Piątkowa GROmada #322 - Powrót do przeszłości, który nie był bolesny
Nie jeden z nas miał ten dylemat, czy wrócić do czegoś z czym miał do czynienia te kilkanaście lat temu – głównie ze względu na obawy o to, jak wspomnienia poradzą sobie w starciu z rzeczywistością czy perspektywą. Dzisiaj będzie kolejny taki przypadek, bo zajmę się tytułem z którym miałem styczność w okresie, gdy PlayStation 2 to było coś nowego. Przygotujmy więc książki o historii państwa Środka, bo to przyda się podczas opowieści o Warriors of Fate.
Witam was w ramach kolejnego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem przedstawię swoje wrażenia z ogrywania Warriors of Fate w wersji na Windowsa. Produkcja jest przedstawicielem chodzonych bijatyk umiejscowionych w świecie fantasy/historycznym, gdzie gracz wybiera jedną z postaci. A następnie przechodzi przez mapki zbierając skarby czy starając się pobić rekord, w międzyczasie wymierzając sprawiedliwość za pomocą pięści, kopniaków oraz broni białej. Produkcja oryginalnie wyszła na automaty, niemniej później otrzymała konwersje na konsole czy PC-ty. Sprawdźmy więc, jak się ten 30-letni tytuł trzyma także dzisiaj.
Nota: Niestety, inaczej niż w przypadku Cadillacs & Dinosaurs, nie ogrywałem wersji automatowej, a emulację dostępną w ramach Capcom Arcade Stadium. Warriors of Fate jest tam jednym z wielu DLC.
Nota 2: Ogranie C&D kilka tygodni temu kosztowało mnie 12 złotych. Warriors of Fate to koszt mniejszy niż 10 złotych, bo tyle kosztowało DLC z grą do CAS. W samej grze można wrzucać monety bez końca, a widząc swoje poczynania w grze wydałbym na pewno więcej niż 12 zł.
Powrót do przeszłości, który nie był bolesny
Na kształt fabuły w znacznym stopniu wpływa to z jaką wersją ma się do czynienia (w obu przypadkach jest to dziewięć epizodów kończących się walką z bossem):
W wersji amerykańskiej przedstawiona została historia osadzona w świecie prawdopodobnie z mongolskimi ciekawostkami. Władca krainy z tamtego kręgu kulturowego, Akkila-Orkhan, podbija okoliczne tereny zmieniając je w ruinę. Grupa pięciu wojowników pod dowództwem Kuan-Ti (Portor, Kassar, Subutai, Kadan, oraz Abaka) wyrusza nie tyle celem ochrony swojej ojczyzny, co powstrzymania złego władcy raz na zawsze. (nota: ogrywałem tą wersję fabularną)
W wersji japońskiej przedstawiona została historia wzorowana na jednym z wątków z XIV-wiecznej powieści "Romance of the Three Kingdoms" autorstwa Luo Guanzhonga - osadzoną w okresie Trzech Królestw. Po śmierci Dong Zhuo władca jednego z królestw, Cao Cao, decyduje się je najechać przy okazji rekrutując Lu Bu. Gracz, jako jeden z czterech Tygrysich Generałów (Guan Yu, Zhang Fei, Zhao Yun, Huang Zhong) lub Wei Yan - jako dobry - wyrusza z armią na złą armię celem odparcia inwazji.
Opis fabuł(y) mojego autorstwa
Podobnie jak w przypadku Cadillacs & Dinosaurs, historia w tytule jest tak naprawdę pretekstowa, bo mamy kilka scen z tekstem przerywanych miejscami, gdzie trzeba obić wrogów w dużej liczbie. I pod tym względem wypada dobrze, zwłaszcza, że oparta została o osobliwe źródło w postaci ciekawostek czy powieści. Na plus całości działa także to, że nie jest przesadnie długa i – podobnie jak C&D – jest do ukończenia w 1-1,5 godziny. Dobrze wypada także zakończenie, takie z kategorii bardziej osobliwych i innych niż to, do czego przyzwyczaił mnie Capcom w chodzonych bijatykach z okresu. Całość ta kształtuje inną zaletę tej gry, czyli klimat. Czegoś innego, ale z tej dobrej perspektywy.
Ale nie łudźmy się, że grupa odpalających Warriors of Fate dla historii była spora.
Warriors of Fate to, podobnie jak wiele gier Capcomu z okresu, przedstawiciel gatunku bijatyk chodzonych dla maksymalnie trzech graczy. Gracz wybiera jedną z postaci, a następnie obić przeciwników z jakimś bossem na końcu. Mamy kilka przycisków na klawiaturze, standardowe chodzenie i przyciski ataku, które to można łączyć w rozbudowane kombinacje - trochę jak w Cadillacs & Dinosaurs. Poza standardowymi ruchami, gracz może skorzystać także z broni białej jak noże rzucane czy wsiąść na konia i to stamtą siać zniszczenie. Całość sprawia wrażenie przemyślanej i precyzyjnie opracowanej konstrukcji, gdzie jest sporo narzędzi do zabawy i tylko od gracza zależy, jak to będzie wykorzystane.
