Gaming na mojej wsi
Tekst ten jest czymś w rodzaju suplementu do wcześniejszego wpisu na temat historii mojego obcowania z grami komputerowymi. Tym razem obejdzie się bez związanych z uzależnieniem, mocno nacechowanych emocjonalnie fragmentów.
Gaming na mojej wsi
I
Pochodzę z miejscowości oddalonej od stolicy o około 70 kilometrów, a więc nie jestem obywatelem jakiejś mitycznej „Polski B”. W pobliskim mieście było nawet kilka sklepów komputerowych, posiadających w swoim asortymencie jakieś tam gry, których chyba nikt wtedy nie kupował z racji wysokiej ceny. Tak, na początku XXI wieku ludzie zarabiali na produkcji około 900-1200 złotych, więc wydatek rzędu stówki był w niektórych domach nie do pomyślenia. Ratowaliśmy się piratami, często przekazywanymi z domu do domu/ klasy do klasy etc.
Moja wieś prezentowała się na tym polu dosyć biednie, ale z drugiej strony, nie można mówić o całkowitym wykluczeniu cyfrowym, ponieważ z biegiem lat komputery stopniowo zaczęły się w domostwach rozprzestrzeniać. Fakt, byłem swego rodzaju pionierem elektronicznej rozrywki w mojej okolicy, i jako jeden z nielicznych wiedziałem, na co poszła kasa z Komunii. Wcześniej styczność z pecetem miałem jedynie u kuzyna, dwa razy w roku. Duke Nukem 3D, Need For Speed 3, Wormsy: World Party, Aliens versus Predator (Marine Demo), Tomb Raider 5. Wiedziałem, że to coś dla mnie i tylko czekałem, aż będę mógł klikać we własnym domu, kiedy tylko zechcę.
Tak, stało się- rodzice latem roku 2000 kupili nam pierwszy komputer. Początkowo gier było mało- Heretic, Hexen, wspomniane AvP, jakiś Need for Speed. Z czasem udało się dorwać coś lepszego- Max Payne, Battlefield 1942 (z botami oczywiście, ponieważ internetu nie było), Warcraft III, Soldier of Fortune 1 i 2. Powoli biblioteka się rozrastała a my coraz mocniej wsiąkaliśmy w świat wirtualny.
Początkowo rodzice pozwalali nam grać tylko w weekendy- bo szkoła, nie będziemy się uczyć, prąd drogi itd. Na tygodniu chowali nam ten mityczny „KABEL” do jednostki centralnej. U kolegi była jeszcze lepsze akcje, ponieważ ojciec wynosił im z pokoju monitor i zamykał go gdzieś xD. Z czasem, kiedy wszyscy oswoili się z nowym urządzeniem, udawało mi się wyżebrać przewód zasilający na tygodniu, w czwartek, kiedy brat miał lekcje do 17.30. Miałem dobre oceny, więc nie było jakichś wielkich przeciwwskazań żebym sobie pograł więcej. Był to czas gdy w moje ręce wpadło Aliens versus Predator 2. Te październikowe, późne popołudnia, kiedy przy zgaszonym świetle, ze spoconymi rękoma konsumowałem moją ulubioną grę. Mam nawet fotkę, kiedy siedzę na obrotowym fotelu z piłkarzami (XD), a na monitorze widać Menu Główne. To był ten czas, gdy wirtualny świat zaczął interesować mnie bardziej niż kopiący piłkę koledzy. Pamiętam nawet, jak na placu zabaw opowiadałem rówieśniczkom w jakie „dorosłe” gry to ja nie gram XD.
II
Początkowo było bardzo ciężko złapać kontakt z niegrającymi (lub grającymi mało) znajomymi. Na początku zdarzało się, że cała banda złaziła się do nas i obserwowała jak gramy w jakiegoś Need for Speeda albo innego Turoka 2 demo. Rodzicom było to nie w smak, więc bardzo szybko tego typu wizyty ukrócili. Graliśmy sami, ewentualnie w towarzystwie sąsiadów z którymi znaliśmy się od najmłodszych lat. Potem i u nich pojawił się pecet, całkowicie zmieniając nasze dotychczasowe funkcjonowanie w coś przypominającego wycieczki od jednego domu do drugiego. Rano granie u nich, potem robienie czegoś na zewnątrz, granie u nas, granie u nich, robienie czegoś na zewnątrz i spanie (albo granie, tym razem każdy sam). Jak już wspomniałem wcześniej, słowo granie oznacza klikającego gospodarza, nie gościa. Wyjątkiem była FIFA (kiedy mieliśmy pada) albo Heroesy (których sesja kończyła się po kilku turach, ponieważ zajmowała zbyt dużo czasu i nam się nudziło).
