Starship Troopers (Żołnierze kosmosu) - wspomnienia wielkie jak robale

Robert A. Heinlen – amerykański powieściopisarz znany z takich dzieł jak Władcy Marionetek, czy Obcy w obcym kraju, w 1959 r. opublikował Żołnierzy Kosmosu. Powieść, niezwykle popularna w Stanach, wygrała nagrodę Hugo i przyczyniła się do rozwoju militarnych sci-fi, które obecnie mają rzesze fanów. Książka swój rozgłos zawdzięczała nie tylko bogatym i nowatorskim opisom kosmicznych zmagań Ziemian z obcymi najeźdźcami, lecz przede wszystkim kontrowersyjnym poglądom gloryfikowanym przez autora. Tytuł był wyraźnym, zimno-wojennym, manifestem, który w przeciwieństwie do pacyfistycznej prozy będącej fundamentem ruchów hippisowskich, nawoływał do dalszego zbrojenia się i testów broni atomowej (co ciekawe ten sam autor napisał Obcy w obcym kraju, które uznawane jest za „Biblię hippisów”). Uwielbienie dla militaryzmu to tylko jedna z cech Żołnierzy Kosmosu. Sprawy takie jak karanie, więzienie, ograniczenie demokracji, służba wojskowa itp. znajdują swoje, także dość kontrowersyjne, odzwierciedlenie w tej książce. Polskiemu czytelnikowi przyszło jednak czekać aż do 2008 r. na niecenzurowane wydanie tej powieści.
“One day, someone like me is gonna kill you and your whole fu**ing race!”
Po śmierci Heinlena prawa do ekranizacji jego powieści uzyskuje Paul Verhoeven. Reżyser kultowego RoboCop-a w 1997 r. pokazuje światu Żołnierzy kosmosu – film tylko inspirowany prozą Heinlena (sam reżyser stwierdził, że książka była zbyt nudna, aby ją dokończyć). Wiele ważnych aspektów na potrzeby filmu zostało wyciętych lub okrojonych, natomiast zachowano militarny, dystopijny (wg. Heinlena utopijny) klimat wzbogacany o propagandowe przerywniki reklamowe i niektóre z kontrowersyjnych tematów, jak sprawa demokracji i tego kto może głosować, czy kary śmierci. Verhoeven zrezygnował z futurystycznych kombinezonów używanych w książce (cięcia w budżecie) na rzecz lekko przyszłościowej broni i pancerzy, specjalnie upodabniających fikcyjne wojsko do armii III Rzeszy. To co wybijało się z filmu na pierwszy plan, to z pewnością wcześniej wspomniany klimat, a także dosadnie i krwawo pokazane starcia oraz niesamowite efekty specjalne, za które film zgarnął kilka nominacji. Pomimo 22 lat na karku, ogląda się go bez krzywienia twarzy i trzeba przyznać, że wszystko nadal robi wrażenie, a wykreowane i pokazane przez Verhoevena robale, to moim zdaniem majstersztyk, który długo śnił mi się po nocach. Niestety nie wszystko (a nawet nie połowa) wyszło dobrze i krytycy narzekali na drewniane aktorstwo (jak najbardziej), skupienie na scenach akcji kosztem głębi fabularnej (po części) i faszystowski, obrzydliwy, militarny klimat (moim zdaniem to zaleta). Niestety koszty produkcji filmu się nie zwróciły, a recenzje i odbiór wskazywały na „średniaka”, którym Żołnierze Kosmosu bez dwóch zdań byli. Dla mnie jednak, zważywszy na nostalgię, jest to kopalnia cytatów, kojarzących się wyłącznie dobrze, a drewnianą rolę Caspera Van Dien wyjętego wprost z jakiejś wenezuelskiej telenoveli, wspominam z łezką w oku, podobnie jak motyw z detonatorem albo posterunek 29. Wizja Verhoevena przeniknęła jednak do umysłów fanów takich jak ja i w pewnym sensie stała się kultowa. Marka dopiero się rozkręcała.
“Everybody deserves a friend like me”
W 2004 r. świat ujrzał (na nieszczęście) sequel filmu – Starship Troopers 2 – Hero of the Federation. Nie wiem czy chcę się nawet rozwodzić o tym „dziele”. Słabe efekty specjalne, jeszcze gorsze aktorstwo, kameralna akcja (zupełnie nie pasująca do uniwersum), obrzydliwy, pseudo-horrorowy klimat z robalami wchodzącymi do ludzkich ciał i przejmującymi nad nimi kontrole (eee?). Gniot jakich mało, ale że byłem fanem, a to był jedyny film jaki zgrałem sobie na moje PSP przed wakacyjnym wyjazdem – obejrzałem go. Żyję, ale…szkoda gadać.
