Piątkowa GROmada #254 - Agenci specjalni potrzebni na wczoraj, czyli recenzja Tom Clancy's The Division
Z klimatów szpiegowskich łączących Austina Powersa z Jamesem Bondem przechodzimy do serii sygnowanej imieniem i nazwiskiem znanego autora trilerów szpiegowskich. W otwartym świecie z masą elementu przestępczego, który to ma - niestety dosłownie - zakute łby. Przygotujmy więc środki na poprawę celności i karabiny wyborowe i wyruszmy do miasta, gdzie miała miejsce pandemia. Przed wami recenzja Tom Clancy's The Division.
Witam w ramach kolejnego recenzenckiego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem wezmę na tapet Tom Clancy's The Division - tytuł Ubisoftu z otwartym światem wydany w 2016 roku na Windowsa, PlayStation 4 oraz Xbox One. Jest to przedstawiciel gatunku strzelanin z perspektywy trzeciej osoby sygnowany imieniem znanego pisarza i na ten moment duologia. Gracz wciela się w agenta i robi typowo agenckie rzeczy w postapokalipsie, czyli walczy z bandytami, pomaga ocalałym i zbiera duże ilości łupu. Z racji bardziej realistycznego podejścia do tej problematyki nie uświadczymy tutaj niebezpiecznych anomalii i niebezpiecznych mutantów, a jedynie zaśnieżone ulice z żelastwem na ulicy. Widząc przy okazji polskie napisy, co niewątpliwie cieszy ale i nie zaskakuje. Ogólnie mam wrażenie, że Ubisoft podchodzi do tego tematu - z perspektywy naszego rynku - pozytywnie, choć zdarzają się wyjątki w formie np. Trials RIsing.
Po tym krótkim wstępie zapraszam do lektury, choć przedtem kilka informacji:
- Źródło okładek/zrzutów ekranu - link
- Recenzja dotyczy wyłącznie trybu dla pojedynczego gracza, wersji bez rozszerzeń. Tak więc będzie to niejako odpowiednik na to, czy tytuł ma coś do zaoferowania osobie czasem preferującej pograć w samotności. Jakkolwiek takie podejście może się wydawać niektórym dość osobliwe.
- Nie wspominam o kreatorze postaci, bo w takich rzadko spędzam dłużej niż minutę.
- Jeśli ktoś chciałby poprowadzić odcinek GROmady, niech pisze na PW (informacja z poprzedniej recenzenckiej GROmady wciąż aktualna). ;)
- Zarzucam pełną ścieżkę dźwiękową gry z oficjalnego źródła.
Agenci specjalni potrzebni na wczoraj
Wersja na Xbox One, rynek australijski
Gorączka zakupowa, znana w USA jako Black Friday (pol. Czarny Piątek), przyniosła coś więcej niż promocje na poziomie 99,99 procent. Otóż ktoś wykorzystał używany w Nowym Jorku środek płatniczy, by rozprzestrzenić wirusa, tym samym powodując pandemię. W jej centrum, poza lekarzami czy wojskowymi, pojawił się także - czasem bardzo poważny - element przestępczy chcący dorobić się na tej tragedii. Tak więc nie pozostało nic innego niż uruchomić agentów specjalnych, którzy jako jedyni są w stanie przywrócić nadzieję w ten opuszczony teren. Bo na pewno nie zrobią tego zakute łby w bluzach z marketu z 40-letnimi kałachami na ramieniu czy inni, którzy to chcą wykorzystać sytuację dla łatwego zarobku.
Koncepcja gry osadzonej w postapokaliptycznej rzeczywistości sam w sobie nie jest niczym niezwykłym. Niemniej na uwagę zasługuje podejście, które zamiast trochę "science fiction" jak w przypadku Metro czy serii od GSC Game World, jest realistyczne - oczywiście na tyle, na ile to możliwe. I poznawanie tego elementu, na drodze nagrań czy rozmów z agentami jest na swój sposób interesujące. Główna zasługa w tym niezbyt dużego natężenie scen przerywnikowych (a te obecne nie są wykonane źle), spora liczba porozrzucanych tu i ówdzie nagrań oraz postaci niezależnych niejako pchających - wspólnie z bohaterem - wydarzenia do przodu.
