Śladami Ezio - część I
Teksty z serii "Komodo w podróży" można rozpatrywać również jako przewodnik i poradnik zarazem, postaram się zawrzeć w nich nie tylko informacje o tym co warto zwiedzić, a co omijać szerokim łukiem, ale również, co ważne dla przeciętnego weekendowego podróżnika, co ile kosztuje. Dla wygody będę posługiwał się rodzimą walutą, przyjmując za przelicznik równe 4 zł, tak z zapasem.
Szczerze mówiąc nie byłem w życiu na wielu wyspach, ale ostatnio w jeden tylko weekend udało mi się zwiedzić ich blisko setkę. Niemożliwe? I pewnie by nie było, gdyby nie plemię Hunów, które w 452 roku zmusiło włochów do osiedlenia się na wątpliwej jakości lądzie stanowiących zbitek 118 wysepek, niektórych wielkości dosłownie kilku metrów. Tak narodziła się Wenecja, dziś klejnot w koronie kraju, nawet pomimo woni, jaką trąci w co bardziej upalne dni. Zachęcony widokówkami z drugiej części Assassin's Creed postanowiłem samodzielnie sprawdzić jak w praktyce funkcjonuje miasto pozbawione kompletnie ruchu drogowego. Ba, pozbawione również samych dróg.
Teksty z serii "Komodo w podróży" można rozpatrywać również jako przewodnik i poradnik zarazem, postaram się zawrzeć w nich nie tylko informacje o tym co warto zwiedzić, a co omijać szerokim łukiem, ale również, co ważne dla przeciętnego weekendowego podróżnika, co ile kosztuje. Dla wygody będę posługiwał się rodzimą walutą, przyjmując za przelicznik równe 4 zł, tak z zapasem.
Szczerze mówiąc nie byłem w życiu na wielu wyspach, ale ostatnio w jeden tylko weekend udało mi się zwiedzić ich blisko setkę. Niemożliwe? I pewnie by nie było, gdyby nie plemię Hunów, które w 452 roku zmusiło włochów do osiedlenia się na wątpliwej jakości lądzie stanowiących zbitek 118 wysepek, niektórych wielkości dosłownie kilku metrów. Tak narodziła się Wenecja, dziś klejnot w koronie kraju, nawet pomimo woni, jaką trąci w co bardziej upalne dni. Zachęcony widokówkami z drugiej części Assassin's Creed postanowiłem samodzielnie sprawdzić jak w praktyce funkcjonuje miasto pozbawione kompletnie ruchu drogowego. Ba, pozbawione również samych dróg.
Do Wenecji dostałem się samolotem za 23 zł (w obie strony) o czym nie omieszkałem już wspomnieć wcześniej. Jak to się stało? Wbrew pozorom do podobnych paranoi dochodzi relatywnie często, wystarczy zaprzyjaźnić się ze stroną internetową taniego polsko-węgierskiego przewoźnika, Wizzair mianowicie. Nie wiem jak na cennik wpłynie niedawny incydent z niefortunną erupcją wulkanu, ale zasada wygląda mniej więcej zawsze tak samo - im wcześniej zajmiemy bilety, tym więcej kasy zostanie w kieszeni. Standardem są więc bilety w przedziale 39-89 zł/jedna strona, ale można wyhaczyć prawdziwe perełki, np. po 19 zł lub mniej. Tutaj nie ma haczyka, podana kwota odnosi się również do opłat lotniskowych, ale zawiera w sobie tylko bagaż podręczny, czyli ten, który zabieramy ze sobą na pokład. Bagaż rejestrowany (ten, który nadajemy u miłej pani na lotnisku i który odjeżdża na taśmie) kosztuje dodatkowo - 45 zł w jedną stronę, jednak na weekend można się spokojnie spakować w sam plecak. Poza tym to wszystko, nie licząc prowizji przy wykorzystaniu kart kredytowych czy rezerwacji poprzez różnorakie biura podróży - ale to już kwestia indywidualna i każdy załatwia to sobie tak jak chce. Skoro "odprawę" mamy za sobą - lecimy!
Godzinę i 10 minut później...
Nie, nie jesteśmy jeszcze w Wenecji, choć stąpamy już po włoskiej ziemi. Małą wadą tanich linii lotniczych jest to, że właściwie nigdy nie lądują w miastach, do których teoretycznie się kierują, a jedynie gdzieś w jego okolicach (choć są wyjątki, np. Kolonia, Rzym, Piza). W tym wypadku jest to Treviso. Na szczęście nie musimy becalować kroci za taksówkę - z lotami zsynchronizowane są autobusy, zatem w wygodny sposób można wydostać się z lotniska i dostać się na nie z powrotem. Wystarczy ustawić się na odpowiednim przystanku linii autobusowych ATVO i znaleźć na rozkładzie numer swojego lotu, dla ułatwienia opatrzony również miastem do jakiego ma się udać. Podczas powrotu ciężko więc się pogubić. Taka przyjemność będzie kosztować 20 zł/jedna strona, a podróż potrwa ok. 25-30 minut.