“Rico..I need a new corporal..you're it untill you're dead or I find someone better”
Kolejna próba przeniesienia zmagań Ziemian z arachnidami nastąpiła w 2008 r. za pośrednictwem filmu Starship Troopers 3 – Marauder. Bardzo liczyłem na trzecią część i niestety znowu się zawiodłem. Początkowe sceny, a także powrót Caspera Van Dien troszeczkę uratowały ten film, dzięki czemu plasuje się on gdzieś pomiędzy częścią pierwszą a drugą. Niestety nadal kłuły w oczy słabe efekty specjalne (gorsze niż te w 1997 r – jak to możliwe?!), debilna i nijaka fabuła, no a robal wielkości planety…lepiej Wam tego oszczędzę. W pewnym momencie film nawet nużył, co nie jest dobrą referencją. Na szczęście pierwsze sceny były mocno klimatyczne i z radością do nich wracam, a tekst: „You know what to do! Get in there and kill them all!” nadal dźwięczy w moich uszach.
“This is for all you new people..I only have one rule..everyone fights no one quits…”
Oprócz filmowej trylogii, w 1999 r. ukazał się także animowany serial pod tytułem: Roughnecks: Starship Troopers Chronicles. W 40 odcinkach opowiadał on poszerzoną wersję historii Johhny’ego Rico, który to wraz z drużyną kosmicznych zabijaków, skakał po planetach walcząc z robalami. Wizja książkowych żołnierzy została tam połączona z filmową wizją ich przeciwników (musimy pamiętać, że Heinlen opisywał robale zupełnie inaczej, a także konfrontował ludzi jeszcze z inną, obcą rasą zupełnie nieobecną w ekranizacjach). O dziwo, serial został odebrany bardzo dobrze i był gratką dla fanów gatunku, którzy dodatkowo przycisnęli wydawcę tak , aby ten wypuścił go na płycie. Musimy pamiętać, że jest to jednak niskobudżetowa animacja z końca XX w. więc oglądanie jej teraz może naprawdę boleć.
W 2012 r. i 2017 r. dostaliśmy jeszcze odpowiednio: Starship Troopers: Invasion i Starship Troopers: Traitor of Mars, czyli animowane filmy produkcji amerykańsko-japońskiej. Są one niestety obdarte z materiału źródłowego i skupione na wesołej sieczce czy to w kosmosie, czy na przeróżnych planetach. Jest to całkiem przyzwoite, niskobudżetowe kino akcji, które polecam jednak tylko i wyłącznie wielbicielom serii.
“Do you want to know more?”
Na szczęście, filmy to nie jedyne medium, które próbowało zmierzyć się z Żołnierzami z kosmosu. Pojawiła się seria komiksów, a także gra planszowa z 1976 r. To co jednak zwróciło moją uwagę to gra bitewna wydana przez Moongose Publishing w 2005 r. Figurki, które przed wypuszczeniem w bój należało wpierw pomalować, próbowały wbić się klinem w świat zdominowany przez Warhammera i Władcę Pierścieni. Do pewnego czasu nie wiedziałem o ich istnieniu, ale w momencie, gdy tylko śmignęły mi gdzieś przed oczami, stały się obiektem dziecięcego pożądania. Okazało się, że wydawane są także i w Polsce. W pewne Święta szarpiąc papier do pakowania prezentów, ujrzałem wielkie pudło zestawu startowego. Zawierało ono najważniejsze składniki gry, jak podręcznik, znaczniki obrażeń, zasięgu ataków bombowych oraz oczywiście figurki. Arachnidy wyglądały nieziemsko, a ich sklejanie i malowanie dawało frajdę. Do dziś pudło leży u mnie pod łóżkiem i nawet zawiera nie wyjęte z wyprasek modele! Tak – moja miłość trwała krótko z dwóch powodów. Po pierwsze, nikt ze znajomych nie chciał zbierać tego co ja, a po drugie, gra bitewna szybko umarła śmiercią naturalną. Doskonale pamiętam jak na stronie internetowej przeczytałem informację o spotkaniu fanów w warszawskiej „Cytadeli” – nieistniejącym już sklepie z grami bitewnymi. Rodzice się rozchorowali, więc wybłagałem dziadka, który nie miał wyjścia i musiał mnie