Pchli targ, czyli: idziesz po niemieckie orzechy w czekoladzie, a wracasz z rowerem.
...oraz uboższy o kilka stówek, bo mniej więcej tyle kosztowało mnie nowe (no dobrze, nie do końca nowe), trekkingowe cacko. Nazwa Bergamont nie mówiła mi zbyt wiele, za to moją uwagę przykuł pewien charakterystyczny detal - hydrauliczne hamulce firmy Magura.
...oraz uboższy o kilka stówek, bo mniej więcej tyle kosztowało mnie nowe (no dobrze, nie do końca nowe), trekkingowe cacko. Nazwa Bergamont nie mówiła mi zbyt wiele, za to moją uwagę przykuł pewien charakterystyczny detal - hydrauliczne hamulce firmy Magura.
Jako że marzyłem o nich przez pół dzieciństwa (a przynajmniej od czasu, gdy zacząłem kupować coroczne wydania katalogów Rowery Świata), nie zastanawiałem się zbyt długo, tylko czym prędzej pobiegłem do bankomatu i wróciwszy przystąpiłem do dokładniejszych oględzin maszyny z zamiarem znalezienia detali pozwalających na zbicie ceny. Usterek nie znalazłem, ale i tak zaoszczędziłem tyle, że starczyło mi na Katamari Forever i całą górę Haribo (tych najlepszych - z białą pianką!).
Po kilku przejażdżkach mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że to jeden z najlepszych zakupów, jakich dokonałem w Starej Rzeźni. Duża, zaskakująco sztywna rama o specyficznej geometrii zapewnia zupełnie inne wrazenia z jazdy, niż sprężysta konstrukcja typowego MTB, jednocześnie amortyzator we wsporniku siodełka skutecznie tłumi drgania. Magury sprawują się wyśmienicie - co prawda do tej pory byłem zwolennikiem klasycznych V-ek, ale nie mogę nie docenić precyzji i niezawodności hamulców hydraulicznych. I w końcu nie muszę się martwić o stan linek (to zmora w klasycznych hamulcach, przynajmniej jeśli dużo jeździ się w trudnych warunkach). Inna sprawa, że ewentualne serwisowanie kosztować będzie krocie. Z drugiej strony niezły rower można dziś kupić za na tyle niewielkie pieniądze (co prawda nie nowy), że prościej co dwa-trzy lata przesiąść się na nową maszynę, niż bawić się z wymianą amortyzatorów, kasety, łańcucha, linek... kto wie, może następnym rowerem, jaki sobie kupie będzie "Holender"? Wspomniany Bergamont to pierwszy krok w tym kierunku - choć muszę przyznać, że poruszanie się po mieście na rowerze górskim jest... wygodniejsze (muszę zaznaczyć, że zaliczam się do tych, którzy nie rozumieją filozofii "ostrego koła"), przynajmniej jeśli weźmiemy pod uwagę stan naszych dróg: wyrwy, koleiny, wszechobecne krawężniki, zapadnięte studzienki, rozbite butelki, fragmenty samochodowych kołpaków... jak dobrze, że połowa mojej drogi do pracy prowadzi przez las!