Dlaczego ósma generacja jest krokiem wstecz?
Niedzielnych graczy dzisiaj przybywa. Starzy wyjadacze kończą ze swoją pasją, a lwia część poświęca się innym zainteresowaniom, grając sporadycznie, od premiery do premiery co pół roku. Uogólniam trochę, ale martwi mnie stan naszej branży, a przede wszystkim kierunek, w którym ona podąża. Co jest nie tak z tą generacją? Bardzo wiele.
Listopad 2013 roku. Wielka premiera konsol nowej generacji! Po ośmiu latach brylowania X360 i siedmiu od premiery PS3, wreszcie nadeszli ich następcy! Jednak już od samego początku wywoływały szereg wątpliwości. Nie zaskakiwały spektakularną specyfikacją, rozwiązaniami, nie wyglądały szczególnie dobrze, nie zachwycały grami na start. PlayStation miało w zasadzie dwie produkcje na wyłączność - Killzone: Shadow Fall. Najsłabszą część serii. Oraz Knack - jedną z gorszych platformówek ostatniej dekady. Xbox postarał się nieco bardziej - Dead Rising 3 z ubogą grafiką, Forza 5 z mechaniką z poprzedniej generacji czy Ryse, którego graficznie do dziś wiele gier nie przebiło. Doszedł Zoo Tycoon (ktoś w to grał?) czy Crimson Dragon, który gdzieś już dawno zaginął. No ale to był start, wiele rzeczy można przecież wybaczyć.
Minęły dwa lata, a ja wciąż odczuwam gigantyczny niedosyt. Produkcja gier staje się co raz bardziej kosztowna, wymagania klientów rosną z miesiąca na miesiąc, a prawdziwy boom przeżywają dzisiaj malutkie studia niezależnych developerów, którzy mają mnóstwo możliwości, by stworzyć własną grę. Tzw. indyki nie są jednak tym, czego oczekujemy po dużych, stacjonarnych konsolach. O ile kiedyś chwalono się nimi przy okazji, a do strefy arcade na X360 zaglądali tylko niektórzy, tak dziś robi się z tego ogromny atut i rzuca tego typu produkcjami na prawo i lewo. Sony bryluje w tym temacie niepodzielnie.
Mówię stop - to nie są gry, które chciałbym oglądać na sprzęcie tego kalibru. Fajnie czasem pyknąć w coś nietuzinkowego, ale niech to raz - kosztuje trzy dolce. Dwa - będzie ukryte w oddzielnej kategorii w sklepie. Trzy - niech reklamują tego typu gry na osobnych eventach, a nie na ogromnych targach, jak choćby E3. Fajnie, że ludzie mają swoje pasje, tworzą w garażach swoje gierki, doceniam to, a co bardziej kreatywnych twórców nawet wspieram, bo ich talent winien być rozwijany. Tylko czy w przyszłości zostanie odpowiednio wykorzystany...
No właśnie, martwi mnie to, w którym kierunku podąża branża. Martwi mnie ta pogoń za wirtualną rzeczywistością, dzięki której mamy być bardziej w grze niż kiedykolwiek wcześniej. Nie chcę takiej przyszłości, nie chcę zakładać do grania okularów, bo legnie w gruzach m.in to, za co pokochałem konsole. Kanapowe granie. Piwko, znajomi, split-screen, dużo śmiechu i radochy. Okulary całkiem to wyeliminują. Martwi mnie to choćby dlatego, że dziś każda, duża i licząca się firma na rynku zapragnęła mieć własne VR. Valve uderza ze współpracą z HTC, mamy Oculusa, mamy PS VR, Samsung robi już własne przymiarki, a na horyzoncie są także inni producenci, jak Microsoft ze swoim HoloLens (chociaż to nie będzie stricte gamingowy sprzęt).
