Piątkowa GROmada #329 - Droga do zemsty usłana trupami i krwią, czyli recenzja Blood: Fresh Supply
Tematem dzisiejszego odcinka będzie odświeżenie starej gry, znanej z tego, że miała średniosłabą kontynuację - no i została wcześniej została sprzedana, by sfinansować zapomnianą potem grę. Dodatkowo mrocznej niczym horror ze świetnym aktorem głosowym i dobrymi patentami w rozgrywce. Przygotujmy więc widły i klucze na cmentarz, bo to przyda się podczas opowieści o Blood: Fresh Supply.
Witam was w ramach kolejnego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem opowiem o odświeżeniu – dla mnie „technicznej reedycji” – pierwszej odsłony serii Blood. Oryginalnie za produkcję odpowiada Q Studios (3D Realms), później Monolith Productions oraz Sunstorm Interactive. Nie miałem okazji ogrywać tych wersji (podstawka pojawiła się w Polsce dzięki Mirage Media), a jedynie wersję od NIghtdive Studios, gdzie całość jest w jednym pakiecie. Sama gra jest przedstawicielem gatunku strzelanin z perspektywy pierwszej osoby, opracowaną oryginalnie na silniku Kena Silvermana, Build Engine. Mamy więc tu płaskich wrogów, bohatera rzucającego one-linerami, masę przeciwników do ubicia czy sekretów do znalezienia. Sprawdźmy więc, jak się gra trzyma po tak wielu latach.
Nota: Nie miałem okazji ograć Blood/rozszerzeń, tak więc będzie to bardziej opinia na temat całości niż skupianie się nad tym, jak wypadło odświeżenie produkcji.
Caleb nuci „Hare Krishna”, tutaj przebrany za ogrodnika (w końcu po stresie pora na relaks). Nie pytajcie, skąd to jest, bo jest w nazwie filmiku. :)
Droga do zemsty usłana trupami i krwią
W ramach kampanii - osadzonej w realiach podobnych do tych z okolic I Wojny Światowej - opowiedziana jest historia rewolwerowca Caleba, dawniej wysoko postawionego członka kultu The Cabal, który w danym czasie został zabity przez Tchernoboga z powodu bliżej nieokreślonej porażki. Po jakimś czasie Caleb wstaje z grobu i podróżując przez zapomniany obszar szuka zemsty na swoim dawnym mordercy.
Opis historii (ppe.pl) – źródło
Przedstawiona w produkcji historii nie mogłem traktować inaczej niż pretekstu do radosnej eliminacji dziesiątek kultystów Chernoboga – w końcu na nią składają się scenki przerywnikowe i mało co poza tym. Może kiedyś oceniłbym je jako nowoczesne i w ogóle, teraz wyglądają po prostu staro, niemniej mają one dla mnie swój urok. Choć tak naprawdę urok ten widać w całości projektu rozgrywki, od odwiedzanych miejscówek (stylizowane na okres I wojny światowej z elementami okultystycznymi) czy występujących w grze postaci. Duża w tym zasługa głównego aktora głosowego, Stephena – czasem zapisywane jako Stephan – Weyte’a. Niski i śmiertelnie poważny to coś, czego potrzebował protagonista z kategorii „zamkniętych w sobie mścicieli”. Bardzo charakterystyczny, przez co zapewne od razu wszyscy znający Blood traktują go jak Caleba, zwłaszcza jak występuje w mrocznych produkcjach jak np. Dusk.
A jak z długością tej opowieści ogrywanej na średnio-wysokim poziomie trudności? Jak na domyślną cenę jest bardzo dobrze, bowiem całość zajęła mi 20 godzin i dodatkowe 1-2, by zrobić na 100 procent. Jeśli jest się, troszeczkę jak ja, osobą lubiącą takie setki, to Blood jest pod tym względem bardzo wdzięczne.