Niemniej, poza rozbudowaną historią starczącą spokojnie na 5-7 wieczorów spokojnej gry mamy także rozbudowany system dodatkowych głównie z kilku kategorii - zaktywuj kilka elementów lub wyeliminuj element przestępczy. W ich ramach gracz uzyskuje zasoby czy czasem jakiś mocniejszy sprzęt/doświadczenie niezbędne do przejścia na następny region. I w sumie tyle, bo przynajmniej mi nie sprawiało wrażenie łażenie za coraz lepszym łupem czy wykonywanie zadań chyba wykonanych w jakimś generatorze. Przez co grę porzuciłem na dobre po tym, jak rozwinąłem bazę na 100 procent, co nie zajmuje długo przy wykonywaniu zadań głównych. Ewentualnie gra nie przedstawiła mi tego elementu (Strefy Mroku) w zbyt zachęcający sposób, ew. pierwsze wrażenie było negatywne. Bo pochodziłem do tej strefy i wszedłem tam na kilkanaście minut, ale równie szybko wyszedłem. Możliwe, że w systemie PvP strefa ta zyskuje i staje się poletkiem do wspólnej i nieskrępowanej walki, ale osoby lubiące ogrywać tego typu gry samemu raczej średnio mają czego tam szukać.
Całość sprawia wrażenie schematu, jaki widziałem chociażby w Far Cry 3 czy Primal - ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Gdzie także skończyłem z grą po ukończeniu głównego wątku oraz dopełnieniu rozbudowy miejscówki na 100 procent (a przynajmniej mi się tak wydaje). I jakoś średnio mnie kusi, by wracać do gry ponownie, nawet jeśli oglądanie zaśnieżonego pustego Nowego Jorku w 4k byłoby czymś niepowtarzalnym.
Tom Clancy's The Division to przedstawiciel gatunku strzelaniny z perspektywy trzeciej osoby osadzony w otwartym świecie - z rozbudowanym systemem osłon. Ale czym byłyby osłony, gdyby nie rozbudowany system dość realistycznego oręża, zarówno z kategorii "ura i strzelamy zza osłony" jak i "mamy 15 nabojów i trzeba położyć nimi 25 gości". Sam starałem się mieszać rodzaje uzbrojenia, niemniej korzystałem głównie z karabinów ze względu na celność i wysokie obrażenia przy trafieniach krytycznych. A te o dziwo do trudnych nie należały, nawet przy większym natłoczeniu przeciwników.
Coś, na co zwracam uwagę najczęściej, wypada w Tom Clancy's The Division bardzo dobrze - czuć i widać moc oręża, a korzystanie z niego jest niezwykle przyjemne. Nie zapomnijmy tu także o soczystym udźwiękowieniu uzbrojenia, nawet jeśli założy się wytłumienie. Całość widać szczególnie, gdy sadzi się krytyki jeden za drugim, by szybko pozbyć się zagrożenia czy nawet w trakcie walk z bossami. Jest jednak w tym jeden drobny detal, który przynajmniej u mnie zmienił odbiór tytułu. Poziom trudności, a właściwie jego konstrukcję. No właśnie, całość niestety rozbija się o konstrukcję poziomu trudności i to, jak blokowane jest zwiedzanie miasta. Mam nieodparte wrażenie, że główną różnicą między dzielnicami jest wytrzymałość przeciwnika. nie ich taktyczne podejście - co widać dobitnie wtedy, gdy akurat trafisz na gościa kilka poziomów wyżej. Wtedy walka z przyjemnej taktyki staje się frustrującym doświadczeniem w stylu "pokonanie bossów w Soulsach nogami". Przy okazji niejako wymusza wykonywanie zadań pobocznych celem podbicia poziomu doświadczenia. A to mnie raczej zniechęca niż zachęcały do dalszego obcowania z jakimkolwiek tytułem niezależnie od jakości poprzednich elementów.
Nota: Grę ogrywałem nie na stacjonarce z potężnym RX 580, a laptopie ze słabszym Geforcem (GTX 1650). Dodatkowo nie miałem z nim problemów natury technicznej i nawet przy zawierusze nie miałem poważniejszych spadków płynności. Tak więc przynajmniej nie muszę narzekać w tej materii, choć nie wiem jak by to wyglądało na premierę.
