Gry - lustro duszy. Co mówią o nas?
Gry to tylko gry. Takie tam strzelanie lub rozjeżdżanie ludzi w GTA. A filmy to zwykła papka dla mózgów.
Choć takie postrzeganie jest już coraz mniej powszechne, a gdzieś tam lekturą ma być podobno The War of Mine, myślę, że i tak dalecy jesteśmy od należytego docenienia tychże sposobów przedstawiania nam treści.
Teksty kultury (gry, książki, filmy – bo teraz głównie o nich) z ich większą niż w przeszłości dostępnością oraz liczniejszymi i bardziej zaawansowanymi sposobami ich przedstawiania (w przypadku gier lub filmów interaktywnych), są wspaniałym stymulantem dla naszego charakteru i osobowości. Czy jesteście świadomi jaki mogą mieć na was wpływ?
Należy na wstępie zaznaczyć, aby nikt się nie czepiał, że oczywiście gry, książki, filmy (… bo wiersze, teatr, operetkę oraz występ pantomimiczny na Paryskiej ulicy... zostawimy na kiedy indziej; w końcu tematyka strony do czegoś zobowiązuje, a ja z operetki i tak jestem słaby) są tak różne, jak różne są nasze wymagania i upodobania, a sposób ich uprawiania może być płytki jak brodzik albo głęboki niczym czarna dziura (która zgodnie z moimi obliczeniami popartymi eksperymentami, najprawdopodobniej pełni rolę tunelu do innej części wszechświata). Zależy to od nas, od całego bagażu naszych cech i dotychczasowego doświadczenia, które nas kształtuje.
I nawet jeśli filmy Marvela (a także komiksy) to głównie klisze goniące klisze, efekty specjalne (no, nie ma to jak efekty specjalne w komiksach ...) i wyświechtane dialogi, to niektórzy mogą w nich znaleźć coś więcej. Nie ignorujmy faktu, że lubimy czerpać motywację z fikcyjnych postaci, a często po tych filmach poruszamy w swoich gronach tak absurdalne tematy jak: „Hej, a co Ty byś zrobiła gdybyś mogła się przemieszczać w czasie?” lub: „A podbił byś świat, z mocą rękawicy nieskończoności?” czy: „Myślisz, że Thanos zrobił słusznie… No wiesz. Pstrykając?”, a nawet: „Jesteś mistrzem Jedi. Postępowałbyś podług ich skamieniałych zasad?”. Zwłaszcza po piwie lub butelce wina bywamy skłonni fantazjować i filozofować takie zagadnienia, pod warunkiem, że mamy z kim. A słyszałem, że czasami po bagiennym zielu tym bardziej w ludziach się uruchamia jakiś indiański zmysł i gonią oni jeszcze bardziej abstrakcyjne tematy. Choć czasem jest to przedobrzone. No, nie ważne.
Właśnie. Chciałbym teraz przejść do sedna.
Spójrzmy na to w ten sposób: to my jesteśmy pierwszymi generacjami, pokoleniami, które mają do dyspozycji przeogromny zasób światów, dzięki którym możemy tworzyć różne wersje siebie samych, naszych alternatywnych osobowości, i przeżywać niezliczone historie.
O ile przy filmach i książkach skazani jesteśmy na z góry narzuconą narrację, nie mając wpływu na przebieg historii, to nie mamy żadnego problemu z wczuciem się w sytuację bohatera lub zastanawianiem się: „Ugh, a co ja bym w tej sytuacji zrobił?” i rzucaniem w stronę telewizora anegdotycznego już: „Po cholerę ona schodzi sama do piwnicy, zamiast obudzić najpierw męża?!”.
Ronimy łzy, cieszymy się, smucimy, a nawet stresujemy, śledząc przygody Geralta, Kaladina, Harrego, Ani z Zielonego Wzgórza lub Simby, który właśnie stracił ojca i myśli, że to jego wina (duży głaz zasłonił mu pole widzenia i nie spostrzegł jak to naprawdę wyglądało, że winnym był stryj).
Są także produkcje niszowe, nie tak popularne, nie tak łatwe w odbiorze i zrozumieniu, po których pierwszym seansie i tak nie wiemy o czym były, lub wiemy tylko trochę. Mają natomiast wartość dodatnią, bo poruszają coś od bardziej trudnej i ambitnej strony. Może metaforycznie.
