W pogoni za zemstą - Max Payne
Gry komputerowe stały się dla nas narkotykiem. Kiedy pierwszy raz wstrzykiwaliśmy nasze pierwsze tytuły, czuliśmy coś nowego, świeżego i przyjemnego. Odkrywaliśmy światy pełne postaci, przygód i różnorodnych wrażeń z wielu zakątków świata. Wszystko co dobre, niestety zaczynało się kończyć. Nowo odkryty narkotyk przestał dawać nam przyjemność, której szukaliśmy. Chciwość wyniszczała branżę, wyniszczała nas. Coraz większy niepokój spotyka graczy, nowe produkty nie dają nam takiej samej satysfakcji i radości. Odwyk z takiej sytuacji jest ciężki. Liczymy na poprawę, która nie następuje. Każdy kolejny rok skraca nasze życie, a przyjemności z gier jest jeszcze mniej. W takich momentach najlepiej cofnąć się w czasie, do czasów chwały i przyjemności. Czasów, gdzie nie rządził wszystkim pieniądz. Czeka nas mnóstwo ścieżek ratujących nas od marazmu i stagnacji, a jedna z nich... pokazała mi ból.
Bardzo późno siadłem do pierwszej gry z cyklu Max Payne. O niej słyszałem wiele razy, mnóstwo dobrych słów, ale zagrałem dopiero we wrześniu tego roku. Jesień jest idealną porą na ponure, mroczne i depresyjne historie, prawda? Gdybym spróbował Maxa Payne'a te kilka lat temu, pewnie nie podeszłaby mi stylistyka, historia czy narracja. Wtedy lubiłem jeszcze prostrze gry... a do tej z kolei, jak i do dwóch kontynuacji po prostu trzeba dojrzeć. O drugiej i trzeciej części jeszcze kiedyś napiszę, lecz to nie jest ich pora, a na jedynkę, wydaną w 2001 roku. Grę, która przedstawiła nam traficzną i bardzo dobrze zagraną postać tytułowego bohatera, świetnie i oryginalnie przedstawiła jego historię oraz w dużej mierze spopularyzowała tzw. Bullet Time.
Akcja rozgrywa się w 2001 roku w Nowym Jorku. Amerykański detektyw Max Payne prowadzi swoje prywatne śledztwo w sprawie zabójstwa jego żony oraz córki przez bandytów będących pod wpływem narkotyku pt. Valkiria. Po latach od tego tragicznego wydarzenia, odkrywa on ludzi odpowiedzialnych za rozporwadzanie tego świństwa, mafijną rodzinę Punchinello z Jackiem Lupino na czele. Max decyduje się na ich odszukanie oraz zemszczenie się za śmierć ukochanej i dziecka. W międzyczasie zostaje on wrobiony w morderstwstwo swego najlepszego przyjaciela, Alexa Baldera, przez co musi jednocześnie uciekać przed nowojorską policją. Z czasem odkryje on sekret tajemniczego narkotyku, a jego śledztwo nieoczekiwanie zmieni cel, odkrywając przyczynę ataku na jego rodzinę.
Opowieść w założeniach jest dość prosta i łatwa w śledzeniu, lecz nie to jest jej siłą. Największą zaletą historii jest przedstawienie głównego bohatera oraz jego narracja. Max Payne jest świetnie napisaną i zagraną postacią. Jego pesymistyczne podejście do świata, sarkastyczne poczucie humoru, determinacja w osiągnięciu swego celu idealnie przedstawia wyniszczenie po śmierci jego żony i córki oraz chęć ich pomszczenie. Temu wszystkiemu pomaga również genialny głos Jamesa Mccaffrey'a, świetnie wpasowując się w rolę człowieka, który stracił wszystko i jedyne, czego on pragnie to zemsta. Nie brakuje również psychodelii w postaci koszmarów Maxa, w których podążamy za krzykami jego żony oraz placzem dziecka, podążając długimi korytarzami czy w pustce wypełnionej krwią. Historia prezentowana jest w formie ponurej, graficznej noweli. Nie mamy typowych cutscenek cgi, a w zasadzie zdjęcia aktorów zamieszczonych na plany czy panoramy miast oraz dialogi czytane przez aktorów. Taka decyzja autorów idealnie wpisała się w klimaty noir oraz czyni opowieść Maxa charakterystyczną, wyróżniającą i pamiętną do dziś. Bardzo dobre, ciekawe podejście, za którym stało staranie i wysiłek, aniżeli po prostu brak budżetu, jak to czasem bywa w grach ze scenkami czytanymi przez aktorów. Klimat buduje również genialna muzyka, niepokojąca, momentami energiczna, a czasami niepokojąca.
O prezentacji można pisać wiele, ale nie o to chodzi w grach, prawda? Max Payne jest trzecioosobową strzelanką, w której pokonujemy etapy jeden po drugim i walczymy z szeregami przeciwników. Do dyspozycji mamy całkiem sporo różnorodnych broni, jak zwykłe pistolety, karabiny, snajperka, granaty, koktajle mołotowa czy kij do baseballa. Samo strzelanie jest dobrze zrobione, solidne i przyjemne. Co warto zaznaczyć, Max Payne nie jest typową grą akcji z kamerą zza pleców. To były jeszcze czasu rozkwitu elektronicznej rozrywki i nie rzucano do każdej, niemal co drugiej gry systemu osłon. Aby uniknąć strzału wroga wystarczy lekko kucnąć, biegać na boki, wykonywać uniki albo chować się za filarami czy ścianami. Utracone życie odzyskujemy dzięki lekom przeciwbólowym, co jest miłą odmianą od ciągłej samoregeneracji po schowaniu w kącie.