Do tej pory zastanawiam się, dlaczego dopiero Uncharted 4 mnie zachwyca pod kątem animacji postaci, które czynią je prawdziwie ludzkimi. Do tej pory nie wykorzystuje się powszechnie zaawansowanej fizyki obiektów. Nie popracowano nad szczegółową detekcją kolizji. Na poletku RPG można jeszcze uczynić i zaprojektować ogrom rzeczy, co dobitnie pokazał Wiedźmin 3. W przypadku tpsów, rewolucyjny był Max Payne ze spowolnieniem czasu czy narracją, dlaczego jednak tego patentu nie rozwinięto w innych tytułach? Sztuczna inteligencja postaci także nie zachwyca, a mogłaby, podobnie jak mimika. Do perfekcji dopracowało ją Team Bondi we współpracy z Rockstarem i rewelacyjnym L.A. Noire. Oby powstała kontynuacja. Jedna gra - jedna gra na całą generację i to ubiegłą.
Zamiast całą parę zainwestować w niewykorzystany potencjał wielu growych rozwiązań, to wielcy tej branży inwestują w dodatkowe akcesoria. Jadą dzisiaj po najniższej linii oporu, przygotowując do bólu odziane w schematy strzelanki czy tzw. gry akcji. Trzepią na tych samych rozwiązaniach. Gry muszą być w większości proste i przystępne dla możliwie największej grupy odbiorców. Każdy duży tytuł, skomercjalizowany, wysoce rozpoznawalny potrzebuje banalnej mechaniki, samouczków i tzw. "widzenia przez ściany", bo inaczej zniechęci potencjalnych klientów. Posiadacze PS4 masowo wystawiali na aukcjach Bloodborne po premierze, bo gra okazała się zdecydowanie zbyt skomplikowana. Albo ten zalew remasterów. Nie drażni Was to? Utarło się stwierdzenie - nie chcesz, nie kupuj. Dla mnie to jasne, nikt mnie siłą po to pudełko nie ciągnie, ale mając PS3, kupuję PS4 by grać w nowe gry. A dostaję TLOU Remastered, God of War III Remastered, Uncharted Remastered, Beyond: Two Souls Remastered, Heavy Rain Remastered, Dishonored Remastered czy Borderlands Remastered. Coś tu nie gra. Chcecie odświeżyć jakąś grę, to nie taką sprzed roku, czy dwóch, a sprzed lat może ośmiu, może dziesięciu, czy więcej. Stwórzcie remake, nie remaster, przyłóżcie się. Wiele bym dał za pierwszego Maxa Payne'a na silniku trójki.
Ostatnie informacje o podziale Final Fantasy VII na epizody także mnie zasmuciły. Tłumaczenie, że grę otrzymam szybciej, że dzięki temu zagram już za rok, nie za pięć lat jakoś nie wzbudzają we mnie euforii. Miałbym zapłacić za kawałek jednej gry równowartość jednego dużego tytułu (bo tyle ma tam być contentu) i płacić tak co kilka miesięcy, co rok? Dziękuję, poczekam na wydanie kompletne na PS5. Sony zresztą leci w kulki - promocja świąteczna - kup jedną grę, drugą dostaniesz gratis. Zapomnieli tylko wspomnieć, że ceny wszystkich objętych promocją gier wywindowały w górę o kilkadziesiąt procent, do 209 zł. Ale te łosie i tak kupią, bo marketing.
No właśnie, mam wrażenie, że Sony dziś jedzie wyłącznie na marketingu. PS4 jest modne. Wpada Nowak do sąsiada, widzi PS4, ogarnia grafikę w The Order, że taka filmowa, że taka wow, to sam biegnie i kupuje sprzęt. A tu dla synka, tu dla siebie, coś tam pogra od święta, odstawi. Konsola obrośnie kurzem, Nowak przypomni sobie o niej przy okazji kolejnej dużej premiery. Jak ostatni Fallout. Gra poszła w liczbie 12 mln egzemplarzy w kilka dni, a 14,5% graczy nawet nie opuściło krypty. Znowu czepiam się Sony, ale to właśnie oni są motorem napędowym ósmej generacji i wymagam od nich najwięcej. Choćby przez pryzmat PSX i PS2 - szkoda, że czasy tak drastycznie się zmieniły.
