Shadow the Hedgehog, czyli moje Guilty Pleasure
Jeden wielki eksperyment będący abominacją, potworem Frankensteina i grą, którą zawsze chciałem zagrać za młodu. Po latach udało mi się go wyrwać za dychę, podłączyłem swoją stareńką PS2 i... bawiłem się całkiem dobrze, chociaż to nie była gra wysokich lotów. Jak się to dziwactwo zachowało? Zapraszam.
Zacznijmy od początku, czyli dlaczego zdecydowano się na coś takiego. Odbiór poprzedniej gry - Sonic Heroes - był mieszany przez jej nowy styl grania, zatem Sega zdecydowała się na kolejne zmiany. Jeśli nie wiecie, przed ,,Sonicznymi Bohaterami" nie do końca wiedziano, co z marką zrobić po zakończeniu produkowania Dreamcasta (i do kogo mają te gry trafiać), dlatego też zaczęto zmieniać formułę serii. Z tego powodu Sega zaczęła się pytać graczy, czego by chcieli w kolejnej odsłonie, na co odpowiedzieli ,,więcej Shadowa i tego, co dostaliśmy z Sonic Adventure 2" czy coś w tym stylu. Dodatkowo innym z powodów był jeden wątek z tamtej gry, a konkretnie ten z bohaterem dzisiejszego bloga. W Sonic Heroes bohaterowie Teamu Dark (Shadow, Rouge, Omega) odnaleźli pomieszczenie z klonami czarnego jeża, co pewnie mogło wywołać dyskusje wśród fanów. Jak wyglądał przebieg prac nad grą? Sonic Team miał kilka niewykorzystanych pomysłów, a jako że z Shadowem można poeksperymentować to czemu ich nie użyć u niego?
I tak to mniej więcej wygląda. Shadow the Hedgehog to po prostu jeden wielki eksperyment pełen niewykorzystanych pomysłów z poprzednich gier, z czego jednym z nich było.... strzelanie. Tia, element powszechnie kojarzony z tą grą, który nie powinien mieć w niej miejsca. Może Shadow wygląda spoko z karabinami czy innymi pistoletami, ale to gorszy absurd, niż wsadzenie Taila w strzelający czołgo-samolot. Gra próbuje w ten sposób pokazać, że umracznianie marki jest czymś fajnym, ale w przypadku Sonica to po prostu nie działa i wywołuje zażenowanie. Pistolety, fabuła, rozgrywka, lokacje... wszystko chce nam pokazać, że gra dla dzieci w mrocznym stylu jest super. Otóż nie, bo dzieci nie za bardzo mogłyby w to grać (chodzi o Pegi). To nie Ratchet, gdzie spluwy są dość kreskówkowe, pojazdy kosmiczne i nierealistyczne, a wszystko wygląda jak gra dla dzieci. Tutaj bronie są takie, jak w prawdziwym świecie, pojazdy to samo, a lokacje ciemne i mroczne. I skoro o mroku mowa, są momenty fabularne, gdzie ludzie niby zostają wybici. To akurat kłamstwo, gdyż zostają oni w ostatniej chwili ewakuowani. Albo gdy strzelamy do ludzi, to oni nie umierają, tylko leżą jeszcze przytomni. Możecie się zatem spytać: "to czemu jarałeś się tym jako dziecko?". W zasadzie nie przez samą stylistykę gry czy strzelaniny, ale konkretnie przez tytułowego jeża wykonującego na ekranie fajne rzeczy, którego bardzo lubiłem za młodu.
Fabuła jest dość oklepana. Shadow ma amnezję i zastanawia się, co z nim jest nie tak, podczas gdy ziemię atakują kosmici pod przewodnictwem Black Dooma (wyjątkowo idiotyczne i beznadziejne imię), który chce od jeża Szmaragdów Chaosu. Shadow postanawia je zebrać, ale głównie w celu odkrycia, kim naprawdę jest. To, czy pomożemy ludzkości, kosmitom czy będziemy przeć naprzód zależy od nas. Gra zawiera 10 zakończeń, które MUSIMY zdobyć, by odblokować ostateczny koniec. Podczas przechodzenia gry jesteśmy zalewani fabułą odnoszącą się do Sonic Adventure 2, która miesza w wydarzeniach tamtej gry na niekorzyść osób lubiących tamtą produkcję. Tu odkrywamy, że Shadow został stworzony z DNA ,,Czarnej Zagłady" będącego kosmitą, co czyni go... ojcem jeża?! Kolejną głupią rzeczą jest to, że bardzo ważna dla naszego bohatera Maria kumplowała się z jakimś tam chłopakiem, który potem wyrósł na przywódcę organizacji GUN... która przyczyniła się do śmierci jego przyjaciółki (logika) i wini za wszystko Shadowa, który w zasadzie nic mu nie zrobił. Co ciekawe możemy z jakiegoś powodu odgrywać jako etap retrospekcje, gdzie jeż przebywał w ARK i... Shadow nie tylko powstrzymuje eksperymenty, ale też atakuje żołnierzy GUN, którzy z jakiegoś powodu ta... to głupie. Opowieść tej gry jest głupia jak but i nie pomagają tu nawet dialogi, które nie mają w dużej mierze sensu. Same zakończenia są dziwaczne, gdzie tylko jedno można byłoby uznać za coś sensownego i w sumie jest niedorobioną wersją tego z Last Story. Zaprezentuję wam kilka: W jednym Shadow postanawia zostać władcą wszechświata, w innym po prostu nazywa się najpotężniejszą istotą, w kolejnym uznaje siebie za nieudany eksperyment, a w jeszcze innym stwierdza, że jest robotem. To ostatnie wynika z tego, że za przeciwników mamy też Shadow Androidy, które zostały stworzone na podobieństwo czarnego jeża przez Dr. Eggmana. Tam chłop stwierdza ,,Skoro to są roboty, to pewnie i ja jestem robotem". W ostatnim etapie historii Shadow po prostu ratuje świat przed kosmitami zmieniając się w Super Shadowa i porzuca swą przeszłość stwierdzając, że nikt nie będzie mu mówił, co ma robić.