Jest jednak w większości przypadków element kluczowy, o który mi chodzi: skłanianie do przemyśleń lub stawianie nas w sytuacji, której normalnie byśmy w życiu najczęściej nie doświadczyli. O przepraszam, znaczy, przynajmniej ja jeszcze nie miałem (nie)przyjemności wylądować w zakładzie psychiatrycznym (niech też będzie nawiedzony), ani na statku kosmicznym Imperium. Ani nie wyrosło mi w ogrodzie drzewo, które traciłoby liść po każdym moim słowie. Po tym było by chyba źle ze mną.
Podsumowując, w przypadku filmów i książek, nasze doświadczenia są bardziej statyczne, a nasza interakcja niemalże żadna. Ograniczona do naszych emocji i rozmyślań pobudzonych przez dane dzieło. Jesteśmy obserwatorem i komentatorem. I może czasami fantazjatorem nieinterakcyjnym (tak, sam wymyślam te specjalistyczne sformułowania, i wcale mi przy "fantazjatorze" nie pomagał Dundersztyc).
W przypadku gier (komputerowych lub planszowych nawet) jest o wiele lepiej, ponieważ już nie tylko śledzimy przygody bohaterów, ale mamy na ich przebieg większy lub mniejszy wpływ. O przepraszam – bardzo często to my jesteśmy bohaterami. Zależy czy kreator postaci jest rozbudowany jak w Elder Scrollsach (godzina w kreatorze, a postać i tak podobna do nikogo), czy ograniczony jak w Wiedźminie (czyli: „Jaki kucyk pan sobie życzy panie wiedźmin, to panu brzytwą taki zrobię” i to tyle z personalizacji). Otwarte światy stały się już standardem, choć ich jakość pozostawia jeszcze zazwyczaj wiele do życzenia. Nie mniej jednak, w najlepszych przypadkach mamy dobrze napisane postacie, wiele opcji dialogowych i zadania, które pozwalają nam wpływać na rozwój historii i dokonywać wyborów, a wyborów dokonujemy podług tego, co uznamy za słuszne, bo przelewamy siebie w bohatera, którym sterujemy, jak tylko jest to możliwe. Ewentualnie z ciekawości, gdy z jakiegoś powodu nie chcemy się wczuwać. Wiele osób preferuje udawać kogoś, wejść w czyjeś buty, aniżeli oddawać postaci swoje własne, ale to także prowadzi przecież to przeżywania nowych, różnych sytuacji i przygód, a my poznajemy to z innej perspektywy.
Czym lepiej jest wszystko napisane i w czym wyższej jakości, tym bardziej wsiąkamy w dany świat i rozwój wydarzeń. Wierzę, że każdy z nas ma gry, których zakończenia lub wątki rozpamiętuje do dzisiaj. Mi się na przykład nadal po tych wszystkich latach zdarzy obudzić w nocy i zastanawiać dokąd poszła Morrigan, będąc ze mną w ciąży (Dragon Age).
Czym lepiej gra odzwierciedla konsekwencje naszych wyborów, czym bardziej wiarygodni są bohaterowie i logika świata, tym głębiej nas to dotknie. A tam dotknie… nawet przeniknie na wskroś. I o to chodzi, czyż nie?
Gry stawiają przed nami wybory, umieszczają pośrodku różnorakich okoliczności. Świat po zagładzie atomowej, ludzie przemienieni w potwory, potrzeba poświęcenia i często nasz wybór: kogo lub co poświęcić?, a także wiele, wiele pytań natury filozoficznej.
„Czy słusznie moralnie postąpiłem, przemieniając się w świecznik, gdy czerwona zjawa najechała mój świat by mnie zabić?” (okej, zdjęcia gdy byłem świecznikiem nie mam, więc dałem inne w załączniku)
„Czy w Twierdzy lepiej rozlewać piwo kmieciom, czy batożyć ich w dybach?”
Dobra, może bardziej głębokie. Sami wiecie co mam na myśli, bo w przecież uciekacie do tych wszystkich wirtualnych światów głaskać lisy i wybierać romantyczne opcje dialogowe. Tj. gracie w gry.