Najważniejszym i najbardziej wyróżniającym elementem rozgrywki jest Bullet Time, który mocno przypomina legendarne spowolnienia z kinowego hitu Matrix, który wyszedł prawie półtora roku przed pierwszym Maxem. Obok znacznika zdrowia mamy symbol klepsydry, który zapełniamy ciągłym zabijaniem przeciwników. Jeżeli będzie on w odpowiedniej ilości zapełniony, możemy wykonywać w spowolnionym tempie rzuty na boki, do przodu lub do tyłu, mogąc efektowniej postrzelić naszych przeciwników, obronić się lub spróbować zabić więcej niż jednego przeciwnika. Przy tym trzeba się trochę naprawcować, ale satysfakcja z wykończenia przeciwnika jest ogromna. Ewentualnie, stojąc nieruchomo, sami możemy spowolnić czas tak długi, puki samy tego nie wyłączymy lub symbol klepsydry robi się pusty. Ten element z kolei nie jest aż tak użyteczny, jak rzucanie się na boki i podczas grania sam zapominałem o jego używaniu.
Co trzeba z kolei na start zaznaczyć, Max Payne nie jest łatwą grą! Dzisiejsze gry przyzwyczaiły nas już do tego, że są stosunkowo łatwe, a dużo bardziej wymagające tytuły rezygnują z opcji wyboru. Grałem na średnim poziomie trudności (tzw. twardzielu) i ginąłem dosyć często. Obrażenia nam zadawane były dosyć duże, szybko padaliśmy od strzelb (albo od razu, gdy byliśmy za blisko wroga), a leki przeciwbólowe nie leczą nas specjalnie mocno. Ogólnie nie jest to poziom trzeciego Maxa, który po czasie bywał na średnim frustrujący, ale wciąż pierwsza część nie należy do prostych gier. I mówiąc szczerze, to mi nie przeszkadza. Grając towarzyszyło mi solidne uczucie wyzwani aniżeli zdenerwowania czy frustracji. Daje kopa, ale nie przegina pały, w przeciwieństwie do innych gier wydawanych w starych czasach.
Grafika jest... hmm... powiedzmy, że zestarzała się godnie. Jak na początek lat 2000, prezentuje się to wszystko nieźle. Modele postaci mają umieszczone twarze aktorów, co próbuje to jakoś urealnić świat, choć czasem wygląda to troszkę dziwnie. Kultowy już jest wizerunek Sama lake'a, który wcielił się w postać Maxa Payne'a i po latach nadal wykonuje swoją ikoniczną minę zatwardzenia (jak ostatnio w Alan Wake 2). Co z kolei naprawdę robi wrażenie, to interakcja z otoczeniem i dbałość o detale. Dzisiejsze gry "starają" się uderzać w jak najlepszą graficznie oprawę, zapominając kompletnie o takich szczegółach, jak interakcja z otoczeniem, fizyka itp. Max Payne z kolei pozwala nam otwierać szafki, uruchamiać lub stroić telewizor, poklikać na klawiaturze, spuszczać wodę w toalecie, niszczyć małe lub szklane obiekty itd. Nawet takie małe detale, jak zużyte strzykawki leżące obok ćpunów robią wrażenie.
Niestety są rzeczy, które mi się bardzo nie podobały. Największym problemem Maxa Payne'a są aspekty techniczne. Być może to kwestia komputera (tak, grałem na PC), ale bardzo często spotykałem się z licznymi bugami, które momentami doszczędnie mi przeszkadzały w rozgrywce. Zacinające się postacie podczas przerywników na silniku gry, zepsuty skrypt podczas pościgu za Vinnie na klatce schodowej czy chociażby przyklejanie się do mebli i ścian, bez możliwości wydostania się podczas koszmarów itd. Czasem martwe ciała przeciwnika zaczną wariować, czasem max się zatnie w jednym miejscu i ponownie nie może się wydostać... takie rzeczy zniechęcają do dalszego grania. Po wgraniu kilku łatek udało mi się pozbyć większości problemów, ale na ich miejscu pojawiły się nowe, jak brak interfejsu podczas oglądania cutscenek czy zacinający się tytuł podczas uruchamiania.
Inną wadą jest chociażby sztuczna inteligencja naszych przeciwników. Pewnie, nie jest to aż tak tragiczny poziom, jak AI w misjach kooperacyjnych Call of Duty czy w grach Ubisoftu, ale też nie należy do zbytnio dobrych. Choć w większości starć starają się chować, strzelać z daleka, robić uniki, ale w głównej mierze biegną od razu do gracza. To ostatnie rujnuje bardzo dużo scen, które według autorów miały być pełne dobrej akcji, a szybko się kończą, bo kretyni wpadają nam pod lufę. Mamy też gości rzucających granaty, ale można łatwo zauważyć, że zawsze rzucają je w ten sam punkt planszy, za każdym razem, gdy wracamy do tego segmentu.
Pomimo powyższych wad, nie jestem w stanie więcej krytykować Maxa Payne. To gra, która idealnie pokazywała styl tworzenia gier dawnych czasów i genialnie przedstawiła opowieść o człowieku żądnym zemsty za śmierć ukochanych. Choć oprawa graficzna się zestarzała, dziś nadal warto zainteresować się tą pozycją. Trzeba tylko zagryźć zęby, przeżyć błędy oraz sztuczną inteligencję... a potem zanużymy się w świecie kina noir, akcji i bólu. I choć chodzą słuchy o powstającym remake'u, wciąż warto ograć oryginał. Dla opowieści, dla muzyki, dla strzelania, dla samego Maxa Payne'a... warto!