Samo sterowanie wersji z CAS na Windowsa nie jest złe, niemniej samo wykorzystanie klawiatury z pominięciem myszki to coś, czego sam bym nie robił. Może robienie z myszki joysticka to raczej średni pomysł, ale skoro mamy dwa przyciski ataku, to można poeksperymentować. Zeby wyszedł styl bardziej przypominający "Shank 2" niż "Shank". Na koniec warto wspomnieć, że podwzględem trudności, zwłaszcza w wersji z CAS, można do pewnego stopnia powiedzieć o produkcji skomplikowanej. Bo choć rozgrywka jest z kategorii tych bardziej wymagających, zwłaszcza jak jest dużo wrogów na ekranie, tak nieograniczona - za sprawą jednego przycisku na klawiataurze - możliwość kontynuacji sprawia, że każdy jest w stanie to przejść.
Jeśli chodzi o warstwę graficzną, jest tak jak w innych grach Capcomu z okresu - kolorowo, różnorodnie i klimatycznie. Dodatkowo nie sposób nie wspomnieć o wiekowości tytułu, ale i tutaj dobre wieści: bo gra zestarzała się z wdziękiem, jak zresztą każda w 2D którą ogrywałem. Dalej jest ostra, czytelna, a przede wszystkim spójna pod względem wizji artystycznej. A jeśli chodzi o audio, to jest to wyższa półka i powrót do pozytywnych wspomnień z lat 90., zwłaszcza ta przygrywająca przy zwycięstwie.
Jak wspomniałem we wstępie, w przypadku tej opinii nie mamy do czynienia z wersją na automaty, a oficjalną konwersją w ramach Capcom Arcade Stadium. Produkcja ta jest składanką gier na automaty Capcomu z wybranego przez nich okresu. Po odpaleniu wita nas menu z irytującą muzyczką, a następnie szereg automatów z grami, które to funkcjonują w sklepie jako DLC jako osobny produkt (tak było w przypadku Warriors of Fate), ewentualnie części DLC (pakiet). Potem możemy już wybrać automat, ustawić opcje, wrzucić dużo monet i ruszać do gry. Dodatkowo całość działa bardzo stabilnie.
I pod względem wykonania jest to solidna opcja na zapoznanie się z grą, zwłaszcza, że znalezienie automatu z grą czy jednej z konwersji jest raczej mało prawdopodobne (bo ograniczone do japońskiego rynku). Jeśli tutaj coś może być problemem, to:
- Domyślne ustawienie przycisków w menu/grze z kategorii mniej intuicyjnych. No chyba, że ktoś uznaje menu pod przyciskiem "LShift" za sensowną.
- Płatność – jakby ktoś planował odpalić jedną, góra dwie gry, to jest to ciekawa opcja na uniknięcie sytuacji z kategorii "No gdzie są te automaty?". Niestety przy ich większej liczbie staje się to drogą imprezą.
- Rozdzielczość. Imitacja automatu "automatową rozdzielczością" imitacją, ale przydałoby się poszerzenie ekranu.
Warriors of Fate w 2022 roku to powrót do dzieciństwa, który nie jest absolutnie bolesny. Bo dalej mamy do czynienia z kompetentną i interesującą bijatyką na 1-2 wieczory. Jeśli komuś niestraszna cena, warto się w to zaopatrzyć.
Ankieta
Tradycyjnie, ankieta co do gry, której ma tyczyć następny recenzencki odcinek Piątkowej GROmady, a dane zbieram do kolejnego odcinka cyklu. W którym to opowiem o:
- Polski Dziki/ Dziwny Zachód, czyli recenzja Evil West
Kilka słów o grze stojącej w rozkroku między tym co stare a tym, co nowe. I niestety z mniejszymi/większymi bolączkami w liczbie większej niż ustawa przewiduje.
- Droga do zemsty usłana trupami i krwią, czyli recenzja Blood: Fresh Supply
Kilka słów o najlepszej odsłonie serii Blood (co nie oszukujmy się, że jest jakimś wyczynem :P) – w formie technicznej reedycji od Nightdive Studios. Gdzie Caleb najpierw wstaje z grobu, a po wygłoszeniu kultowej frazy wyrusza celem zemsty. Gdzie istotnym elementem jest kopanie głów zombie i mierzenie z dwururki do kultystów.
- Spacer z czerwoną poświatą na horyzoncie, czyli recenzja Aporia: Beyond the Valley
Krótka recenzja krótkiej, ale pięknej gry o spacerowaniu i zwiedzaniu opuszczonego świata. Która to gwarantuje coś więcej niż piękne widoczki o poranku.
- Gdy sterować nie można a trzeba płacić, czyli recenzja Majesty: Symulator Królestwa Fantasy
Kilak słów o strategii znanej z tego, że nie można bezpośrednio sterować jednostkami, tylko trzeba im płacić.
- Odświeżenie za późno wydanej gry, czyli recenzja The Original Strife: Veteran Edition
Kilka słów o grze pierwotnie wydanej za późno i przez to wyglądającej na przestarzałą. Choć miała swoje do zaoferowania.
- Na chwałę Imperium, czyli recenzja Praetorians
Kilka słów o strategii od Pyro Studios osadzonej w czasach Starożytności.