Metro Exodus – Na powierzchni. Recenzja gry
Otwarte światy dla wielu stały się jednym z największych utrapień ostatniej generacji sprzętów. Motywem, tak przeżartym przez wydawców, że nawet klasycznie liniowe produkcje zaczęły otrzymywać duże otwarte mapy z całą kolekcją znaczników na nich. I mimo, że od jakiegoś czasu trend ten zaczyna być w odwrocie to wciąż zdarzają się gry, które próbują nas tym zaskoczyć. Nie zawsze taki pomysł jest dobry, a recenzowany dzisiaj tytuł to idealny tego przykład.
Metro Exodus to produkcja z 2018 roku, stworzona przez ukraińskie 4A Games i wydana przez Deep Silver. Gra ukazała się na PS4, Xbox One oraz PC, gdzie była czasowo ekskluzywna dla Epic Games Store. Taka decyzja nie mogła obejść się bez ogromnej ilość negatywnych ocen, ale dzisiaj mamy to już za sobą i tytuł jest dostępny nie tylko na platformie Valve, ale też na GOG czy Microsoft Store. Nie ma więc zbytnio potrzeby by wracać do krytykowania za bezmyślne decyzje wydawcy. I dobrze, bo i tak mam na co narzekać. Zacznijmy jednak może od początku.
Wsiąść do pociągu byle jakiego
Exodus to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z Metro: Last Light. Wydarzenia przenoszą nas rok po ataku na D6. Wracamy więc do naszego bohatera znanego z dwóch poprzednich części, Artema. Mężczyzna widocznie zaczyna mieć dość życia w podziemiach i stawia sobie za cel odnalezienie innych ludzi, którzy tak jak oni, dali radę przetrwać ostatnie lata. Z każdym następnym niepowodzeniem, wpada on w coraz większą obsesję i nie zamierza przestać. Sytuacja zmienia się gdy przez Moskwę pędzi tajemnicza lokomotywa. To właśnie ona, Aurora, zabierze nas w podróż przez tysiące kilometrów różnorodnych, rosyjskich terenów, by odnaleźć nowe i bezpieczne miejsce mogące stać się schronieniem dla ludności zmęczonej życiem w ciemnych tunelach Metra.
A trzeba przyznać, że trochę sobie pozwiedzamy. Najnowsza produkcja 4A Games to tytuł z bardzo różnorodnym zestawem map. Zaczynając od klasycznej zamarzniętej Moskwy będziemy przemieszać się w coraz to cieplejsze miejsca jak brzegi rzeki Wołga, szyty Uralu Południowego, czy nawet coś czego nie spodziewałby się nikt po grze z tej serii, czyli pustynne tereny Morza Kaspijskiego. Rozumiem, a nawet popieram decyzję twórców by wyjść poza ciemne korytarze dwóch poprzednich odsłon, ale mam z nimi też lekki problem. Nie da się ukryć, że część z nich pasuje jak pięść do nosa, ale może duża zmiana, to jest coś czego potrzeba tej serii? Tę jedną jestem w stanie zaakceptować, bo nowe Metro ma swoje momenty, wbrew pozorom nie są to jednak te, którym twórcy poświęcili najwięcej uwagi.
Jeżeli czytaliście cokolwiek o grze, to na pewno kojarzycie, jak kontrowersyjnym tematem była informacja o przeniesieniu akcji w otwarty świat. Jak obiecano, tak też zrobiono. I to właśnie jest miejsce, gdzie moim zdaniem Metro wywala się najbardziej. Po moim początkowym, aż przesadnie pozytywnym nastawieniu, nastała chwila zwątpienia. Nie minęło nawet pół godziny jak spacerowałem po mapie i złapało mnie znużenie. Chciałbym móc powiedzieć, że to wina małej ilości snu, czy czegoś w tym stylu, ale problem pojawiał się raz za razem gdy próbowałem wrócić na mapę Wołgi. Niestety, bowiem poza piękną grafiką na pierwszej z nich te misje nie dają zbyt wiele od siebie. Oprócz kilku notatek, ulepszeń do kostiumu, czy broni, ciężko znaleźć powód by zwiedzać. Jeżeli, więc nie macie zamiaru zebrać wszystkich elementów kolekcjonerskich to najlepszym wyjściem może okazać się przebiegnięcie przez nie i zaliczenie tylko głównych zadań fabularnych, pozwalających popchnąć wydarzenia dalej. Na Morzu Kaspijskim dostaniecie do tego nawet samochód. W porównaniu do tragicznej łódki, od której lepiej trzymać się z daleka, to Van zdecydowanie daje radę.
