Piątkowa GROmada #367 - Odświeżenie za późno wydanej gry, czyli recenzja Strife: Veteran Edition
Motywem przewodnim dzisiejszego odcinka będzie tytuł znany z implementacji rozwiązań jeszcze wtedy niezbadanych jak i tych z kategorii „czy aby nie za późno?”. Przygodę tego dewelopera będącego dziełem sztuki miałem już okazję zaprezentować, teraz pora na jedną z jego gorzej przyjętych na premierę gier z łagodniejszym odbiorem „retro”. Przygotujmy więc pieczątki, bo to przyda się podczas opowieści o unowocześnionej wersji Strife: Quest for the Sigil, czyli The Veteran Strife: Original Edition.
Witam was w ramach kolejnego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem przedstawię swój ogląd na reedycję Strife: Quest for the Sigil. Jest to przedstawiciel hybrydy gry fabularnej, strzelaniny z perspektywy pierwszej osoby oraz skradanki (w wersji pre-alpha) od Ritual Entertainment. Oryginalnie tytuł został wydany przez The 3DO Company (skąd też zapewne polski dystrybutor, Mirage Media S.C.) oraz Velocity – w przypadku reedycji jest to Nightdive Studios. Oryginalnie gra ta nie spotkała się z jakimś szczególnie dobrym odbiorem, ale w niektórych opiniach „po czasie” przyjmowana jest zaskakująco ciepło. Zatem sprawdźmy, skąd taka zmiana w percepcji.
No właśnie, polskie wydanie w ramach serii „Kolekcja za grosik” nie miało polskiej lokalizacji i odświeżenie nic nie zmieniło w tej materii. A jest to tytuł dość mocno polegający na opowieści, tak więc jest to problem.
Nota: Drobna zmiana tytułu ze względu na maksymalną liczbę znaków.
Odświeżenie za późno wydanej gry
W ramach kampanii opowiedziana jest historia dziejąca się na terenie Ziemi, na której wskutek uderzenia tajemniczego meteorytu dochodzi do masowego skażenia wirusem. Efektem tego większość ludzi umiera, a część mutuje i - słysząc głosy ze strony złowrogiego bóstwa - zakłada "The Order", która potem zniewala niezarażonych ocalałych i zmusza część z nich do niewolniczej pracy. Część ocalałych oraz niezmutowanych Ziemian ucieka do podziemi i formuje organizację The Front (w wersji shareware nazywali się oni The Movement), której celem jest obalenie reżimu. Gracz wciela się w rolę kupca, który wskutek splotu pewnych wydarzeń dołącza niej i stara się jej pomóc obalić tyranów, gdzie jednym z ważnych elementów są tzw. Sigile.
Fragment z notki encyklopedycznej - źródło
Strife: Quest for the Sigil to dość ciekawa produkcja swoich czasów, bo w odróżnieniu od kilku znanych FPS-ów tamtej ery jak DOOM czy Wolfenstein 3D mamy dość rozbudowaną, jak na tamte czasy, historię. Zaczynamy jako kupiec i po wyeliminowaniu nieprzyjaznych Akolitów otworem stoi nieliniowy świat do przemierzania niczym w DOOM (aka. Powierzchnia to lód, nawet jeśli mówimy o kanałach*). Mamy więc hub w postaci miasta i rozgałęzienia, gdzie to toczy się właściwa akcja. Całość jest spokojnie do ukończenia w mniej niż 10 godzin, zwłaszcza jak chce się zgłębić lore czy posłuchać zaimplementowanego w grze VA.
Właśnie, tytuł w 1996 roku zaproponował nam opowieść z pełnym udźwiękowieniem postaci, tłami jak z komiksu, gdzie ktoś opowiada o sobie/coś proponuje i opowieść, gdzie trzeba podjąć decyzję – pierwszą mamy już na samym początku. Musimy wtedy skontaktować się z jednym gościem, by przekazał istotny fabularnie przedmiot za inny przedmiot i możemy albo wyeliminować jegomości albo spełnić jego żądanie na dwa sposoby. Później mamy kilka zadań, gdzie można albo przejść na *ura* eliminując wszystkich albo korzystając z dobrze ukrytych przejść, tym samym negując konieczność rozwałki. Ogólnie tytuł jest dość elastyczny pod względem podejścia do rozgrywki w jednym momencie oferując także kluczową fabularnie decyzję. Dzisiaj trochę standard, kiedyś nowum wprowadzone tak, że działało.
W całej tej przygodzie towarzyszyć będzie nam *ładna pani ze słuchawki* o ksywie „Blackbird”, komentując wydarzenia czy sugerując następny krok w opowieści. Najbardziej uwidaczniając sporą zaletę Strife, czyli pełny VA głównych postaci – dzisiaj to standard, ale w tamtym czasie nie był to element aż tak rozpowszechniony. I co ważniejsze wypadł on nieźle (a Czarny Ptak nawet wybornie) sprawiając, że człowiek czuje jakby był częścią większej opowieści. Zgrabnie łączącej elementy fantastyki, futuryzmu i…. alternatywnych wymiarów (choć tu się wstrzymam z opisem ze względu na spoilery).
* - A ślizganie to jeden z tych elementów, który lubię w tych grach. Zwłaszcza jak z protagonistą chwieje się trzymana broń.