Blood to przedstawiciel gatunku strzelanin z perspektywy pierwszej osoby skonstruowany tak, jak tytuły na silniku Build z okresu 1996-1998. Miałem więc jednoosobową armię, sporą liczbę wrogów do ubicia, sekrety z kategorii bardzo użytkowych – licząc w to także opcjonalne lokacje – oraz tymczasowe wzmocnienia. Dodatkiem z kategorii urozmaicających rozgrywkę, poza tymczasowym wzmocnieniem z „akimbo” jest alternatywny tryb strzału. Obecnie dość rozpowszechniony w strzelaninach model zakłada, że z broni można skorzystać na więcej niż jeden sposób: przykładowo dość popularny w Blood obrzyn może wystrzelić z zarówno jednej albo obu luf jednocześnie*. A inna znana broń serii, dynamit (taki granat, tylko fajniejszy) alternatywny tryb umożliwia odpalenie bomby z opóźnieniem.
W ogólnym rozrachunku mechanika rozgrywki wypada bardzo dobrze i nie irytuje nawet w sytuacji, gdy wskutek kończącego się zdrowia lub/i amunicji. Całość bowiem przypomina trochę mroczniejszy taniec na lodowisku z Shadow Warrior (1997), tylko w znacznie mroczniejszym wydaniu. Zwłaszcza z tym pociesznym ragdollem, gdzie dubeltówka odsyła zombie na daleką odległość (ślizgają się przy tym tak jak dzieciak zjeżdżający z śnieżnego zbocza na górce). A najlepszą bronią na nie są poczciwe widły. Chyba najciekawsza broń do walki wręcz z tego typu gier z którą miałem do czynienia, bo nie jest to po prostu kolejny wariant noża czy kolba broni.
Mam jednak jeden drobny problem z tą rozgrywką, a mianowicie latających przeciwników. I jak nie stanowi to problemu w przypadku zamkniętych lokacji, tak przy tych bez sufitu robi się problem. W końcu gry 2D połączone z patrzeniem w górę oraz szybkim celem to coś, co prędzej doprowadzało mnie do irytacji niż radości z walki. Ale poza tym unowocześnieniem (niestety nie jestem w stanie stwierdzić czy to nie kwestia prac Nightdive Studios, bo nie miałem do czynienia z podstawką z 1997) całość oceniam bardzo pozytywnie. I nawet dzisiaj mechanika ta nie jest przestarzała, a dodatkowo to nielimitowane źródło czystej radości. Nawet jeśli to bieganie w kółko do tyłu z ogromną prędkością.
* - Pojedynczego obrzyna trzeba po tym przeładować, co nie dotyczy sytuacji w której korzysta się z akimbo. Ale niestety wtedy pożera to amunicję bardziej niż szybko i już po chwili ze „100” znika symbol „1”.
W ramach długiej przygody twórcy rzucają nas w mroczne miejscówki, początkowo z kategorii bardziej realistycznych - mamy cmentarz, coś przypominającego bank, sklep czy nawet poziom w pociągu (dokładnie na jadącym cały czas pociągu). Całość została utrzymana w dość mrocznych tonach, co buduje największą zaletę gry: klimat. Mroczny, inny niż pozostałe gry na silniku Build z okresu, a przez to wyjątkowy. To samo mogę powiedzieć o warstwie audio, zarówno tej nielicznej mówionej (wspominałem o niej przy sekcji „historia”) jak i licznej niemówionej. Może nie jest szczególnie bogata, ale została dobrze wykonana i to na tyle, że słucha się jej z przyjemnością.
Wcześniej kwestia techniczna, czyli jak odpalić rozszerzenia:
- Blood Pak jest domyślnie załadowany – w sekcji „Nowa gra” trzeba wybrać epizod „Post Mortem”
- W przypadu Cryptic Passage należy wejść w opcje i w menu „Zarządzanie rozszerzeniami” wybrać Cryptic Passage.