Tom Clancy's The Division to tytuł jak na rok wydania dość ładny - zarówno w kwestii jej jakości (czy to budynki czy postacie) jak i spójności w oprawie. I ta wizualizacja Nowego Jorku wraz z jego ważnymi elementami skonstruowana tak, że jest przynajmniej dla mnie przekonująca i wiarygodna. I właśnie dzięki tym elementom udało się uzyskać jeszcze jedną rzecz. Przynajmniej dla mnie największą zaletę gry z jaką spotkałem się już w innej serii francuskiego wydawcy.
Klimat zaśnieżonego nie-do-końca-ale-na-takiego-wyglądającego opuszczonego miejsca - i to klimat momentami przez duże K. bo grywając tytuł miałem niemal identyczne wrażenie, co przy Assassin's Creed: Unity, i to z kategorii tych "bardzo pozytywnych". To, jak skonstruowano postapokaliptyczny Nowy Jork sprawia, że już samo łażenie po opuszczonych miejscówkach robi robotę. Całości klimatu dopełnia ścieżka dźwiękowa potęgująca wrażenie pustki, gdzie jedyne na co można trafić to wróg - a przyjaciele są równie rzadcy, co roślinność o obecnej w grze porze rok. Zresztą samo odsłuchanie muzyki z odnośnika na początku tekstu wskazuje, że ma się do czynienia z czymś dobrze wykonanym.
Tom Clancy's The Division to tytuł, który niezależnie jak by się starał pozostaje dla, przy wspomnianym na wstępie założeniu, mnie typową Ubi grą - z pięknym terenem, dobrą mechaniką rozgrywki i absolutnie nijakimi wątkami pobocznymi. Mimo wszystko nie skreślałbym tej gry, bo tak jak AC: Unity, jest bardzo dobrze zrealizowanym "symulatorem krwawego spacerowicza". Tylko zamiast Francji mamy postapokalipsę w realistycznym wydaniu. I element przestępczy w dużej liczbie.
Do zobaczenia w kolejnej GROmadce mojego autorstwa, gdzie opowiem o Dead Space. ;)
Ankieta
Ankieta na nowych zasadach, dotycząca nie następnego, a następująco po nim odcinka. Tak jak zapowiadałem, dane zbieram do następnego odcinka Piątkowej GROmady. Jeśli macie sugestię co do tytułu, jaki warto ograć, dajcie znać (w wersji na Windowsa). ;)
- Historia pewnego niekończącego się cyklu, czyli recenzja Dead Cells
Recenzja tytułu, jaki trochę „na przypadek” wybrałem z czwórki przy PPE Awards. No i miło się zaskoczyłem tym, jak on jest dobry – jak ktoś chce posłuchać o losowości, warto wybrać.
- Lords of the Fallen w XXII wieku, czyli recenzja The Surge: Augmented Edition
Jeśli komuś mało Souls-litów, dorzucam do ankiety kolejnego - tym razem z naszej zachodniej granicy od twórców Lords of the Fallen. Z elementami mechanicznymi czy dużą liczbą odciętych kończyń.
- Połączenie Patlabor z zachodnią myślą deweloperską, czyli recenzja Shogo: Mobile Armor Division
W złotym okresie Monolith Productions wypuścił kilka dość osobliwych gier - i w ramach recenzji proponuję właśnie jedną z takich "pozytywnie dziwnych gier". Anime-strzelaninę od amerykańskiego dewelopera z fabułą, której fragmenty są - bez analizy ze strony pewnego komentatora sportowego - bardzo niejasne. Dziwne oczy i dziwne zadania gwarantowanie.
- Kosmiczne Soulsy za paczkę czipsów oraz kilogram kawy, czyli recenzja Hellpoint
Recenzja świeżo ukończonego przeze mnie tytułu będące "klonem Soulsów" w kosmosie z bardzo skromnym budżetem. Bo skoro były klony DOOMa, to są i klony Soulsów. :)
- Gdy do Elasto Manii dodasz „syndrom jeszcze jednej tury”, czyli recenzja Trails: Rising
Czyli kilka słów o symulatorze przyjemnego zdenerwowania, gdzie bohater porusza się na dwóch kółkach. A przy okazji ma tyle kontuzji, że stał się chyba stałym gościem wszelkich miejsc, gdzie składają szaleńców w całość.
- Recenzja Serious Sam 4, czyli Sam w Papamobile
Recenzja wydanej we wrześniu 2020 roku kolejnej odsłony serii Serious Sam 4. Czyli co wyjdzie z tego, gdy przy indyczym budżecie chcesz zrobić AAA.