Half-Life - pierwszy kontakt
Niedawno postawiłem sobie zadanie - nadrobić klasyki które z jakiegoś powodu mnie ominęły. Zrobiłem więc listę wszystkich gier, które chciałbym poznać, na jej szczycie znalazł się Half-Life oraz Half-Life2, ale zacznijmy od początku.
Nie będzie to recenzja bo ocenianie 24-letniej gry według nowoczesnych standardów nie ma sensu. Nie ocenię też gry według standardów tamtych czasów bo ich nie znam. Wiem tylko że w kwestii opowiadania historii był to shooter przełomowy.
Ten blog to wrażenia kogoś kto dopiero zaczyna poświęcać uwagę starszym grom, być może Ciebie też kawał historii tej branży ominął i mimo chęci poznania 'tych ważnych gier", obawiajsz się odbicia od archaizmów. Zdając sobie sprawę z kalibru klasyka z jakim mam do czyniena, nie będę składał żadnych laurek i wypisywał bzdur takich jak "ta gra się nie zestarzała" - oczywiście że się zestarzała, ma ćwierć wieku na karku. I mimo że momentami było to doświadczenie frustrujące, Half-Life potrafi dać frajdę nawet komuś takiemu jak ja- laikowi rozpieszczonemu przez gry z kompletnie innej epoki.
Normalny dzień w pracy
Bohaterem gry jest Gordon Freeman, naukowiec pracujący w obiekcie badawczym Black Mesa. Do pracy trafiamy podziemną kolejką, już z jej pokładu staje się jasne, jak rozległy jest to kompleks zanim w ogóle dotrzemy do stacji doeclowej. Niedługo po przybyciu okazuje się, że podczas jednego z eksperymentów doszło do krytycznej awarii. W jej efekcie powstała wyrwa między wymiarami, a do placówki przedostały się obce formy życia ze świata Xen. Na domiar złego okazuje się, że wojsko przybyło do Black Mesa nie z misją ratunkową, a w celu dokonania czystki i zatarcia śladów katastrofy. Szczęśliwie w tym całym bigosie odkrywamy, że Gordon radzi sobie równie dobrze ze spluwą co z fizyką teoretyczną.
Uroki starych gier
Wracając do tak leciwych tytułów można inaczej spojrzeć na obecne gry, które od lat sprawiają wrażenie jakby stały technologicznie w miejscu. Już samo udźwiękowienie Half-Life'a zdradza jego metrykę. Da się wyczuć wyraźne strefy w których dźwięk przeskakuje między słuchawkami, wychodząc z pomieszczenia pełnego elektronicznych urządzeń miałem wrażenie że dźwięk się wyłączył, kiedy w rzeczywistości ustało jednostajne buczenie do którego mój mózg zdążył się przyzwyczaić. Nie jest to nic co sprawia że gra się nieprzyjemnie, po prostu nie zdawałem sobie sprawy jak dobrze udźwiękowione są obecnie gry. Miłe dla ucha były odgłosy kroków bohatera, sprawiające wrażenie jakbyśmy biegali po ośrodku w drewniakach. Równie soczysty odłgosy wydawały przeładowywane giwery.
Grafika w ruchu jest całkiem znośna, oczywiście po tylu latach nie ma prawa zachwycać ale najważniejsze się udało - nie ma wątpliwości że znajdujemy się w kompleksie badawczym, na korytarzach mijamy innych naukowców i ochroniarzy z którymi możemy zamienić zdanie. Nasi koledzy w białych kitlach zaoferują leczniczy zastrzyk w celu uzupełnienia zdrowia, pracownicy ochrony potrafią wyciągnąć pistolet i ostrzelać intruza. Jak wspomniałem Black Mesa to sporych rozmiarów obiekt, nasza podróż wiedzie przez korytarze, serwerownie, magazyny, tereny górzyste, parkingi no i oczywiście szyby wentylacyjne i kanały. Sam pomysł osadzenia akcji gry w ośrodku inspirowanym Los Alamos jest fenomenalny. Setting gry i historia przywiodzą mi na myśl opowieści Boba Lazara o jego pracy w Strefie 51 w latach osiemdziesiątych. Myslę że w niedalekiej przyszłości zapoznam się z fanowskim remakiem "Black Mesa", bo naprawdę chciałbym zobaczyc ten świat w bardziej aktualnej oprawie. Być może dzisiaj nie umiem w pełni docenić rewolucji w ówczesnym przedstawianu historii, ale dla mnie największy atut Half-Life'a to jego setting.