Ale jak mówię to tylko dwa poziomy. Cała reszta nie została zbudowana w stylu otwartej mapy i dostajemy prawdziwie liniowe misje. I to właśnie wtedy bawiłem się najlepiej, kiedy nie wymusza się na nas marnowania amunicji, apteczek czy po prostu czasu na chodzenie kolejny raz po tych samych ścieżkach. Na szczęście korytarze wciąż dostają całkiem sporo czasu, więc o ile przebrniecie przez początek, to z czasem jest zwyczajnie lepiej, a jest dla czego się poświęcać. To te momenty oferują najbardziej klimatyczną atmosferę. Całkiem nieźle radzą sobie z balansem między skradaniem, a strzelaniem, bo chociaż gra opisywana jest jako FPS to warto pamiętać, że by zobaczyć dobre zakończenie jesteśmy właściwie zmuszani do bezpiecznego grania i chowania się w ciemnościach. Ma to swoje plusy, ale i również jest źródłem pewnych problemów. Przejdziemy do tego jeszcze później, ale w sumie raczej nikt nie zaskoczy się gdy napiszę, że to jedna z najładniejszych gier dostępnych na ósmej generacji konsol. Jeżeli chcemy być tym dobrym, to niestety musimy się poświęcić i część widoków (szczególnie w jesiennej Tajdze) zostanie skryta w mroku. Szkoda, że nie dało się tego inaczej poprowadzić, bo moim zdaniem, wiele się na tym traci. Może gdyby model skradania bazował na czymś innym niż chowaniu się w obszarach poza światłem to nie byłoby problemu. Ale, hej! Zawsze możecie rozstrzelać wszystkich by podziwiać uroki jesiennej Rosji.
Przerwa na papierosa
Miejsc, by sobie przysiąść, zrobić screenshota, czy posłuchać rozmów tu nie brakuje. Muszę bowiem przyznać, że byłem pozytywnie zaskoczony ilością dialogów dostępnych w grze. Szczególnie wskazując tutaj sekwencje przerywnikowe w pociągu, gdzie możemy usadzić się na krzesełku, zapalić papierosa, czy napić się akurat dostępnego trunku i posłuchać co do powiedzenia mają nasi towarzysze. Szkoda tylko, że sami nie możemy dodać wiele od siebie. Mowa oczywiście o jednym z najgorszych pomysłów w historii gier fabularnych. Niemy bohater. Podobno powinno nam to ulepszyć doznania i dać wrażenia, że to my wcielamy się w Artema, ale jest kompletnie na odwrót. W żadnej innej grze nie przeszkadzało mi to tak bardzo jak w Metro Exodus. Nie dość, że twórcy przecież dali mu głos, bo kogo innego słyszymy w trakcie ekranów ładowania? To jeszcze załoga wielokrotnie zwraca się do nas z pytaniami, na które raz niby otrzymują odpowiedź, a za innym słyszymy, że jesteśmy bardzo oszczędni w głosie. Wygląda to tak jakby twórcy nie mogli zdecydować się na jedną wersję, albo obawiali się, że gracze nie polubią rozgadanego Artema. Zamiast tego więc postanowili normalnie olać sprawę i odebrać możliwość jakiegokolwiek zżycia się z głównym bohaterem. O wiele więcej charyzmy mają niezależni członkowie załogi, których historia również się rozwija. Wraz z postępem w historii, bazując na podjętych przez nas decyzjach zmienimy i ich doświadczenia, a nawet wpłyniemy na sam skład.
Tak jak poprzednio i tym razem w trakcie gry będziemy podejmować decyzje czy wypełniać aktywności poboczne, mające wpływ na to, jak zakończy się historia załogi Aurory. Tym razem, przynajmniej jest to o wiele łatwiejsze. Jeżeli będziemy się pilnować, by uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi to dobre zakończenie jest właściwie pewne. Dobrze, że dano nam więcej luzu, bo to jak rozliczano nas przy Last Light czy 2033 prawie uniemożliwiało zdobycie kanonicznych zakończeń. Szkoda tylko tego, wcześniej wspomnianego, wymagania działania w nocy. Gdyby nie to, to mógłbym powiedzieć, że tak jak jest teraz, jest idealnie.