O samym zdobywaniu tych zakończeń jeszcze wspomnę, ale zajmijmy się gameplayem. Rdzeń gry to typowa platformówka z niebieskim jeżem na początku XXI wieku (Adventure 2, Heroes)... tylko gra się jedynie Shadowem. Mamy typowe skakanie po platformach, zbieranie pierścienie, pokonywanie wrogów, znajdywanie sekretów, dotarcie do końca poziomu itd. Jest tylko pewien haczyk. Gra ma poziomy zależne od tego, po jakiej chcesz być stronie. Każda ścieżka (dobro, czyste dobro, czyste zło, zło i neutralność) ma własne poziomy, do których trafiamy za wykonywanie misji. Każdy poziom ma 3 misje, gdzie neutralna to przejście etapu do końca, a dobra i zła polega na zebraniu przedmiotów rozsypanych po całym etapie, pokonaniu wszystkich wrogów itp. Shadow the Hedgehog to zatem platformówka polegająca na zbieraniu przedmiotów, jak Spyro czy kampania Teamu Chaotix w Sonic Heroes. Czy to dobrze? Wszystko zależy od tego, czy lubicie takie gry. Jeśli nie, będziecie się tylko wkurzać. Ja nie miałem z tym takiego problemu. I skoro o pokonywaniu przeciwników dla misji mowa, fabularnie jest tu trochę nierówno. Strzelając do kosmitów i tak będziemy atakowani przez ludzi i na odwrót, ale służy to głównie takiemu małemu elementowi pseudo RPGowemu. Pokonując wrogów nabijają nam się dwa paski u góry ekranu. Niebieski nabija nam Chaos Control, który nie tyle zatrzymuje czas (robi to w czasie walk z bossami), ale teleportuje Shadowa do dalszej części poziomu, co ma zastosowanie wyłącznie w misjach neutralnych. Drugim jest Chaos Blast (chyba nie muszę tłumaczyć, co to robi). Ten element jest całkiem spoko, chociaż o problemie Kontroli Chaosu już wspomniałem.
Specjalnie zostawiłem sam aspekt atakowania. Mamy do wyboru klasyczny Homing Attack, ale zadający słabe obrażenia, Spin Dash, który bardziej się nadaje do odkrywania nowych miejscówek, aniżeli załatwiania wrogów i.... pistolety. Charakterystyczny dla tej gry element, który jest jedną z najgłupszych rzeczy, jakie ta seria miała. Co zabawne, w Sonic Forces również znajdują się spluwy, ale 1000 razy lepiej zrobione. Co je czyni takimi dobrymi? Ano to, że są jakkolwiek zrobione w stylu Sonica. Mam tu na myśli to, że są zrobione kreskówkowo, nie są ,,prawdziwymi pistoletami" i pasują do świata niebieskiego jeża. U Shadowa jest kompletnie na odwrót, który korzysta z w miarę realistycznych pistoletów i pojazdów, co wygląda beznadziejnie i kompletnie tu nie pasuje. Jedyne, co mogę o tym powiedzieć dobrego, to... nawet przyjemnie się z tego korzysta i daje jakąś frajdę. Do tego jest ich całkiem sporo i zadają również inne obrażenia, podczas gdy Homing Attack czy Spin Dash nie są ulepszane i mają mały damage. Wiem, że to źle brzmi, ale fajnie mi się strzela i nic na to nie poradzę. Zwłaszcza, że to jedyny sensowny sposób pokonywania wrogów. O Homing Attacku mówiłem, ale Shadow może też atakować normalnie. Wiecie, ciosy pięścią i kopy... tylko że są bezużytecznie i nawet nie da się nimi trafić wroga. Są jeszcze pojazdy.... które nie mają tu żadnego sensu. Jeż nie tylko wygląda w nich głupio (poza motorem), ale i też jest znacznie wolniejszy. Jaki jest zatem sens ich używania, skoro są znacznie gorsze od grania bez nich?
