Black Mesa: Xen (2020) - przeżyjmy to jeszcze raz!
Nigdy nie uważałem się za oddanego entuzjastę pierwotnej historii gry Half Life, choć w młodości spędziłem długie godziny jako Gordon Freeman. Z serią jestem bardzo mocno zżyty, mimo iż od odsłony pierwszej części minęło ponad 20 lat. Druga część wraz z dopełniającymi ją pełnoprawnymi dodatkami, tworzyła niesamowitą historię dla wielu graczy na całym świecie. A nie tak dawno przecież ukazała się kolejna część.
Nie przemawia do mnie rzeczywistość wirtualna (VR) oraz wprowadzony w tytule, nowoczesny system sterowania. Być może jestem graczem starej daty, ale dla mnie, do przyjemnej rozrywki wystarczy sama klawiatura i myszka. Zdecydowałem, że Half Life: Alyx nie zagości w mojej cyfrowej bioblioteczce, a ja pooglądam sobie grę w internecie. Jednak by ponownie wczuć się w tajemniczy klimat owianej mrokiem korporacji i wspomnieć nieudany eksperyment, sięgnąłem po wcześniejsze produkcje - a w szczególności po pierwszą część.
Black Mesa: Source
Mając w posiadaniu całą kolekcję Half Life, oferowaną za darmo przez Steam w niedawnej promocji związanej z premierą nowej odsłony, postanowiłem odświeżyć sobie pierwszą część. Mimo, że przechodziłem ją już kilkukrotnie, nie miałem siły na ponowną zabawę. W dobie dzisiejszych technologii i możliwości, pierwszy Half Life jest dla mnie grą brzydką, kanciastą i wtórną, mimo że kilkanaście lat wstecz była wyznacznikiem jakości i futuryzmu w grach komputerowych. Dałem jednak szansę pewnemu projektowi, o którym głośno zrobiło się w drugim tygodniu marca 2020 roku.
Oczywiście mam na myśli pełnoprawny remake pierwszej odsłony serii Half Life. Za produkcję odpowiada studio Crowbar Collective, które rozpoczęło prace nad grą kilka dobrych lat temu. Założenia były proste w teorii, lecz dość skomplikowane w praktyce. Przede wszystkim chciano odświeżyć pierwszą część cyklu o przygodach niezłomnego naukowca, dostosowując otoczkę wizualną do dzisiejszych standardów oraz przybliżyć graczom, tajemniczą lokację Xen, w której spędziliśmy pierwotnie bardzo mało czasu.
Produkcja szybko zaskarbiła sobie uwagę wśród graczy, dając nowe możliwości eksploracyjne jak również wyrównując mechanikę do dzisiejszej jakości tytułów. W pewnym momencie gra uzyskała bezpośrednią uwagę studia Valve Corporation, które w drodze głosowania społeczności w Steam Greenlight uznało, że warto grę wydać na platformę Steam we wczesnym dostępie. I tak od połowy 2015 roku, studio zaczęło otrzymywać dotacje z tytułu wczesnego dostępu, współpracując z fanami na rzecz swojej gry. Przez te lata odpowiednio ulepszano mechanikę gry, dopieszczano ją elementami z kolejnych odsłon oraz wyeliminowano pojawiające się w produkcji błędy. Gra otrzymała nową nazwę i oficjalną datę wydania ... 6 marca 2020 roku!
Rise and Shine, Mr Freeman
Z racji tego, iż Black Mesa: Xen to tak naprawdę Half Life w najczystszej postaci, ponownie przyjdzie nam eksplorować te same lokacje i przeżywać tę samą kampanię fabularną. Różnica jest jednak taka, że tym razem wszystko wygląda o niebo lepiej. Twórcy dosłownie stanęli na głowie by przedstawiona przez nich wizja gry, szybko zainteresowała gracza i trzymając go w ryzach, pozwoliła na zakończenie tej epickiej przygody. A uwierzcie mi, jest po co grać!
