Piątkowa GROmada #375 - Początek zarobaczenia, czyli kilka słów o Worms and Reinforcements United
Każda marka czy przygoda ma swoje początki – czasem to przypadkowe zdjęcie, innym razem to zaproszenie do uczestniczenia w innym projekcie, a jeszcze innym spotkanie oddalające widmo końca działalności. Dzisiaj zajmiemy się ostatnim takim przypadkiem, a mianowicie rozbudowaną pierwszą odsłoną jednego ze starszych europejskich cyklów gier. Przygotujmy więc gorącego krzesła i przyjrzyjmy się Worms and Reinforcements United, znanym szerzej jako Worms United.
Witam was w ramach recenzenckiej części cyklu, gdzie to pokrótce przedstawię Worms and Reinforcements United, znane także jako Worms United czy Worms. Jest to przedstawiciel gatunku strategii turowych, gdzie gracz kontroluje drużynę robali i stara się wyeliminować wrogie drużyny zanim straci wszystkie zwierzątka pod swoją kontrolą. Projekt będący dla brytyjsko-szwedzkiego dewelopera ratunkiem z poważnych tarapatów sprawdził się i narodził trwającą po dziś serię. Przypatrzmy się więc, jak pierwsza odsłona zniosła próbę czasu.
Nota: Tytuł odpala się za pośrednictwem DOSBox
Początek zarobaczenia
W ramach pakietu mamy do czynienia z walką 1v1 z różnymi modyfikacjami według własnego uznania oraz pełnoprawną kampanię dodaną w ramach rozszerzenie. Na kampanię składa 25 scenariuszy w losowej scenerii, losowym rozmieszczeniem robaków i krótkim opisem. Niezależnie od misji zadaniem jest eliminacja wroga zanim ten zrobi to samo z naszymi robaczkami. Nie ma tu zapisu progresu, ale po każdym ukończeniu pojawia się hasło (tak więc długopis i kartka to podstawa przy ogrywaniu robaków, chociaż od czego jest internet). Całość jest spokojnie do ukończenia w 5 godzin, o ile wcześniej nie znajdziecie się w stanie irytacji za sprawą SI czy losowego rozmieszczania robaków
SI w serii to zawsze był dla mnie ciężki temat i jedna z tych rzeczy za którą po prostu nie przepadałem, głównie ze względu na jedną cechę – celność. Gdzie z jednej strony przeciwnik pudłował jak szalony, z drugiej potrafił trafić chyba absolutnie zawsze. I tutaj ten drugi wariant był doprowadzony do przesady do tego stopnia, że „przeskoczenie” misji przez kogoś nie byłoby dla mnie zaskoczeniem. Jako fan trudniejszych gier lubię wyzwanie, ale zdecydowanie nie lubię sytuacji w których wynika to z podkręconego do granic niezdrowego absurdu, gdzie celność to 100%. Dodatkowo samo rozmieszczenie robi czasem za trudność, bo tylko od naszego szczęścia/nieszczęścia zależy, czy walka potrwa 5 czy 15 minut.
Na koniec sekcji „fabularnej” muszę napomknąć o materiałach filmowych, jakie to oglądałem za każdym odpaleniem produkcji oraz przed misjami. I jak nie jestem fanem wyglądu robaków z tych materiałów – tutaj najbardziej lubię materiały z Worms 3D – tak nie sposób nie odmówić im uroku. Uroku pojedynków na śmierć i życie, gdzie także towarzyszy śmiech jak to robak niepoprawnie użyje teleportu czy bomba nagle przypomni sobie, że miała kogoś ustrzelić.
Worms United to przedstawiciel gatunku strategii turowej, gdzie na wojennej ścieżce stają drużyny robaków. Ucieleśnieniem tej ścieżki jest skromny, ale zróżnicowany arsenał, na który to składa się m. in. bazooka, granat, ognista pieść czy nalot. Czasem także biorąc pod uwagę wiatr czy zmieniając położenie za pomocą zwyczajnych skoków oraz zwykłego poruszania. Samo poruszanie się też ma niewiele opcji wsparcia, bo to nie jest jeszcze era plecaków rakietowych, a zwykłej linki czy pomostu.