Z czasem coraz więcej osób miało w swoich domach komputery, toteż i dostęp do gier się powiększył. Zaczęło się pożyczanie, wiążące się często z bezpowrotną utratą dysków. Przychodzisz do kolegi, ten otwiera szufladę, a tam dwadzieścia płytek bez kopert ani pudełek. Jedna z nich jest Twoja, ale już wiesz, że nic z niej nie będzie, bo masakrycznie ją porysowali. W związku z powyższym miałem żelazną zasadę- żadnego pożyczania oryginałów, kupionych za własne pieniądze (raz ją złamałem, o czym napiszę później).
Tutaj do akcji wchodziła moja dobra znajoma z tamtych lat- woda utleniona. Tak, nasączało się środkiem dezynfekcyjnym kawałek waty i przecierało powierzchnię płytki. Brzmi to dziwnie, ale bardzo często pomagało i grę dawało się zainstalować. Dziś jest to przeszłość, ponieważ wszystko idzie bezpośrednio z serwera i nie musimy się martwić o to, czy CD 2, którą trzeba było włożyć do napędu aby grać, jest w dobrym stanie. Pamiętam jak dziś- pasek postępu zatrzymuje się przed samym końcem i wywala komunikat „error xjahasda.dll”. Jakaż to była rozpacz…
Drugim sposobem był Alcohol 120%, czyli programik do robienia „obrazów płyt”. Dla niekumatych, są to pliki imitujące dyski i jednocześnie posiadające ich zawartość (włącznie z zabezpieczeniami). Taki obraz montowaliśmy w wirtualnym napędzie i w ten sposób oszukiwaliśmy komputer (ale ze Starforcem z Boiling Point'a sobie nie poradził). Pamiętam, że wielokrotnie uratowało mi to życie, ponieważ jakimś dziwnym trafem, stworzenie obrazu porysowanej płyty pozwalało sfinalizować instalację. Do dziś nie potrafię tego wytłumaczyć. Później wszedł „Deamon Tools” będący popularniejszą, bardziej rozpoznawalną alternatywą. No i rodzice pytający, czy niczego tam nie pijemy...
Innym źródłem gierek były czasopisma:
Click!- budżetowy CDA, słabe pełniaki, fajne teksty,
CD-Action- dla bogoli, dobre pełniaki, teksty dosyć ciężkostrawne dla nastolatka (dużo publicystyki (felietonów), recenzje targetowane dla starszych ze względu na kompleksowość i słownictwo),
Komputer Świat GRY- czasem dobre pełniaki i fajne poradniki. Do dziś pamiętam, jak bez ich solucji nie mogłem przejść pierwszego aktu w Gothicu. W recenzjach mieli fajną, mocno rozbudowaną tabelkę w której oceniali poszczególne części składowe gier,
PLAY!- dobre pełniaki (dali GOTHIC-a), teksty niezłe, papier do niczego (niska gramatura, pisemko szybko się rwało),
Cybermycha- lipa po całości. Periodyk był skierowany dla dzieci.
Ja zbierałem Clicka! (2002-2009) i okazjonalnie CD-Actiona/Playa.
Jeśli w gazetce znalazło się coś ciekawego, to automatycznie kilku z nas grało w to samo. Pamiętam szał z The House of the Dead 2 dodanym do Clicka! na początku 2004 roku. Jeden korzystał z myszki, drugi z klawiatury. Jakie to było szaleństwo w coop'ie! Potem, za jakieś 2 miesiące był Gothic dodany do Play’a. Kilku z nas grało równolegle, wymieniając się spostrzeżeniami i poradami.
Czasem zdarzało się, że któryś ze znajomych nie do końca ogarniał jakieś klikadło i przychodził. Otwierasz drzwi i widzisz kumpla: „Ej, przeszedłbyś mi tę misję w Far Cry, bo zawsze mnie zabijają”. No to się szło… Jeszcze śmieszniejsza była sytuacja, kiedy przyszedł do mnie brat kolegi z dyskietką i pytał o Arab_Horse (?!). Co to ma być? Chodziło o plik z katalogu Twierdzy: Krzyżowca, ponieważ na jego komputerze coś wywala, i chciał sobie go skopiować, skoro tutaj gra działa prawidłowo.