Czas na sprawę z zakończeniami. Omówiłem, jak wyglądają fabularnie, ale jak się je zdobywa? Jeśli chcemy odblokować jedno, to musimy po prostu przechodzić misje do 6 etapu, gdzie musisz wybrać dobre lub złe zakończenie (też zależy od tego, co ci postacie dadzą do zrobienia). Na przykład pod sam koniec ścieżki Czystego Dobra wykonujesz misję Sonica, pokonujesz bossa i dostajesz dobre zakończenie z tej drogi. Brawo, dostałeś jedno zakończenie z DZIESIĘCIU. I zanim pomyślicie ,,Zaraz, mogę wrócić do ostatniego etapu i wybrać to gorsze zakończenie" to muszę was rozczarować. To tak nie działa, nie zdobywacie tego w ten sposób. Musicie wtedy skończyć grę tą samą drogą i dopiero pod koniec wybrać. I tak 10 cholernych razy, co jest po prostu męczące. Starsze odsłony też miały tak, że musicie skończyć je 2, 4 czy 5 razy, ale były w tym chociaż jakieś różnice, jak granie inną postacią czy inny poziom trudności. Tutaj mamy tylko jedną postać i gameplay praktycznie się nie zmienia. To jest mega frustrujące i specjalnie wydłuża czas grania. Gdy wreszcie uda nam się je dorwać i mamy ostatnią misję z Super Shadowem, jesteśmy na tym etapie po prostu zmęczeni grą. Bossowie są w miarę ok... i tylko tyle mam o nich do powiedzenia. Moim Nemezis na zawsze pozostaje Diablon z Soniciem, z którym zawsze długo się męczę.
Grafika jest brzydka. Modele postaci są jeszcze spoko, gdzie nie wyglądają już tak plastikowo, jak w Heroes, ale tekstury i efekty graficzne są po prostu słabe. Momentami gra wygląda po prostu gorzej od poprzednich gier... wydanych na Dreamcasta! Styl gry jest mi obojętny. Kompletnie nie pasuje taki mrok do Sonica, ale szczerze mówiąc nie bolą mnie od tego oczy. Lubię za to voice acting, który jest naprawdę dobry. Są to aktorzy z serialu animowanego Sonic X i tutaj widać, że głosy są już wyćwiczone i lepiej brzmią. Wyjątkiem jest Mike Pollock w roli Eggmana, który jest tak genialny, że do dziś zachował swoją rolę. Na sam koniec zostawiłem muzykę, która zawsze była w grach z niebieskim jeżem silną stroną. Tutaj jest... powiem wam szczerze, że bardzo lubię soundtrack z Shadowa. Etapy co prawda nie brzmią jakoś cudnie, ale główne utwory są już super, chociaż teksty nie zawsze są takie dobre. Metalowe I Am... All Of Me idealnie wpada w moje gusta, gdzie to samo mogę powiedzieć o Almost Dead. Przy Chosen One czuję jakiś taki smutek, zaś Waking Up jest chyba moim ulubionym utworem w tej grze. All Hail Shadow to jedyny kawałek, którego nie lubię... nie lubię też wersji Crush 40. Po prostu mi nie podchodzi i jakoś mnie nuży. Never Turn Back jest ok, z czego jego najlepszym fragmentem jest początek z pianinem.
Przedstawiłem wam grę i jak widać, nie wygląda zbyt dobrze. Co zatem czynią nią moim Guilty Pleasure? Jest kilka aspektów, czemu ją lubię, ale najważniejszym jest rozgrywka. Mam taką dziwną radochę z korzystania z tych spluw i strzelania do wszystkiego, co się rusza. Używa się tego naprawdę przyjemnie. Do tego Shadow nadal jest w stylu starszych odsłon 3D, gdzie nie ma Boost Gameplay'u. Pewnie, Sonic Adventure 1 czy 2 lepiej się spisują pod tym względem, ale Shadow jest jeszcze jako tako ok. Do tego uwielbiam śledzić tę kretyńską i okropną fabułę.... chyba przez same Cinematici, które do dziś robią na mnie wrażenie. Do tego jeszcze dochodzi dobra muzyka i voice acting, przez które... nie potrafię wkurzać się na tę grę. Jest źle zrobiona, pluje na fanów Sonica oraz jest chodzącą abominacją serii, ale pod kątem rozgrywki nie za bardzo mogę się na nią gniewać. Może to również być Syndrom Sztokholmski, gdzie nadal chciałem w to grać, chociaż gra męczyła mnie jej kończeniem 10 razy, nie jestem pewny.
Jakie jest wasze zdanie o Shadow the Hedgehog? Nienawidzicie czy jednak macie jakieś pozytywne odczucia w stosunku do czarnego jeża?