Spróbujcie sobie przypomnieć jak często okazujecie w grach współczucie, jak bardzo lubicie daną postać i z jakich powodów lubicie ją bardziej niż Wrzoda lub Wrexa. Dlaczego Nevil jest waszym zdaniem wzorem do naśladowania, czy władzę w Skyrimie powinno sprawować Imperium czy Gromowładni? Czy wasza postać główna woli leczyć innych, czy podrzynać gardła? A może zazwyczaj preferujecie stanąć naprzeciw całego oddziału i bić się honorowo? Czy Joel zachował się prawidłowo na końcu The Last of Us? Czy kolekcjonujecie z sentymentu różne, bezużyteczne przedmioty, jak stary miecz, a może wyrzucacie wszystko co zbędne byle by zrobić miejsce w ekwipunku? Czy podobnie jak ktoś kogo znam, przespaliście się z całym namiotem kurtyzan, a później wczytaliście zapis, żeby… no. wasza postać była „czysta” i bez grzechu? Nie? A, no ja też nie.
Dobra, takich pytań można by chyba stawiać w nieskończoność, one się często powtarzają, a zmienia się szata lub uniwersum. Wiecie o co mi chodzi.
Gra wrzuca nas w określony świat stworzony przez zespół ludzi, z jakimś zestawem reguł, zasad, ograniczeń. Z taką czy inną mechaniką, która do pewnego stopnia pozwala nam ingerować w świat przedstawiony, wchodzić z nim w interakcję, wpływać na to co się dzieje. Podejmujemy decyzje dotyczące naszej postaci, naszego stylu walki, ubioru.
Na co dzień możemy sobie z tego nie zdawać sprawy, może to być gdzieś w naszej podświadomości, jak nasze sny (zwłaszcza te, które zapadły nam z jakiegoś powodu w pamięci i nie dają nam spokoju), które w wielu przypadkach coś sobą manifestują.
Ja potrafię wskazać, które dzieła wywarły na mnie wpływ i były znaczące. To zazwyczaj te, które utrwalały mnie w utożsamianiu się z danymi wartościami lub rzucały nowe spojrzenie na coś, co do czego miałem lub mam nadal wątpliwości. Gdzie mogłem przeżyć fantazje, które bez gier skończyły by się na samym marzeniu lub ganianiu z patykiem wokół ruiny wieży (jak to się za dzieciaka robiło, o ile miało wieżę w pobliżu, choć przyznam, że jestem z pokolenia prekursorów ASG, a więc: karabiny na kulki z odpustu zastąpiły patyki)
Wy wiecie to najlepiej, bo przecież sami macie świadomość tego, co czujecie podczas gry lub oglądania serialu, i które wątki najbardziej was absorbują.
Jeżeli rozmowa z ważną dla was osobą potrafi nakłonić was do refleksji, a literatura lub wykład pomaga wam spojrzeć z innej perspektywy, to dlaczego dzieła kultury miały by, wrzucając was w jakąś sytuację i pozwalając dokonywać wyborów (a świadectwem waszego oddania oraz immersji są odczucia towarzyszące wam podczas seansu/gry/lektury), obrazując wam hipotetyczną sytuację lepiej niż jakiekolwiek inne medium (z wyjątkiem snu nierzadko), nie robić tego samego?
Tak, rzeczywiście wszystko ostatecznie zależy od człowieka, ponieważ nie każdy przywiązuje tyle uwagi do otaczającego świata i tego, co ogląda lub w co gra. Ale jeśli przywiązuje ją w jakimś stopniu, to będzie z tego czerpał, proporcjonalnie do swojego zaangażowania, wrażliwości i osobowości.
Dlatego uważam, że żyjemy w czasach, w których mamy wspaniałe i ogromne możliwości pracowania nad otwartością naszego umysłu i poznawania siebie, dzięki grom, filmom, serialom i książkom. O ile angażują nas na tyle, że umiemy się zatracić i przeżywać je swoimi emocjami i uczuciami.
O zgubnym wpływie tychże nie będę pisał, bo wiadomo, że wszystko co jest robione źle i w nadmiarze, nie wyjdzie nam na dobre. Nawet miłość można przedawkować, cukierkiem się zadławić, a chomika zaprzytulać na śmierć. No, generalnie, to żyjemy w czasach tak wspaniałych dzięki elektronice, jak i zgubnych, bo za fantastycznymi grami gonią nas też bezkresy śmieciowych informacji w nadmiarze, które przez portale społecznościowe… sami wiecie.
Jestem ciekaw waszych spostrzeżeń i ewentualnej krytyki, do której mógłbym się odnieść. Przepraszam za ewentualne nieśmieszności oraz za przykłady z gier, w które nie graliście, a także za zbyt wiele treści w nawiasach. Wszystkim, którzy dotrwali do końca, bardzo dziękuję.
Autor: Oxygar, kapitan orkowej straży dziś (World of Warcrafty); pielgrzymi pomagier wojowników w potrzebie jutro (Soulsy).