Ponownie wcielamy się w znanego nam wszystkim naukowca, który z niewiadomych przyczyn pojawił się w tajemniczej placówce badawczej Black Mesa. Już na samym początku obserwujemy z jakim kalibrem produkcji, będziemy mieć do czynienia. Pamiętacie nudną do bólu przejażdżkę wagonikiem na początku gry? Wtedy dostarczała ona wielu emocji - silnik graficzny dostarczał niezapomnianych wrażeń, tajemnicze machiny poruszały się w oddali, a ogrom kompleksu badawczego robił na graczu piorunujące wrażenie. A teraz wyobraźcie sobie, że grafika poszła o 20 lat do przodu i to wszystko, co pamiętacie z oryginału, zostało jeszcze bardziej oddane.
Graficznie Black Mesa oferuje odświeżoną wersję kompleksu, gdzie każdy z elementów otrzymał teksturę wyższej jakości, co w pozytywnym znaczeniu wpłynęło także na płynność animacji oraz efekty cząsteczkowe. Podczas eksploracji, natrafimy na masę znajdziek i easter-eggów, które twórcy poukrywali dla cyfrowych eksploratorów. Widząc jak wiele pracy włożyli oni w tę produkcję i mając doświadczenie z oryginałem, grzechem byłoby nieprzejście gry ponownie.
"Alone, Not you alone" ( Nihilanth)
Kwintesencją Black Mesa jest tytułowy Xen - świat stanowiący pomost międzywymiarowy między światami równoległymi. Wzmianki o nim pojawiały się w każdej kolejnej części serii, choć nigdy w tak szerokim stopniu jakbyśmy tego chcieli. Twórcy modyfikacji chcąc poszerzyć światopogląd tego wymiaru, zebrali wszelkie dostępne o nim informacje i postanowili go na nowo odtworzyć. Pierwotnie w pierwszej części Half Life, liznęliśmy nieco jego ogromu ... a teraz? A teraz spędzimy w nim dobre kilka godzin ...
Różnice między oryginałem z 1998 roku a dzisiejszą wersją są tak ogromne, że aż nie mam pojęcia, od czego zacząć. Na pierwszy rzut oka otrzymujemy zupełnie inny wymiar świata. Kolorystyka jest bardziej przyjemna dla oka, flora jak i fauna sprawia wrażenie bardzo bezpośredniej dla gracza, choć jak wiadomo seria HL jest grą pozorów. Przez swoją nieostrożność i zawierzenie emocjom, wielokrotnie zdarzało mi się ginąć, podejmując nieostrożne decyzje a także wkraczając w rejony w których nie byłem mile widziany.
Podróżując przez tajemniczy Xen, ciągle miałem wrażenie, że ktoś lub coś mnie obserwuje. Podczas naszej wędrówki wielokrotnie przyjdzie nam rozwikłać trudne zagadki, w większości opierane na problemach oryginału, choć w kilku lokacjach twórcy postawili na własne, często zawiłe łamigłówki. Nie są to jednak zadania za trudne dla graczy pamiętających kwintesencje gier tamtych czasów, choć mam obawy, iż dzisiejsza młodzież będzie musiała się ratować solucjami w internecie. Ja z poradników nie korzystałem, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Rozwiązując pozornie trudne zadanie, rozgrywka dawała mi potężnego kopa w tyłek, łamiąc stereotypy sztywnej zabawy i oferując graczowi ogromną dowolność.
W grze wprowadzono ulepszone wizualnie narzędzia mordu. Każda z broni zachowała swoją domyślną mechanikę, ale ulepszono je na potrzeby odrestaurowanej produkcji. Przeciwnicy wciąż potrafią zajść nam za skórę a wszechobecne Headcraby na głowę :)
Twórcy udostępnili dla kupujących narzędzia, uprawniające do zabawy wieloosobowej, a także pełne wsparcie modyfikacji z warsztatu Steam Greenlight. Mimo iż gra jest po oficjalnej premierze, wciąż można doczekać się poprawiających stabilność łatek oraz pomniejszych modyfikatorów, ulepszających w jeszcze większym stopniu oferowane efekty graficzno-wizualne.