Strife to przedstawiciel gatunku z perspektywy pierwszej osoby z pewnymi prostymi elementami rozwoju postaci. Gracz rozpoczyna przygodę z prostym sztyletem na rękę niczym pierścień/kastet, potem dostaje kuszę z możliwością przełączania między boltami, karabin, granatnik miotający serią dwóch granatów (ponieważ powody) czy *super hiper mega bronią zamieniającą żywotność protagonisty w pioruny*. Mamy więc bardzo rozbudowany oręż i co ważniejsze czuć jego moc, także w bardziej spokojnym przechodzeniu gry. A na drodze do tego przejścia mamy bazową piechotę Akolitów, Krzyżowców trochę o wyglądzie dwunożnych mechów z Robocopa. Twórcy projektując postacie/bronie puścili wodze fantazji i stworzyli coś specyficznego w dobrym tego słowa znaczeniu. Jeśli coś może tu być wyjątkiem, to bazowa piechota z kategorii bardzo standardowych.
Twórcy widać mieli pomysł na zaproponowanie czegoś co nie będzie zwyczajną strzelaniną z perspektywy pierwszej osoby, a czymś więcej. I to „więcej” się udało, bo otrzymaliśmy w nasze ręce system łatwy w użyciu, przyjemny, a przede dający pole do różnorodnego podejścia do rozgrywki w celu osiągnięcia danego punktu. Jeśli natomiast chodzi o rozwój postaci, to mamy wzrost dwóch statystyk – czy to po wykonaniu zadania czy implementacji implantu. System prosty, ale działający w sposób dość czytelny.
Jeśli gdzieś jest najwięcej problemów, to w pewnych elementach rozgrywki:
- Pająki, czyli przykład bardzo irytującego i groźnego przeciwnika do eliminacji także w trybie skradankowym. Kto go wymyślił nie wiem, ale widzę jego chore obrażenia i wspinanie po sufitach, co przy doomowej logice strzelania daje gwarancję kłopotów. A to ze względu na "kierowanie" pocisku na coś bliskiego (i czasem pocisk zamiast lecieć prosto leciałw górę ze względu na pajączka).
- Wieżyczki, czyli kolejny niezbyt trafiony i irytujący przykład przeciwnika i to co gorsza z kategorii *hitscan* (szybkie obrażenia niezależnie od odległości). Umieszczany na czasem bardzo wysokich sufitach i dość trudny do zdjęcia za pomocą tradycyjnego karabinu. Coś z kategorii pożeracza amunicji.
Strife jest jednym z ostatnim komercyjnie wydanych tytułów na id Tech 1, czyli silniku znanym z pierwszego DOOM’a. Oczywiście widać tu pewne usprawnienia w kwestii chociażby większego nacisku na elementy platformowe czy skok, ale dalej wygląd postaci, wrogów czy HUD to trochę DOOM. I jak w 1993 roku czy 1994 roku to mogło przejść, zważając na gry z okresu wydane na MS-DOS/Windows jak np. System Shock, tak w połowie 1996 roku w okolicach premiery Quake czy Duke Nukem 3D to wyglądało po prostu staro. I szczerze, nawet się nie dziwie, że tytuł na pierwszy rzut oka odrzucał. Słuchając w kółko tego samego, bo choć ścieżka dźwiękowa Strife nie należy do słabych, tak jest dość uboga i już szybko miałem wrażenie „gdzieś to ja już chyba słyszałem”.
Na koniec kilka słów ocenianej tu reedycji – The Original Strife: Veteran Edition – pod kątem technicznym. Jest to przedstawiciel tzw. „technicznych reedycji” (z których to Nightdive Studios jest znany), czyli ingerencja w kod oparła się o pewne technikalia. Mamy więc poprawioną rozdzielczość, dodane osiągnięcia czy załatane błędy z całym dobrodziejstwem inwentarza jeśli chodzi o mechaniki. Tak więc biorąc to trzeba liczyć się z atakiem nostalgii, dla części niekoniecznie tym dobrym. Przynajmniej bez poważnych błędów i przycięć, choć te raczej byłby bardziej zaskakujące niż Hiszpańska Inkwizycja ( „kartoflany komputer” bez problemu odpala Strife).
I to by było na tyle, jeśli chodzi o Strife w wersji na Windowsa, tytuł (niesłusznie) zapomniany ze względu na swoją starość w 1996 roku. Gdzie pod płaszczykiem grafiki spóźnionej przynajmniej 2 lata mamy zaskakująco rozbudowaną i przyjemną hybrydę FPS-a i RPG-a wydaną długo przed pierwszą częścią Deus Ex. Jak komuś mało nostalgii, to jest to tytuł z jakim warto się zapoznać.
Ankieta
Tradycyjnie wyniki ankiety:
Tradycyjnie dane o odcinku zbieram do następnego odcinka, a dotyczy tematu za 2 tygodnie - kto ma sugestię na tytuł, niech daje znać.
- Pełnokrwista przygoda, czyli kilka słów o The Butcher
Czyli opowieść o o pełnokrwistej pixelowej przygodzie na jeden wieczór
- Zgromadzenie pikselowych braci, czyli recenzja Broforce
Kiedyś tam wpadła aktualizacja Broforce, pora więc wrócić do gry. Którą jako jedną z niewielu przeszedłem także na PlayStation 4.
- Wyprawa do Giptu, czyli recenzja urlopu w Egipcie
WRGOoG (W Ramach GROmady Opowiadamy o Grach), ale tym razem na 10%, bo miałem koszulkę z logiem PlayStation Move przez którą pomylono mnie kiedyś z Czechem. Dobrze, że nie z przedstawicielem innego kraju ze względu na opaleniznę. :)
- Mech jako okład na Ogień Rubikonu, czyli recenzja Armored Core VI: Fires of Rubicon
Niech mech będzie z tobą, czyli kolejna gra od FromSoftware o dziwo tym razem nie fantasy czy coś wyglądającego na z naszej. I pamiętaj, prawie nikt na Rubikonie nie zna kungfu.
- PC-towy shmup, czyli recenzja Raptor: Call of the Shadow
Klasyk, bo klasyk – ale jaki wyborny. :)