Konsola ze śmietnika, czyli...
Giełda staroci. U przeciętnego zjadacza chleba to pojęcie budzi zupełnie inne odczucia, niż u zapalonego - i uświadomionego! - gracza. Takie miejsca, a jeśli ich w Polsce całkiem sporo (w zasadzie każde większe miasto ma swój pchli targ), mogą być dobrym źródłem kolejnych okazów do konsolowej kolekcji.
Giełda staroci. U przeciętnego zjadacza chleba to pojęcie budzi zupełnie inne odczucia, niż u zapalonego - i uświadomionego! - gracza. Takie miejsca, a jeśli ich w Polsce całkiem sporo (w zasadzie każde większe miasto ma swój pchli targ), mogą być dobrym źródłem kolejnych okazów do konsolowej kolekcji.
Wśród ton rupieci, które ludzie przywożą z wystawek albo wygrzebują na niemieckich śmietnikach – starych mebli, wózków dla dzieci, talerzyków, kalkulatorów z wyświetlaczem VFD, ramek na zdjęcia, starych mikserów, 220-żyłowych kabli od serwerów IBM (!), rowerów (o których pewnie nie raz tu przeczytacie), dwudziestoletnich komputerów (patrz: poprzedni nawias) czy starych radiodbiorników czasem znaleźć można prawdziwe rarytasy. Co więcej – rarytasami są one zazwyczaj głównie dla kupującego, w związku z czym ceny bywają delikatnie mówiąc atrakcyjne (a gdy nie ma nic ciekawego, zawsze można znaleźć pocieszenie w niemieckich słodyczach – od "ichnich" orzechów w czekoladzie już się uzależniłem). Bywają, ponieważ sprzedający dzielą się na kilka kategorii. Niektórzy chcą po prostu pozbyć się tego, co przywieźli. Są jednak tacy, dla których wszystko, co ma przyciski, kable, tudzież ekranik stanowi high-end, a co za tym idzie musi mieć swoją cenę. U takich handlarzy stary aparat Sony Mavica z matrycą 0,6 mpix potrafi kosztować dwie stówki. Przecież to, panie, cyfrówka jest! A cyfrówki są trendy i... w ogóle.
W każdym razie ww. sprawia, że jestem stałym gościem w poznańskiej Starej Rzeźni. To tam dorwałem jedną z pierwszych wersji Philipsa CD-i (co ciekawe wyprodukowaną w Polsce - może dlatego kosztowała mnie dosłownie kilka zł?), to stamtąd pochodzi większość moich gier na NES-a czy Segę Master System, tam upolowałem za równowartość dwóch piw Atari 7800 z kompletem akcesoriów czy N64 w atrakcyjnym zestawie, w cenie, za którą na Allegro nie kupiłbym nawet joypada. I to tam niejednokrotnie trafiał mnie szlag, gdy konkurencyjny "łowca" zwijał mi sprzed nosa jakąś okazję. W przedostatni weekend znów mi się poszczęściło: nie znalazłem co prawda świętego graala w postaci Neo Geo AES, ale Sega Saturn to też niezły łup, szczególnie, że w zestawie były dwa pady, a pod klapką napędu CD ukryła się mocno porysowana, ale działająca płyta z Virtua Fighter 2. Że staroć, w dodatku pospolity? E tam! Parę kwadransów zabawy z trzydziestodwubitową konsolą, pocącą się przy obróbce kilku wielokątów na krzyż dało mi więcej frajdy, niż 90% gier z PSN czy XBLA – a to wszystko za jedyne 14 zł. Tylko trudniej na końcu wcisnąć „Usuń”, a miejsce na takie rupiecie już dawno mi się skończyło… Ech, kiedyś otworzę to konsolowe muzeum, obiecuję. Tymczasem do zobaczenia w Starej Rzeźni, łowcy!
...już żałuję, że zdradziłem moją małą tajemnicę;).