tam zawieść. Długo czekaliśmy, gdyż nikt się nie zjawiał i w końcu po ok. 2h podszedł do mnie pracownik i ze smutną miną stwierdził, że jestem jedynym uczestnikiem… po czym wyciągnął wielką skrzynkę z figurkami i zagraliśmy! Widok „tankera” – olbrzymiego robala ziejącego ogniem robił wrażenie. Pan wdrożył mnie w zasady i rozegraliśmy partyjkę (jestem bardzo wdzięczny). Zasady były podobne do innych gier bitewnych, więc to chyba nie w nich tkwił powód małej popularności marki. Spędziłem w „Cytadeli” mnóstwo czasu (biedny dziadek) i przychodziłem tam częściej, aby w gablocie podziwiać modele „mózgu”, czy „plazmiaka”. Potem wśród znajomych zrodziła się moda na grę bitewną Władcy Pierścieni (którego także uwielbiałem) i to przeważyło. Okazuje się, że Starship Troopers The Miniatures Game przetrwało zaledwie 4 lata. Oczywiście cieszyło się dosyć sporym zainteresowaniem w Stanach i na Wyspach, lecz to było za mało.
„Funny how they always wanna stay friends after they rip your guts out”
Jeśli dotrwaliście do tego momentu i czujecie, że materiał źródłowy jest całkiem wystarczający do stworzenia gry video – macie rację. W 1998 r. można było zakosztować przeglądarkowej gry Starship Troopers: Battlespace, która koncentrowała się na kosmicznych starciach i prawie zupełnie odcinała się od książki i filmu.
W 2000 r. Blue Tongue Software (twórcy późniejszego Jurassic Park: Operation Genesis) zaserwowało nam Starship Troopers: Terran Ascendancy. Był to całkiem ciepło przyjęty militarny RTS, który jednak nie stawiał na rozmach. Na przestrzeni kilkudziesięciu misji mogliśmy pokierować oddziałem kilkunastu żołnierzy i z radością na ustach eksterminować robale. Gra wzorowana była na filmie i bardzo go przypominała. Dobrze pamiętam jak rozegrałem kilka misji, jednak było to grubo po premierze i mój komputer miewał problemy z odpowiednim uruchamianiem gry. Odstraszyły mnie także archaiczne mechaniki i podstarzała grafika, które w okolicach premiery z pewnością robiły bardziej pozytywne wrażenie.
W 2005 r. nadeszła jednak gra, która była dla mnie spełnieniem marzeń i którą przechodziłem dobre kilkanaście razy. Starship Troopers stworzone przez Strangelite z perspektywy czasu było tylko poprawną sieczką w stylu Serious Sama, która wrzucała nas w specjalny skafander i pozwala wziąć udział we wszystkich ważniejszych wydarzeniach pokazanych w filmie, ale i nie tylko. Fabuła skoncentrowana na badaniach psionicznych była tylko pretekstem do jeszcze większej masakry. Gra miała jednak niepowtarzalną zaletę – klimat. Wielkie fortyfikacje, militarny żargon, olbrzymie ilości robali rozmaitych gatunków i żołnierze sterowani przez SI, których zawsze starałem się osłaniać (pomimo tego, że nie straszyli rozumem). Cele misji były naprawdę rozmaite, a ja zawsze organizowałem sobie w głowie dodatkowe scenariusze. Nie była to gra idealna, ale jej niska cena dodatkowo podnosiła ocenę. Polecam ten tytuł każdemu fanowi gatunku (podobno był nawet tryb multiplayer).
Nie będę rozwodził się w podsumowaniu i próbował oceniać wartość całego uniwersum. Trzeba szczerze przyznać, że jest to nisza, w dodatku już prawie zapomniana. Książka Heinlena odcisnęła jednak swoje piętno i jestem w stanie stwierdzić, iż każde dzieło traktujące o exopancerzach, czy walce z kosmicznymi owadami ma w sobie trochę z Żołnierzy z kosmosu. Materiał źródłowy jest naprawdę wdzięczny i w moich wyobrażeniach posłużyłby do jeszcze kilku filmów, a przede wszystkim do gier. Pozostaje mi jednak tylko pomarzyć i podziękować Wam za lekturę.
„Come on you apes. You want to live forever?!”