam ochoty na więcej.
Mecha Knights: Nightmare | Operation Ascalon
Mecha Knights, fajna gra od samodzielnego deva w miarę sprawnie łącząca EDF z Armored Core, dostała DLC dodające kilka nowych misji i szereg nowych, mocniejszych broni. Jakkolwiek nowy sprzęt był całkiem OK, to dodatkowe misje... no były. Było ich kilka. Nic więcej na ich temat nie jestem powiedzieć bo nic w pamięć nie zapadło.
W temacie DLCków: Remnant 2, jedna z moich ulubionych gier zeszłego roku, dostała całe trzy. Niestety, w przeciwieństwie do Remnant 1, nie dodają one nowych światów, a jedynie dodatkową treść w istniejących plus jednorazową (generowana raz na daną postać) minikampanię. Trochę to rozczarowuje, ale co robić. Pierwsze DLC, w świecie a la bloodborne, było całkiem spoko, niezbyt rozlazłe, ciekawe dodatkowe rzeczy i interakcje. Drugie DLC, w lasach Yaeshy, było momentami dość upierdliwe, ale też miało sporo zalet. Trzecie i ostatnie DLC, w świecie technologicznym, to niestety dramat. Słaby hook i strasznie sztucznie rozdęta eksploracja (latanie na niezbyt przyjemnej lotni od placka ziemi do placka ziemi, ofc można łatwo zginąć i być nawet zestrzelonym) sprawiły, że szybko przeszła mi ochota na granie. A żal trochę bo tutaj jest klasa, która mnie interesuje nawet, plus akurat ten świat lubiłem chyba najbardziej.
Studio od dość mid ale z duszą gry w uniwersum Terminatora wypuściło dość mid, ale z duszą grę Robocop. Spoko fabuła, writing technicznie też dobry, strzelanie niezłe; z drugiej strony po prostu słaby voice acting i równie słabe sekcje "open world" z odhaczaniem misji pobocznych na małej mapce. TBH fani Robocopa raczej nic lepszego nie dostaną, ale czy gra jest warta swojej pełnej ceny... nie wiem, no nie wiem. Wątpię wręcz.
Chorus to mała niespodzianka. Strzelanka kosmiczna z elementami RPG o powalającej oprawie graficznej - czemu nikt o niej nie gada, myślałem. Otóż po dłuższym obcowaniu i ukończeniu gry okazało się, że gra miała ambicje... i to niestety tyle. Autorzy starali się wycisnąć ile mogli ze swojego pewnie niewielkiego budżetu, fabuła jest może niezbyt odkrywcza, ale poprowadzona kompetentnie, ale gameplay jest w takiej sytuacji że jednocześnie gra wydała mi się za długa (najlepszy sprzęt miałem na długo przed końcem) i za krótka (polatałbym jeszcze, pod warunkiem że content byłby nowy, a nie recyklowany). Na promce tak z 30% off choć IMO gra się oplaca i warto, ale za pełną kwotę... raczej niezbyt.
Kolejna polska gierka na liście. Dawno, dawno temu był sobie niejaki Kornel, który klepał roguelike'i inspirowane znanymi markami. W końcu wysmażył DoomRL, który zrobił się naprawdę popularny - na tyle, że autor zaczął tworzyć "kopię" DRL, dokładnie oczyszczoną ze śladów IP id software, na dodatek z całą grafiką i w ogóle. Ta gra - to Jupiter Hell. W tym roku alorytm xitterowy dość często wrzucał mi posty Kornela na feed, co przypomniało mi o istnieniu JH i w końcu zgarnąłem gierkę (na promocji). I niestety jestem raczej zawiedziony - niby core jest nadal dość szybka i dynamiczna turowa strzelanka jak DoomRL, ale wszystko zrobiło się strasznie nieczytelne, mimo (albo z winy?) grafiki 3D z rzutem "pod kątem" z góry, no i generalnie interfejs trochę działa na złość graczowi, a nie ku pomocy.
Top 1 gra w tym roku którą chciałbym pokochać, ale nie mogę. Niesamowicie naturalne w sterowaniu akrobacje protagonistki i system metroidvaniowy z toną eksploracji bardzo 3D, ale jednocześnie walka żmudna i nudna oraz kompletny brak jakichkolwiek pomocy w ogarnianiu świata gry. Nawet nie mówię o quest markerach, ale o durnej mapie sektorów gry z tym, jak się łączą / jak leżą względem siebie, co w gatunku jest podstawą od czasu super metroida, jak nie dawniej.