Piątkowa GROmada #392 - Dziwny zabójca, czyli kilka słów o Killer is Dead
Motywem przewodnim dzisiejszego odcinka będzie tytuł dziwny i to w widoczny sposób. Gdzie pierwsze pięć minut wskazuje styczność z materią tak osobliwą, że nawet gotowane w rosole pierożki* (#pdk) brzmią normalnie. Przygotujmy się więc na jazdę bez trzymanki i wejdźmy w stworzony przez Manufakturę Konika Polnego świat płatnych zabójców, gdzie poważną zbrodnią jest kradzież uszu.
Witam was w ramach recenzenckiego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem przedstawię swoje wrażenia z ogrywania Killer is Dead: Nightmare Edition w wersji na Windowsa, poza nią tytuł wyszedł także na PS3 oraz X360. Tytuł jest przedstawicielem gatunku gier ciachanych opracowanych przez Manufakturę Konika Polnego (Grasshoper Manufacter), a ważną postacią w projekcie był Goichi Suda, znany szerzej jako Suda51. I już głównodowodzący projektem wskazuje nam z jaką materią mamy do czynienia. Sprawdźmy więc poziom specyficzności tej opowieści.
* - Na poważnie, to próbował ktoś takie pierożki?
Dziwny zabójca
Do posiadacza katany z mechanicznym ramieniem, Maleni, Ostrza Miquelii Mondo Zappy przychodzi list, że został zaakceptowany do wstąpienia w szereg organizacji płatnych zabójców (gdzie to wyrusza wraz ze swoją asystentką). Po rozmowie z mieszanką Morfeusza i Terminatora oraz jego gorącą poliręczną asystentką z głębokim dekoltem przychodzi artysta z prośbą o zabicie istoty, jak się później okazuje wariacji na temat Alicji w Krainie Czarów. Co jest tylko początkiem opowieści, gdzie ważnym motywem będą sanitariuszki z dekoltem i ogromną strzykawą (także dużą igłą, postrach Skippera) oraz Księżyc i David. Czyli mieszanka głosu Wojny z serii Darksiders oraz dziwaka w stroju jakiego nie powstydziłby się Borat (faktyczny cosplay słynnego osobliwego podróżnika dodałby powagi).
Już pierwsze 10 minut wskazuje z jaką materią miałem do czynienia przez całe około 7-10 godzin potrzebnych na ukończenie przygody oraz dodatkowej zawartości. Plejada dziwactwa ze wstępu to dopiero początek wszelkich konfrontacji nawet nie drugiego czy trzeciego, a siódmego stopnia. I ta plejada sprawia, że przy każdej scenie przerywnikowej reakcję miałem taką jak słynny rajdowiec widzący pojazd rolniczy na drodze rajdu. Jako fan pozytywnej specyficzności czułem się jak u siebie w domu, co więcej byłem zafascynowany tym jakie to dziwactwo za chwilę się pojawi. Co do samej zawartości, to jak ktoś odpadł przy No More Heroes czy Lollipop Chainsaw, to nie zdziwiłbym się gdyby nie był skory na Killer is Dead.
Jest jednak jeden moment w tej historii, gdzie prawdopodobnie porzuciłbym całość ogrywania gdyby nie zewnętrzne narzędzia. A mowa o drugim QTE w trakcie walki ze wspomnianym wcześniej dziwaku w stroju ala Borat i śmiesznej czapeczce. I jak pierwsze QTE byłem w stanie przejść bez problemu, tak przy drugim…. No cóż, wymiękłem. I jak szukałem rozwiązania, to nie byłem jedyny z tym problemem, bo podobno trzeba tam powoli wciskać przycisk ataku, obniżać ustawienia czy robić inne cuda. Gra akcji z QTE, gdzie jedno z nich jest zrobione źle to coś co nie powinno przejść testu, ale jakoś przeszło. No chyba, że to dziwne podejście do trudności w grach z kategorii "Sztuczna trudności".
Killer is Dead to przedstawiciel gatunku gier ciachanych z nastawieniem na jakość przeciwników bardziej niż na ich ilość. Tak więc gracz ląduje na mniejszych arenach i musi walczyć z trochę mechanicznymi przeciwnikami (jakaś roboto-ludzka hybryda, nie orientuję się w tych dziwnych grach). Na początku dostałem w swoje ręce zwyczajny mieczyk, potem do działania miałem jeszcze kontry po uniku, multiciachanie po precyzyjnym uniku, strzały w głowę, zabójcze trafienie kataną czy natychmiastowe zabicie strzałem w głowę. Sam karabin oczywiście zasilany krwią wrogów, ot typowe rozwiązanie tamtego game-devu. W międzyczasie mogłem ulepszyć sobie broń wykorzystując łup zdobywany także poprzez odpowiednie wykończenie przeciwnika jak podcięcie czy wyrwanie jednostki sterującej. A jak to za mało i Mondo padnie, mogłem wykorzystać bilet asystentki, po którym zlatywała ona z nieba i stosowała resuscytację w formie walenia pięściami w klatę jako QTE.