25-30 minut później...
Na wstępie należy sobie zdać sprawę, że pod hasłem "Wenecja" kryje się nie tylko kojarzona z nią wyspa, ale również zabudowania na lądzie. Hotele na samej wyspie nie należy do najtańszych, osobiście zamieszkałem więc na brzegu, w Mestre mianowicie. Pokoje w hotelach, powiedzmy 3-gwiazdkowych chodzą w granicach 200 zł/weekend w przypadku 1 osoby. W przypadku pary będzie to jakieś 300 zł. Przy rezerwacji bardzo istotne jest posiadanie karty kredytowej. W razie jej braku będziemy musieli skontaktować się z hotelem (najlepiej telefonicznie, na e-maile nie wszyscy odpisują wystarczająco szybko) i zdobyć wszelkie niezbędne dane do przelewu pełnej sumy/zaliczki, w przeciwnym razie rezerwacja przepadnie. Niby nic, ale przelew zagraniczny to dodatkowy zysk ok. 120 zł dla banku, zastanówcie się więc dobrze, nim wybierzecie tę opcję. Autobusy na wyspę kursują co parę chwil (Linia numer 2 - Venezia) i cała podróż trwa dosłownie kilka minut, właściwie tyle ile potrzebne jest, by przejechać przez dość długi most łączący ją z lądem. Z biletami na komunikację miejską jest jednak sprawa dość nietypowa. Jednorazowy przejazd kosztuje ok. 5 zł, nie sposób dostać jednak czegoś takiego jak "bilet jednorazowy". Zamiast tego w najbliższym sklepie z fajkami oznakowanym jako "Tabaccio" zakupić należy specjalną kartę, na którą zostaną "załadowane" bilety. Trzeba wiedzieć, że im więcej biletów, tym taniej, nie należy jednak dać się wydymać i skusić obietnicom sprzedawcy, że na pojedynczej karcie może jechać więcej niż jedna osoba. Bilet można odbić tylko raz w danym autobusie, towarzysz podróży tak naprawdę jedzie więc na gapę. Skoro mamy bilet możemy wreszcie ruszyć na podbój Wenecji!
5-10 minut później...
Pierwsze wrażenie jest wręcz surrealistyczne. Im dalej od dworca, gdzie zawracają wszelkie pojazdy cztero i dwu-śladowe, tym gały robią się większe. W Wenecji nie ma ani jednego pojazdu mechanicznego, który poruszałby się po lądzie. I nie dlatego, że jest taki zakaz. Najzwyczajniej w świecie nie miałby którędy jeździć. Miasto zabudowane jest do granic możliwości, niektóre uliczki ledwo więc pozwalają przecisnąć się dorosłej osobie. Ruch istnieje jednak w najlepsze i zasadniczo nie różni się wiele od tego znanego nam z dróg. Wszystkie kanały i kanaliki mają swoje nazwy i są oznakowane jak zwykłe ulice, rodzaje pojazdów też jakieś takie znajome. Motorówki dostawcze, tramwaje wodne, radiowozy (radiołodzie?), ambulanse, motorówy prywatne, wreszcie klasyczne gondole. Początkowo jednak trudno wyjść z zachwytu i przyzwyczaić się do mieszkań, których drzwi zamontowane są wprost przy kanale, jakieś pół metra nad powierzchnią wody. Tubylcy mieszkają też na bardziej twardym podłożu, między alejkami można znaleźć odnogi do małych osiedli, ale tutaj prym wiodą przede wszystkim sklepy. Wbrew pozorom ciasne kamienice mieszczą w sobie właściwie wszystko. Od kiosków po markety.
Odnoszę wrażenie, że głównym źródłem dochodu tamtejszych przedsiębiorców są karnawałowe maski (graliście w Assassin's Creed II? No, to wiecie o co chodzi) oraz w większości przypadków warte są swojej ceny. Tym samym Wenecję najlepiej zwiedzać więc z buta, podobnie zresztą jak większość włoskich miast, bowiem ciasne, choć urokliwe alejki, bogate galeryjki sklepowe oraz "ukryte" placyki z fontannami stanowią esencję tego kraju, zwykle zapadającą w pamięć bardziej niż wiele przereklamowanych atrakcji turystycznych. Na pierwszy cel obraliśmy sobie z lubą pieszą wycieczkę na plac Św. Marka, gdzie Ezio Auditore de Firenze nadleciał na lotni wynalezionej przez Leonarda Da Vinci...
Ciąg dalszy wkrótce!