Hogwart’s Legacy wciągnęło mnie szybciej zanim zdążyłem powiedzieć Quidditch. Problem otwartych świa
Na wstępie chcę powiedzieć, że ogrom świata we wszelakich sandboxach, czyli grach z otwartym światem z mnóstwem znaczników do sprawdzenia/wykonania, zwyczajnie mnie nuży, odrzuca i przerasta zarazem. Odbijam się od kolejnych Assasinów, Far cryów, Falloutów, Ghost of Tsushima, Zeldy i Elder scrollsów.
Ostatnimi grami jakie mnie naprawdę wciągnęły swoim światem był Wiedźmin 3, a później po długiej przerwie Dying Light i Days gone. Zastanawiałem się co faktycznie wpłynęło na moje postrzeganie tego, kiedy otwarty świat wciąga mnie jak bagno i chce wykonywać misje poboczne, a kiedy tak jak w Horizonie 2 szedłem jedynie po głównej ścieżce fabularnej, a na każde znaki zapytania na mapie patrzyłem z obrzydzeniem.
Myślę, że tą odpowiedź przyniosło mi właśnie dziedzictwo Hogwartu. Gra w którą wsiąknąłem natychmiast. Dodam, że co prawda Potter headem nie jestem, ale wszystkie książki przeczytałem, a i filmy po dwa razy widziałem i bardzo je lubię.
Przyznam, że już samo przechadzanie się po znanych miejscówkach z filmów powodowało u mnie dziwnego banana na twarzy, nie mówiąc o używaniu czarów, lataniu na miotle i oczywiście nauki zaklęć niewybaczalnych.
Gra wciągnęła jak bagno i każdy wieczór, po kilka godzin zamieniałem się w ucznia szkoły magii i czarodziejstwa kończąc grę w około dwa tygodnie z trzydziestoma godzinami na liczniku.
Dlaczego zatem w tym tytule chciało mi się wykonywać zadania poboczne, oprócz oczywiście zdobywania expa i dodatkowych nagród? Ano dlatego, że były one dla mnie zwyczajnie ciekawe i różnorodne, a każda z nich przedstawiała historię bardziej lub mniej związaną z książkami i filmami, przez co niespecjalnie chciałem je przegapić. Okazało się, że już sama eksploracja powodowała u mnie coś co czułem we wspomnianych już właśnie Days Gone i trzeciem Wieśku (o Soulsach nawet nie wspominam bo Miyazaki jest geniuszem w kreacji eksploracji), czyli chęć przygody jako takiej oraz dalszego odkrywania czegoś nowego.
Co zatem sprawia, że otwartość świata odrzuca, a co nie. Myślę, że w moim przypadku jest to przede wszystkim fabularne odniesienie do całości kreacji świata. Tego jak buduje lub dopełnia to dalszą narrację, ale i oczywiście w jakim stopniu ciekawe jest samo wykonanie zdania, bo znane wszystkim przyniesienie trzech skór dzika, raczej do najciekawszych nie będzie należeć, no chyba, że sama walka z nimi jest przeżyciem samym w sobie.
Drugą najważniejszą różnicą będą już myślę preferencje samego gracza do danego świata/biomu/historii. I tak jak odrzuciło mnie Ghost of Tsushima, może wynikać z faktu, że niespecjalnie ciekawi mnie historia samurajów, a z drugiej strony uwielbiam Wiedźmina, świat zainfekowany zombie zarazą i Harrego Pottera, więc mógł być to powód dlaczego akurat w tych światach odnalazłem się najlepiej.
Wszystko to jednak bezapelacyjnie traci sens w przypadku Assasin’s creed Valhalla, Gdzie God Of War jest dla mnie 10/10, czytam książki o tematyce nordyckich wierzeń i nawet całkiem spoko oglądało mi się Netfliksowy serial Ragnarok. W tym przypadku oba wyżej wymienione warunki są spełnione i gra powinna mnie mocno wciągnąć, a po dwóch próbach odrzuciła. Czy jest to ilość znaków zapytania, czy faktycznie zbyt ogromny świat, czy też miałkość historii? Na to pytanie niestety nie potrafię odpowiedzieć.
To czy wam się Dziedzictwo Hogwartu spodobało raczej nie biorę pod uwagę, ale ciekawi mnie wasze spojrzenie na otwarte światy jak wy to postrzegacie i czy to co tu piszę ma też dla was sens?