Jeden raz w życiu pożyczyłem oryginalną grę- Gothica 3 w wydaniu premierowym. Było to jakieś 2 lata po premierze. Okazało się, że kolega któremu pudełko powierzyłem dał je innemu, swojemu koledze z którym nie miałem jakichś przesadnie dobrych kontaktów. Jako początkujący piwniczak bałem się iść sam, więc wysłałem młodszego, bardziej obrotnego w towarzystwie brata. Przyniósł płyty, na szczęście w stanie nienaruszonym.
Później było już tylko gorzej, ponieważ towarzystwo nie interesowało się gamingiem w stopniu porównywalnym do mojego, przez co ogrywane przez nas tytuły diametralnie się różniły. Niespecjalnie było o czym rozmawiać, bo ja bawiłem się Medievalem II, a oni zostali przy Kozakach albo Twierdzy: Krzyżowcu. U mnie był FEAR, tam Vice City/San Andreas albo Medal of Honor: AA. Kolegów klikanie niespecjalnie pociągało, po prostu. Fakt, miałem jednego, bardziej zaprawionego w boju kumpla, ale dosyć rzadko inwestował w sprzęt, przez co został trochę w tyle, z czasem dopiero nadrabiając zaległości.
W szkole średniej znalazło się kilka osób (głównie z klasy brata), które miały możliwość pobrania nowszych gierek z racji posiadania internetu o prędkości całych 6 MB/s (Neostrada1 Mb/s here). Jako że byłem młody i głupi, to pobierałem wtedy 100 megabajtowe paczki z rapidshare'a albo megaupload'u, z których każda zasysała się z prędkościom 100 Mb/15 minut xD. Robiło się nowy dokument w notatniku i wklejało całą litanię skopiowaną z jakiegoś warezu. Były jaja, kiedy po pobraniu 30/45 paczek (3 GB z 4,5) jeden link był uszkodzony i trzeba było zacząć od nowa... Potem poznałem Torrenty (ale nie Org XD).
III
Z opisanym wyżej kolegą zainwestowaliśmy w sieć bezprzewodową (LAN, ale bez kabla) coby popykać sobie w multika. Tak, to były jeszcze te czasy, kiedy w miastach znosili komputery do jednego mieszkania i ciapali wszyscy w jednym pokoju. Słyszałem- koledzy z technikum tak robili.
Pozdro dla kumatych:
Wracając do samej sieci, każdy z nas zamontował sobie na ścianie antenę skierowaną ku odbiornikowi/nadajnikowi drugiego. Mieszkamy od siebie 100 metrów przez pole, więc problemów z sygnałem nie było. W tamtym czasie zaczęła się nowa era naszego obcowania ze światem wirtualnym. Medal of Honor, Diablo II, Warcraft 3, AvP 2, American Conquest, HALO CE Demo, Kozacy, Call of Duty: United Offensive (pojazdy dawały niesamowitą frajdę). Co tam się działo, to ja nawet nie. Nie przeszkadzało nam, że na wielkiej mapie jest nas tylko dwóch, nie było żadnych unlocków ani skinów- liczyła się dobra zabawa. Bo ludzik na ekranie kombinował, chował się albo uciekał. Pomagał, leczył albo dzielił się kasą. Robił rzeczy niekonwencjonalne.
Jeszcze ciekawiej było, kiedy przypadkiem udało się uzyskać dostęp do niezabezpieczonego internetu radiowego sąsiada, kiedy ten wyjechał na ferie. Pierwszy raz grałem wtedy stricte online. Serwery CoD’a:UO, gdzie po każdym trafieniu z karabinu łeb toczył się jak piłka. Pięćdziesiąt osób piorących się wśród ruin belgijskiego miasteczka. Czołgi, jeepy, artyleria. Co to było! Szkoda, że tylko dwa tygodnie- sąsiad chyba się zorientował i wraz z zakończeniem ferii zablokował dostęp.
Dokładnie tak to wtedy wyglądało:
Wraz z nastaniem ery internetu wszystko zaczęło się kończyć. Każdy grał w to co chciał, ponieważ mógł to bez problemów pobrać. Ja zacząłem przygodę sieciową z Battlefieldem 2 i 2142. Kolega bawił się w jakieś singlówki pokroju Fallout'a: New Vegas, Gothic'a II na modach czy innego Divine Divinity (w które sam namiętnie grałem w erze przedinternetowej). Aaa, i WoW, który chwycił nas obu w połowie szkoły średniej i puścił chwilę po zdaniu matur. Tak zakończył się pewien, nostalgiczny etap mojej przygody z grami.