Dostaję jednak co raz więcej filmowych produkcji. A wychodzę z założenia, że gra to nie film. Chce coś obejrzeć, to idę do kina, siadam przed TV, odpalam HBO. Mam ochotę pograć, to chcę pograć, wszelkie idee połączenia interaktywności z góry wyreżyserowaną scenką do mnie nie trafiają. I tutaj znowu odwołam się do tematu niewykorzystanego potencjału. Stworzenie produkcji stricte filmowej, to według mnie pójście na łatwiznę. Gdzie podziały się platformówki? Wymagające, ale satysfakcjonujące. Majaczy Ratchet na horyzoncie i długo, długo nic. Gdzie są strategie? Oprócz Halo Wars 2, ktoś coś ciekawego na konsolach zapowiedział? Dlaczego na poletku RPG jest taka posucha? Gdzie gry, które faktycznie bawią? Kiedyś grałem i co chwilę wskakiwał mi banan na twarz. Dziś odpalam dopasioną graficznie produkcje, widzę piękne tekstury, żywe kolorki, świetne cienie i oświetlenie, realistyczny dym, czy ogień - pogram 30 minut. Dziękuję, nudne. Ostatni Battlefront też mnie tak załatwił. Pierwsza godzina, dwie to były zachwyty nad klimatem, udźwiękowieniem i realizacją - kolejne dwie to sprawdzanie każdego z trybów z osobna, po czym kolejne dwie kończyły się ziewaniem. Widziałem wszystko, ograłem wszystko, gra jest banalna - chce mi się ją masterować? Nie bardzo. A szkoda, bo lubię Gwiezdne Wojny.
Zobaczcie co można zdziałać na poletku RPG - nikt nie wpadnie na pomysł, by zainwestować moce przerobowe w rozbudowany system questów z decyzjami, które mają wpływ nie na cały świat, a na konkretne postacie. Dlaczego nasi pobratymcy nie żyją w tych światach? Sami nie wykonują questów. Dopiero trzeci Wiedźmin trochę rozwinął te ideę. Ale to jedna gra, wciąż zbyt mało. Dlaczego w RPG nie wykorzystano jeszcze zaawansowanych algorytmów fizycznych, albo dlaczego nie skupia się dzisiaj tak mocno na rozbudowanych dialogach, które dawałyby do myślenia - co chce zrobić, jak zareagować, żeby coś zyskać, a kogoś nie urazić? Nie ma moralnych wyborów, nie ma emocji przy rozmowie. Kiedyś było łatwiej, no bo rzut izometryczny, bo 2D, bo mniejsze koszta - ja to rozumiem. Ale żałuję, że powtarzamy dzisiaj jak mantrę - ciężko wpaść na coś nowego, bo wszystko już widzieliśmy. Guzik prawda. Każdy stary wyjadacz może przytoczyć kilka przykładów z miejsca, co w obecnych grach możemy usprawnić i jak przywrócić ich dawny blask i charakter sprzed lat.
Dziś o wiele chętniej wracam do starych gier, nie z uwagi na to, że mam do nich sentyment, a dlatego, że to były produkcje od pasjonatów dla pasjonatów. Nie mam podpowiedzi z każdej strony, nie mam też strzałek czy markerów, gdzie muszę pójść. Mam za to siebie, swojego bohatera, umiejętności i rozum, który musi popracować. Dlatego m.in. kocham gry strategicznie i jak na złość, dlatego dziś nie ma ich tak wiele - bo trzeba myśleć. Ciekaw jestem, co wyjdzie z Halo Wars 2. Gdzie kolejne Age of Empires? Albo Command&Conquer, albo chociaż Warcraft IV? To pewno wyjdzie za kilka lat, o ile w ogóle. Teraz ponoć Blizzard zatrudnia ludzi do remasterów swoich największych produkcji - nie idź tą drogą. Warcraft III ma swój klimat i duszę, powinien pozostać w tej formie.
