Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Motywem przewodnim dzisiejszego odcinka będzie kolejna przygoda z kategorii „Gdy chcesz kombinować, ale nie do końca wiesz jak”. Bo produkcja ta wzięła podstawy z jakich znana jest brytyjska seria i wywróciła je tak, że przystosowanie i zrozumienie ich podstaw jest bardziej niż nieintuicyjne. Zabierzmy więc filiżankę czarnej herbaty i zanurzmy się w świat Worms: Reloaded.
Witam was w ramach kolejnego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem przedstawię swoje wrażenia z Worms: Reloaded. Jest to PC-towa konwersja Worms 2: Armageddon i przedstawiciel gatunku strategii turowych, gdzie gracz zarządza robakami. Robaki te mają określony arsenał, zarówno typowy jak i nietypowy (np. termity), i wyruszają celem eliminacji innych robaków. Produkcja ta, podobnie jak inne odsłony serii z okresu gdy ojciec marki nie był obecny w studiu, spotkała się z chłodniejszych odbiorem ze strony społeczności. Sprawdźmy więc, czy coś z tą grą jest nie tak czy ludzie czepiają się dla samego czepiania.
Przeładowane robaki
Kampania pod względem konstrukcji jest odwzorowaniem tego, co było w odsłonach przed Worms 4. Są więc scenariusze z rosnący poziomem trudności i celem do osiągnięcia. Narzędziem do jego realizacji, głównie eliminacji wszystkich wrogich robaków zanim te wyeliuminują nasze, jest broń masowego rażenia. Zaczynając od klasyków w formie bazooki/pięści, a kończąc na rzadziej spotykany wyposażeniu jak nalot trucizna, terminy czy bizon.
Widać więc, że twórcy zaserwowali nam pod tym względem standard z jakiego marka znana była w czasach zamierzchlych. Z jednej strony pozwoliło im to na za serwowanie dość dużej liczby misji, co przekłada się na dłuższy czas gry. Z drugiej strony ciężko nie szybko odczuć monotonii i poczuć, że to bardziej przypadkowa zbieranina zadań niż kampania. Choć gdyby całość nie miała innych problemó, to aż tak nie rzuciłoby się na oczy - popatrzmy chociaż na kampanię Worms: Armageddon. ;)
Worms to przedstawiciel gatunku strategii turowych, gdzie gracza kontroluje tytułowe robaki. W trakcie swojej tury robak może przemieścić się do innego punktu na mapie, zebrać skrzynie, a potem wykorzystać zdobyty materiał w walce z wrogiem - to wszystko w określonym czasie. Pod względem wyposażenia to w większości standard: żadna z broni nie jest szczególnie zła, choć większość raczej preferuje starą gwardie bardziej niż nowych (trochę przekombinowani, zwłaszcza termit). Niestety, już styczność z granatem ujawnia chyba największy problem Worms: Reloaded, grawitację i poruszanie robali.
Pierwsze obcowanie z latającym granatami czy minami ujawnia specyficzność tego elementu. Nie w dobrym tego słowa znaczeniu, bo wszystko jest takie bardzo sprężyste i to idąc w absurd. Odbijanie się przedmiotów wygląda momentami komicznie, choć radość znika w momencie gdy trzeba trafić granatem na dystans. Innym, wynikający poniekąd z grawitacji jest poruszanie się linka lub plecaczkiem. I jak w każdej odsłonie 2d jest to przyjemne, tak tutaj doprowadza do absolutnej irytacji. Nie trudno o nią ze względu na odbijanie się od powierzchni tak, że linki trzeba uczyć się na nowo względem poprzedników co i tak nie daje gwarancji na przyjemne użycie. W przypadku plecaczka jest jeszcze bonus w formie zużycia i odbijania się go od powierzchni.
Graficznie jest nierówno pod względem artystycznym, bo z jednej strony są tła a z drugiej wygląd robali. Tła są bardziej nasycone kolorami, dzięki czemu ciężko o sytuację z kategorii "niewidzialna kolizja" (także że względu na działanie płomieni). Z drugiej strony to wyglad robali do którego niektórym ciężko się przekonać. Jeśli natomiast mówimy o audio, to jest to standard - ani nie odtrąca ani szczególnie nie wpada w ucho.
I to by było tyle, jeśli chodzi o Worms: Reloaded. Ciekawostka z jaką można się zapoznać i nic poza tym.
Ankieta
Tradycyjnie, kto ma pomysł na tytuł do recenzji, niech da znać.
- Piękna katastrofa, czyli kilka słów o Pixel Heaven 2024
Przybyłem, poczekałem i autograf zdobyłem (oraz zdjęcie). Po drodze widząc kilka sław i wpadek, zajadając garść winogron za 18 złotych i grając na konsoli naprawionej za 4 grosze.
ps. Ktoś chciał jednemu gościowi (w towarzystwie Archona) wręczyć pudełko Hollow Knight: Silksong w wersji na Switcha. Seems legit – machnąłem więc ręką w stylu „Panie, idź pan w ****” i poszedłem sobie dalej. :P
- Wyprawa do Giptu, czyli recenzja urlopu w Egipcie
WRGOoG (W Ramach GROmady Opowiadamy o Grach), ale tym razem na 10%, bo miałem koszulkę z logiem PlayStation Move przez którą pomylono mnie kiedyś z Czechem. Dobrze, że nie z przedstawicielem innego kraju ze względu na opaleniznę. :)
- PC-towy shmup, czyli recenzja Raptor: Call of the Shadow
Klasyk, bo klasyk – ale jaki wyborny. :)
- Kooperacja ogrywana samotnie, czyli kilka słów o Overcooked! 2: Rozgotowani
Gra widocznie opracowana dla kooperacji ogrywana w pojedynkę. Co może pójść nie tak?
- Wyścigi mydelniczek na 5 minut (Horizon Chase Turbo)
Czyli kilka słów o tytule z kategorii „można ograć u kumpla na imprezie, ale poza nią to średnio ma to sens”.