(Cryptic Passage) W ramach fabuły opowiedziana jest historia byłego członka kultu The Cabal, Caleba. Pewnego razu został skradziony pradawny zwój, co zachwiało równowagą na tyle, że wizja Armageddonu jest nieunikniona. Zadaniem rewolwerowca jest zatem znaleźć ów pergamin, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli.
(Plasma Pak) W ramach "fabuły" opowiedziana jest historia mająca miejsce po wydarzeniach z głównej odsłony. Calebowi udało się wykonać pewne zadanie, jednak "Cabal" ma dalsze niecne plany. Rewolwerowiec wyrusza więc w podróż celem powstrzymania kultu.
Opis fabuł z ppe.pl (Cryptic Passage, Plasma Pak)
W przypadku rozszerzeń mam wrażenie obcowania z tym samym za co polubiłem podstawkę, tylko w większej liczbie i z innym spojrzeniem na mrok. Jeśli jakimś cudem komuś nie spodobała się podstawka, nie am tu czego szukać. Ale jeśli ktoś polubił Caleba z podstawki, będzie wprost zachwycony jeszcze większą ilością Caleba w przygodach Caleba. Tylko końcówka w obu przypadkach... no cóż, nie jest szczególnie źle, ale jakoś szczególnie dobrze też nie. Podstawka wypadła pod tym względem znacznie lepiej. Nie wiem jak innym, ale mnie starcia ze zbyt dużą dawką niezdrowego kombinowania nie przekonują do siebie. Zwłaszcza jak ewentualna pomyłka drogo kosztuje, bo nawet z maksymalnym zdrowiem i pancerzem to tylko kilka uderzeń.
W przypadku Blood: Fresh Supply miałem do czynienia z odświeżeniem (lepsze niż zastanawianie się, czy to remake czy remaster), a dokładniej „techniczną reedycją" na technologii NDS. Czyli jest to doświadczenie zapewne dość bliskie oryginałowi, ale bez zastanawiania się czy to odpali i jak (no i nie trzeba szukać ofert na allegro, pewnie odległych od rzeczywistosci bardziej niż Ziemia od granicy Układu Słonecznego). Więc jakby kto chciał odpalić Blood, a płytki nie ma, to jest to chyba jedyna sensowna alternatywa.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o Blood – strzelaninę z perspektywy pierwszej osoby w wydaniu od Nightdive Studios. Gdzie mimo pamiętających starsze czasy rozwiązań mamy ukryte całe pokłady radochy. Nic tylko brać obrzyny i ruszać w podróż celem obalenia Chernoboga. Ołowiem.
Ankieta
Tradycyjnie dane o odcinku zbieram do następnego odcinka, dotyczą one tego który wypadnie za dwa tygodnie od publikacji bloga. Wyniki poprzedniej ankiety, czyli temat za tydzień:
- Spacer z czerwoną poświatą na horyzoncie, czyli recenzja Aporia: Beyond the Valley
Krótka recenzja krótkiej, ale pięknej gry o spacerowaniu i zwiedzaniu opuszczonego świata. Która to gwarantuje coś więcej niż piękne widoczki o poranku.
- Gdy sterować nie można a trzeba płacić, czyli recenzja Majesty: Symulator Królestwa Fantasy
Kilak słów o strategii znanej z tego, że nie można bezpośrednio sterować jednostkami, tylko trzeba im płacić.
- Odświeżenie za późno wydanej gry, czyli recenzja The Original Strife: Veteran Edition
Kilka słów o grze pierwotnie wydanej za późno i przez to wyglądającej na przestarzałą. Choć miała swoje do zaoferowania.
- Na chwałę Imperium, czyli recenzja Praetorians
Kilka słów o strategii od Pyro Studios osadzonej w czasach Starożytności.
- Flashówka z odrobinę za dużą ceną, czyli recenzja Zombotron
Kilka słów o pewnej grze, która to uciekła na Steama. I zabrała ze sobą coś więcej niż osobliwą stylistykę.