Wielu rzeczy nie mogę dzisiaj zaakceptować. Choćby DLC. Popieram całym sobą ideę dodawania do wydanej już produkcji nowego contentu. Jeżeli działa to tak, jak w ostatnim Wiedźminie dla przykładu, rzucam pieniędzmi w monitor. Ale kiedy gotowy tytuł zaczyna się ciąć na mniejsze kawałki i wrzucać coś do "edycji day one", albo w postaci pięciu czy dziesięciu rozszerzeń po 15$, to moja cierpliwość w tym przypadku się kończy. Tak samo te wszędobylskie patche na start. Gra jeszcze nie wyszła, a już musimy przyszykować kilka GB wolnego miejsca więcej, bo przy uruchomieniu, nie dość, że musi się zainstalować, to jeszcze zaktualizować. Niekompletne, nieukończone i wadliwe produkcje nikogo już nie dziwią - znak czasów. Parszywych pod tym względem. W ogóle sama instalacja gier, którą zapoczątkowało PS3 (tam to i dema wymagały instalowania) jest dla mnie kuriozalna. Rozumiem, że to przez Blu-Ray i tandetną przepustowość tego nośnika, przez ochronę lasera, no ale... to nie PC. Kwintesencją konsoli była m.in. jej łatwość obsługi - hasło - wkładasz płytę i grasz. Coś, co funkcjonowało doskonale w czasach PSX, PS2, czy na początku istnienia X360.
Skupienie się na grafice jest bolesne, bo w pogoni za dodatkowymi pikselami uciekła gdzieś miłość do produkcji gier. Ale to, co bardziej mnie porusza, to wpływ ludzi na przebieg prac developerów. W dawnych czasach patrzyliśmy na jakąś grę i wrzucaliśmy ją do koszyka bo wyglądała na fajną. Nie było wielu osób, które chwytały dany tytuł przez grafikę, nie miało to większego znaczenia. Dzisiaj wykorzystuje się zachwyt i pierwsze wrażenie - potencjalny klient myśli "wow, wygląda niesamowicie! Biorę!" Nie sugeruję tutaj, że gameplay nie ma dla devów znaczenia - ma, ale nie skupiają się już tak bardzo wokół niego. Gdybym miał z obecnych produkcji wymienić gry, w które wciągnąłem się na długie dziesiątki godzin (nie licząc sportówek), to byłby to Wiedźmin 3, Forza Horizon 2 i Titanfall. O ile ten pierwszy graficznie masakruje, tak ostatni jest już wizualnym potworkiem. Ale miodnym tak bardzo, że często kończyło się na "jeszcze jednej grze" przez pół nocy.
Znakiem czasów jest też całkowity brak instrukcji w pudełkach. Nie ma wielu developerów, którzy wrzucają rozbudowane książeczki przy zakupie swoich produkcji. Kiedyś, jak szedłem do sklepu po jakąś grę, to jednym z elementów jej rozpakowywania było zapoznanie się z instrukcją. Opisem jednostek, opisem sterowania, wieloma informacjami na temat rozgrywki. Dziś dostaję CO NAJWYŻEJ jedną karteczkę z ostrzeżeniami o epilepsji i informacjami o regulaminie korzystania z produktu. Czasem znajdzie się druga karteczka z kodem na DLC. Czasem trzecia z reklamą kolejnej gry tego producenta. Koniec. Aż przykro mi na to patrzeć.
Kiedy w roku 2012 myślałem o następnej generacji, to przed oczami miałem poniższe demo. Liczyłem na gigantyczny postęp w wielu aspektach. Rozbudowaną fizykę, rozbudowaną sztuczną inteligencję, rozbudowane poziomy, detale, szczegóły, których wcześniej nie widziałem. Tak, też na graficzny, znaczący i konkretny kop w szczękę.