Jakkolwiek chciałbym rozbudować ten bazowy opis, tak nie bardzo jestem w stanie ze względu na to, że nie ma o czym więcej. Ale to nie znaczy, że jest to zła mechanika, bo nawet najbardziej podstawowy oręż, ukształtowanie terenu czy umieszczenie robaków wpływa na ogólny obraz tej części gry. Dobrze zrobionej, rozbudowanej i wciągającej jak się ma z kim pograć. Co o jest o tyle ważne, że rozgrywki dla pojedynczego gracza nia ma tu zbyt wiele, bo poza kampanią oraz rozegraniem 1-2 meczy celem zobaczenia map/broni średnio jest co robić. Kilka lat później naprawił to Worms: Armageddon,
W odróżnieniu od następnej głównej odsłony serii*, czyli Worms 2, tytuł cechuje się bardziej pikselową szatą graficzną w wyglądzie robaków oraz pikselową z elementami komiksowej (ale nie w takim stopniu, jak w przypadku Worms 2 czy później odsłon w 2D). Całości przygrywa kultowy motyw w menu i odgłosy robaków/eksplozji w trakcie walki, co słychać także w trakcie materiałów filmowych. Ale w ich przypadku trzeba patrzeć na rok wydania gry, bo to niestety widać.
Jeśli chodzi o audio, to wypada ono dobrze zarówno pod kątem muzyki jak i odgłosów robaków - zwłaszcza motyw z menu ma sobie ten nienamacalny urok. Jesli natomiast mowa o warstwie graficznej, to tu mam z nią pewien problem. Bo o ile w momencie wydania wyglądało to zapewnie dobrze, tak dzisiaj jest to chyba najgorzej wyglądająca odsłona w 2D, przebita pod tym względem już w 1997 roku przez Worms 2. Dodatkowo nie mogę przekonać się do wyglądu robaków w tej części, średnio widocznego zlepku pikseli z ograniczeniami w ruchu. Tutaj znowu bardziej widzę robaczki z Worms: Armageddon czy Worms 3D.
* - Tutaj jest o tyle zagwozdka, że część za kontynuację Worms uznaje Worms: The Director's Cut, czyli pożegnanie marki z Commodore AMIGA. Gdzie to zadebiutował m. in. Święty Granat Ręczny, chyba najlepszy prezent od Wormsów jako marki.
I to by było tyle, jeśli chodzi o Worms and Reinforcements United w wersji na Windowsa. Produkcja ta średnio zniosła próbę czasu, bo o ile w 1996 roku można ja było nazwać hitem, tak dzisiaj stanowi wyłącznie ciekawostkę z jaką można się zapoznać. Tylko po to, by zobaczyć początki legendarnej marki.
Ankieta
Tradycyjnie wyniki ankiety:
Tradycyjnie dane o odcinku zbieram do następnego odcinka, a dotyczy tematu za 2 tygodnie - kto ma sugestię na tytuł, niech daje znać.
- Zapomniane robaki, czyli kilka słów o Worms 2
Kontynuujmy temat Wormsów za sprawą zapomnianej odsłony tej marki. Ale to nie znaczy, że słabej
- Pełnokrwista przygoda, czyli kilka słów o The Butcher
Czyli opowieść o o pełnokrwistej pixelowej przygodzie na jeden wieczór
- Zgromadzenie pikselowych braci, czyli recenzja Broforce
Kiedyś tam wpadła aktualizacja Broforce, pora więc wrócić do gry. Którą jako jedną z niewielu przeszedłem także na PlayStation 4.
- Wyprawa do Giptu, czyli recenzja urlopu w Egipcie
WRGOoG (W Ramach GROmady Opowiadamy o Grach), ale tym razem na 10%, bo miałem koszulkę z logiem PlayStation Move przez którą pomylono mnie kiedyś z Czechem. Dobrze, że nie z przedstawicielem innego kraju ze względu na opaleniznę. :)
- PC-towy shmup, czyli recenzja Raptor: Call of the Shadow
Klasyk, bo klasyk – ale jaki wyborny. :)