Choć tytuł domyślnie działał w niskiej jak na gatunek FPS-ów, to o dziwo grało mi się w niego przyjemnie. Nie wiem na ile to kwestia nieskrywanej ciekawości kolejnymi dziwactwami prosto z głowy MKP, a na ile responsywności sterowania i mnogości opcji w anihilacji przeciwników. Z poziomami trudności w zestawie, które to zmieniają więcej niż zmieniają wroga w czołg, a Mondo w stary przycisk do papieru. Ale to bardziej wrażenie niż ogrywanie tych poziomów, choć nie powiem ograniczenia w stylu np. konieczności eliminacji w określony sposób zapalają mi lampkę ostrzegawczą. I to mniej niż domyślny kontroler, Myszka + Klawiatura, działający chyba lepiej niż się oryginalnie spodziewałem – zwłaszcza z perspektywy No More Heroes, gdzie kontroler to przymus.
Tytuł początkowo wyszedł na konsole (PS3, X360), konwersja na Windowsa ukazała rok po premierze. I niestety dla mnie pozostanie na długo przykładem jak takich konwersji nie należy tworzyć. Już samo ograniczenie i zbudowanie gry na dość restrykcyjnym, zwłaszcza na gatunek i platformę, poziomie FPS-ów (31 FPS i slasher) zapaliło mi żółtą lampkę, że coś tu nie gra. I niestety, potem mamy tylko gorzej:
- Można teoretycznie odblokować liczbę FPS-ów (swoją drogą możliwości modyfikowania gry są szerokie, także w kwestii bossów), ale za tym idzie konieczność dostosowania innych elementów w tym i kluczowych dla gry QTE. No i menu niejako zaczyna szwankować, a to ze względu na „pływanie”.
- Widać tytuł chyba był projektowany z myślą o 31 FPS-ach, bo po zmianie wspomniane wcześniej modyfikowanie innych wartości jest koniecznie.
- Domyślna maksymalna rozdzielczość to Full HD. Też można ją podwyższyć w plikach gry, ale trzeba dociągnąć modyfikację, bo HUD nie był projektowany z myślą o czymś więcej.
- Dodałbym wspomniane wcześniej QTE, ale z tego co czytałem problem z nim był także w wersji konsolowej.
I nie mam tu na myśli, że modyfikacje to coś złego bo i sam z nich szeroko korzystałem. Ale skoro musiałem ratować się czymś takim lub innym zewnętrznym narzędziem by załatać deweloperskie niedostatki, to coś tu nie gra. I szkoda, bo po poradzeniu sobie z tego typu problemami dostajemy tytuł…. dość nierówny pod względem graficznym. Bo styl artystyczny to wyższa półka specyficzności, tak pod względem ogólnej jakości jest średnio czytelnie chociażby w scenach przerywnikowych. Główna w tym zasługa cieni grających tak, że momentami średnio było co widać. A szkoda, bo gdy było ładnie to widziałem serce włożone w te wszystkie dziwne modele postaci i bossów w grze. W międzyczasie słuchając dobrze skonstruowanej warstwy audio, ale szczerze ciężko mi o jakiś szczególny zachwyt na tle innych slasherów z tamtego okresu.
Swoją drogą szkoda, że Koniki Polne nie potrafiły wyciągnąć wniosków jak FromSoftware po wpadce z techniczną stroną Dark Souls: PTDE
I to by było na tyle, jeśli chodzi o Killer is Dead, dziwnie przyjemny osobliwy tytuł o płatnych zabójcach z Księżycem tle. Odporni na techniczne niedostatki fani pozytywnej specyficzności będą się czuli jak u siebie w domu, cała reszta niech lepiej odpuści.
Ankieta
Tradycyjnie dane o odcinku zbieram do następnego odcinka, a dotyczy kolejnego recenzenckiego odcinka - kto ma sugestię na tytuł, niech daje znać. Wyniki ankiety z poprzedniego tygodnia:
- Pełnokrwista przygoda, czyli kilka słów o The Butcher
Czyli opowieść o o pełnokrwistej pixelowej przygodzie na jeden wieczór
- Wyprawa do Giptu, czyli recenzja urlopu w Egipcie
WRGOoG (W Ramach GROmady Opowiadamy o Grach), ale tym razem na 10%, bo miałem koszulkę z logiem PlayStation Move przez którą pomylono mnie kiedyś z Czechem. Dobrze, że nie z przedstawicielem innego kraju ze względu na opaleniznę. :)
- PC-towy shmup, czyli recenzja Raptor: Call of the Shadow
Klasyk, bo klasyk – ale jaki wyborny. :)
- Hank walczy z Szaleństwem, czyli recenzja MADNESS: Project Nexus
Czyli seria z flashowym rodowodem będące grą akcji 2d przerobiona na strzelaninę z widokiem z góry (choć nie zawsze). Czy coś mogło pójść nie tak?
- Wyścigi mydelniczek na 5 minut (Horizon Chase Turbo)
Czyli kilka słów o tytule z kategorii „można ograć u kumpla na imprezie, ale poza nią to średnio ma to sens”.