Apteczka z grzybów
Zanim przejdziemy do strefy artystycznej może jeszcze trochę o samej rozgrywce? Jako, że mimo wszystko, mamy do czynienia ze strzelanką to oczekiwałoby się, że bronie i ich wykorzystanie będzie poprawnie zastosowane. Jak niektóre FPSy potrafią solidnie się na tym wyłożyć, to muszę powiedzieć, że Metro daje radę. Bronie mają swój ciężar, który wpływa nawet na bieganie naszej postaci. Pukawki z czasem brudzą się i musimy je wyczyścić, a zbierając znajdźki czy grabiąc nieprzytomnych przeciwników znajdziemy nowe ulepszenia potrafiące całkowicie zmodyfikować wykorzystywaną broń. Pistolet stanie się snajperką, a shotgun wystrzeli więcej pocisków w tym samym czasie. Przydałoby się może trochę więcej różnorodności, bo w zasadzie nie ma powodu, by nawet pod koniec gry zmieniać swój domyślny zestaw. Może jedynie, by oszczędzić trochę na amunicji, bo ta przy bardziej otwartych poziomach potrafi schodzić bez końca, podobnie z resztą jak lekarstwa. Dobrze, że przynajmniej jest jakaś możliwość wytworzenia nowej, więc jeżeli zbytnio nie szarżujemy to braki nie powinny być tak bolesne.
Tak, Metro Exodus oferuje dosyć prosty system craftingu. Otwierając kolejne szafki powinniśmy dosyć regularnie zbierać materiały oraz chemikalia potrzebne do tworzenia nowych przedmiotów. Te pierwsze znajdują swoje zastosowanie w tworzeniu dodatkowych pocisków czy reperowaniu maski. Zdobywane między innymi z grzybów chemikalia warto zostawiać na apteczki. Uwierzcie mi, będziecie ich potrzebować o wiele częściej niż droższych do stworzenia filtrów. No i co jakiś czas pamiętajcie, by wykorzystać je na wyczyszczenie broni. Nic tak nie irytuje jak zacięcie się jej w trakcie intensywnej wymiany ognia.
Rosja jest piękna
Zbliżając się już do końca, warto jeszcze zwrócić uwagę na graficzną stronę produkcji. Nie ma co ukrywać, że widoki jakie ma do zaoferowania Metro, to najwyższa liga. Dosyć zaskakujące, szczególnie, że dawniej serię kojarzyło się z łażeniem godzinami w podziemiach. Wołga i Tajga robią najlepsze, ale i całkowicie odmienne wrażenia. Szarobure, zimowe brzegi rzeki to zupełnie coś innego od jesiennego lasu. Nawet światło robi tutaj robotę, aż chętnie wróciłbym chociaż na moment, na innym sprzęcie by zobaczyć jak to wszystko sprawuje się ze wsparciem raytracingu. Osobiście nie mogłem się oderwać od robienia screenshotów i nie było nawet dwudziestu minut, bym nie przystanął na zabawę trybem fotograficznym. Szkoda tylko, że w nim gra nie pozwalała uchwycić sylwetki Artema, bo gdy tylko uwalniamy kamerę, ten staje się niewidzialny. Do sesji zostaje nam więc wykorzystywanie innych. Na szczęście modele postaci, czy przeciwników również dają radę. No, może oprócz tych tragicznych gorylów. O soundtracku ciężko powiedzieć zbyt wiele, na pewno mogę pochwalić mocno wyróżniające się Race Against Fire, które zdążyłem przesłuchać już wielokrotnie po skończeniu gry. W kwestii dźwiękowej trzeba jeszcze wspomnieć o jedynym słusznym rosyjskim dubbingu. Tak właśnie powinno się w to grać i faktycznie potrafi wtedy pojawić się kilka dodatkowych punktów w kwestii samego klimatu. Jeżeli chodzi o angielską wersję, to nie miałem okazji, by jakoś wiele jej przesłuchać, ale grając w Sam’s Story słuchanie rosyjskiego z angielskim akcentem sprawiało, że moje uszy krwawiły, więc boję się, że w drugą stronę nie może być wiele lepiej.
I to w sumie całe Metro Exodus, gra z którą zdążyłem spędzić prawie 37 godzin. Tytuł, który tak mnie irytował, że musiałem robić sobie długie przerwy, a jednocześnie miał momenty, że chciało mi się grać godzinami. Przyznaję, że przed napisaniem recenzji myślałem, że gra dostanie z dwa oczka mniej, ale po wypunktowaniu wszystkiego jest to solidne 8/10 - gra, której warto dać szansę. Tylko może lepiej oczekiwać od tego tytułu, czegoś trochę innego niż Metro 3.