Otrzymałem niejako rozwinięcie idei konsol poprzedniej generacji, która kontynuuje utarty przez nie schemat. Kiedy okazało się, że procesor w PS3 w niektórych testach osiąga lepsze rezultaty od procesora w PS4 - zwątpiłem już całkowicie. Ubisoft bodaj dowiódł tego przy okazji testów na przykładzie Assassin's Creed: Unity. Kiedy w 2005 roku otrzymaliśmy X360, to mieliśmy do czynienia z urządzeniem z górnej półki. Podobna sytuacja, jak przy premierze PS2, czy PSX, kiedy PC faktycznie odstawał (wyjątkiem te dziesięć lat temu były szalenie drogie konstrukcje na bazie kilku kart graficznych). Dziś - PC już na starcie był mocniejszy. A teraz gry multiplatformowe mają sztucznie zawyżane wymagania. Bonus w tym wszystkim taki, że kupno GTX980Ti choćby jutro, powinno wystarczyć do końca generacji na 1080p i 30 klatek, czyli na najbliższe trzy, cztery lata.
Marcin Iwiński z CD Project RED w jednym z wywiadów przyznał, że Wiedźmin 3 graficznie wyciska już niemal wszystkie moce przerobowe ówczesnych sprzętów. Miał tu na myśli model RPG, rozbudowany świat i szereg możliwych do podjęcia działań. PS3 i Xbox 360 szczyciły się swoją potęgą przez wiele lat, bo już starcie otrzymały bardzo wydajne i mocne podzespoły (zdarzały się wpadki po latach, wiem, wiem). Dziś, po upływie zaledwie 25 miesięcy od premiery PS4 i Xone mamy w grach 900p, odcinanie kuponów i kombinowanie z optymalizacją. Idee rozbudowanych, ogromnych gier cierpią na szereg mankamentów. Jak zbrzydło Watch_Dogs, The Division czy Second Son? Assassin's Creed Syndicate jest brzydszy od Unity, ale dzięki temu działa lepiej. Fallout 4 to pokaz ewidentnie spartolonego silnika, a gry piłkarskie, by w ogóle utrzymały 60 klatek, muszą przypominać oprawą swoich starszych, wieloletnich braci. Z tych konsol wiele więcej się nie wyciśnie, bo ich architektura jest doskonale znana. Podziwiam Naughty Dog za wykonanie Uncharted 4, podziwiam też Remedy za Quantum Break - jestem pod wrażeniem tych gier w kontekście sprzętów na których śmigają.
Ja wiem, że znowu narzekam, ale zanika gdzieś we mnie pasja do gier, kiedy odpalam "świeże" produkcje. Wracając do tuzów sprzed lat, znowu się nimi cieszę i ponownie rozpala się we mnie ta paląca iskierka, znowu banan wędruje mi na twarz. Nowe gry potrafią mnie zachwycić, potrafią sprowokować do zakupu na premierę, ale nie ma wielu produkcji, które na tej generacji ukończyłem. A szkoda. Dzisiejsze narzekania są uzasadnione, a gracze "optymiści", którzy pomimo wszystko cieszą się rozwojem sytuacji - punkt dla Was. Może wcześniej nie graliście, może Wam wszystko jedno, może cenicie sobie grafikę - ja szanuję każdy rodzaj gracza. Podoba mi się, że rynek się rozwija, że graczy przybywa, ale obrany kierunek jest niebezpieczny. Chociaż - może dzięki temu, choć niektórzy zainteresują się tym, co było kiedyś. I sięgną po to. Zaczną głosować portfelem i producenci pójdą po rozum do głowy? I tutaj znowu punkt dla Nintendo, które jako jedyne nie podąża tym samym torem. Czekam na NX.