Cofanie się w czasie bywa równie przyjemne co absolutnie upierdliwe. Zdecydowanie za późno zaprzyjaźniłem się z klawiszem F6 odpowiedzialnym za quick save. Automatyczny zapis jest obecny, jednak często zastawał mnie z końcówką zdrowia. Mimo że stacje medyczne napotykamy w miarę regularnie, w pewnych partiach biegałem na oparach, a przypadkowych okazji do stracenia paru punktów zdrowia nie brakuje. Wystarczy zeskoczyć z gzymsu który okazuje się odrobinę zbyt wysoki by stracic od kilkunatstu do kilkudziesięciu punktów zdrowia, zsunąć się z drabiny czy wejść pod rurę z której bucha gorąca para. W szybie wentylacyjnym mogą czaić się headcraby, w ułamku sekundy doskakujące do ofiary. Nie zadają dużych obrażeń jednak samemu mając końcówkę zdrowia, potrafiły mnie odesłać do ostatniego sejwa. Potyczki z nimi przywiodły mi na myśl okładanie kluczem francuskim mimików w uwielbianym przeze mnie Preyu. Na szczęście przez więkoszść gry nie cierpimy z powodu braku amunicji, początkowo dosyć oszczędnie częstowałem wrogów ołowiem, jednak szybko przekonałem się, że Half-Life to nie ten typ rozgrywki, w którym każdy pocisk jest na wagę złota. Inaczej sytaucja ma się z technologią obcych, amunicja do tych broni zawsze jest na wykończeniu i warto zachować ją na potyczki z trudniejszymi przeciwnikami. Całkiem efektywne są granaty, jednak również w tej kwestii można doświadczyć jaką drogę przeszła tak prozaiczna mechanika jak ich miotanie. Przyzwyczajony do takich gier jak Call of Duty miałem spore trudności aby w ruchu rzucić granat na większą odległość. Zazwyczaj lądował mi pod własnymi nogami i musiałem ratować się ucieczką. Trochę krwi napsuły mi też elementy platformowe, lądowanie w dokładnie wyznaczonym miejscu może nie jest trudne ale wyhamowanie postaci bywa problematyczne. Zwłaszcza jeśli musimy lawirować między laserowymi czujnikami odpowiedzialnymi za aktywację wybuchowego plastiku. Na samym początku musiałem też przywyknąć do tego, że obiekty interaktywne nie są komunikowane tak samo jak w dzisiejszych grach. Niektóre przełączniki to płaska tekstura i trzeba sobie zakodować że to nie rok 2022 i nie każdy obiekt interaktywny jest tak oczywisty, jak jest się do tego przyzwyczajonym.
Ale czy było fajnie
Przejście gry zajęło mi 13 godzin jednak miałem parę momentów w których kręciłem się w kółko nie mogąc znaleźć przejścia, czy dopiero po czasie orientując się, że daną kratkę również można zniszczyć by otworzyć sobie drogę. Były również względnie proste zagadki przy których spędziłem więcej czasu niż chciałbym przyznać. Nie jest to strzelanka która może jakkolwiek konkurować z dzisiejszymi, ale nie jest to też takie drewno jakiego się obawiałem. Potyczki bywają dynamiczne, niektóre pomysły twórców potrafią miło zaskoczyć nawet dzisiaj. Z drugiej strony są te małe upierdliwości od których przewracałem oczami i tylko czekałem kiedy zostawię dany etap za sobą. Jednak największą nagrodą jest w końcu poznanie tej legendy. Na podstawie zasłyszanych opinii czy obrazów z gry miałem swoje wyobrażenie o Half-Lifie, cieszę się że mogłem w końcu przekonać się czym jest w rzeczywistości.