26 lat minęło ... i tylko trzy dni ... od piekielnego rajdu w Diablo [noworoczne wspominki]
Niewielu zapewne pamięta, że raptem 3 dni temu, 31 grudnia 2022 roku, swoją 26-rocznicę, miała klasyka gatunku hack'n slash - pierwsze Diablo. Miałem Wam dostarczyć już wcześniej tę wspaniałą wiadomość, ale rozłożył mnie Covid ... z tego powodu miałem chorobową obsuwę, więc naskrobałem coś dla was z łóżka, na domowym laptopie. Nie będę krył zachwytu, jaki się we mnie obudził, gdy tylko dotarło do mnie, ile lat mi narosło od momentu pierwszego uruchomienia tego tytułu. Gra wydana pod koniec 1996 roku a wydana w Polsce ledwie pół roku później, była pierwszym poważniejszym tytułem, w który zagrywałem się jako 10-latek. I choć przygoda z Diabełkiem rozkwitła u mnie na dobre wraz z premierą II części, to właśnie z pierwszą odsłoną spędziłem kilka dobrych lat.
Pan terroru w służbie zamieci
Może, zanim dojdziemy do konkretów dotyczących pokaźnej rocznicy, powinniśmy przypomnieć sobie, jak to wszystko powstało. Prace nad pierwszą odsłoną gry ruszyły w 1995 roku dzięki małej firemce Conor Games, zarządzaną przez takie osoby jak David Brevik, Eric Schaefer i jego brat Max. Growi wyjadacze bardziej skojarzą ich późniejszą nazwę studia, która została przemianowana na Blizzard North. Założenia ich nowej gry były banalnie proste – kampania dla jednej osoby, gdzie przygoda rozgrywałaby się w systemie turowym.
Po wstępnym nakreśleniu linii fabularnej studio zaczęło poszukiwać swojego przyszłego wydawcy. Wraz z trudnościami – jak na tamte czasy – jakie towarzyszyły podczas dystrybucji gier, ostatecznie studio znalazło się w dobrych rękach. Blizzard Entertainment zaproponowało jednak drobne zmiany w mechanice, które ostatecznie doprowadziły do mocnego rozkwitu rozgrywki. Mowa oczywiście o rezygnacji z trybu turowego na rzecz walki w trybie rzeczywistym, co nieznacznie wydłużyło termin oficjalnej premiery. Gra pojawiła się na półkach sklepowych w sylwestra 1996 roku i stała się murowanym hitem już następnego dnia.
Tytuł ten na przestrzeni lat doczekał się oficjalnego dodatku oraz kontynuacji w postaci dwóch pełnoprawnych części, ciągnących za sobą wątek główny serii. I choć pierwsza odsłona Diablo kładła podwaliny pod przyszłe części, to jej kolejne odsłony opierały się na podobnych założeniach, tej samej mechanice oraz losowości lokacji. Przez te wiele lat, miałem nieodpartą chęć powrotu do tego klasyka, ale ciężko było uruchomić stabilną wersję na nowych systemach operacyjnych, a dodatkowo – rzadko kiedy starczało mi czasu, ale udało się!
Złego początki
Pierwsza odsłona serii wprowadzała nas w mroczny świat dark-fantasy, w którym to Pan Grozy – Diablo, planował wraz ze swoimi piekielnymi zastępami opanować świat na powierzchni. Wcielając się w jedną z 3 grywalnych postaci (wojownik, mag, łucznik) rozpoczynaliśmy swoją przygodę w okolicznym miasteczku Tristram. Mogliśmy w nim zakupić magiczne mikstury, naprawić swój oręż lub zaopatrzyć się w wytrzymalszy ekwipunek. Tuż obok znajdowało się tajemnicze sanktuarium, w którym zło zaczęło wyciągać swe łapczywe palce.
Podziemia, w których przyszło nam walczyć, składały się raptem na 16 poziomów pełnych krwiożerczych bestii. Podczas ich pokonywania mogliśmy zebrać upuszczone przez nich elementy ekwipunku oraz złoto. Z racji dość ograniczonego plecaka, przenosić mogliśmy tylko określoną ilość przedmiotów, wielokrotnie zmuszając gracza do sprytnego zarządzania ekwipunkiem. Mieliśmy co prawda możliwość wykupienia magicznych zwojów teleportacyjnych do miasta, ale nie zawsze o nich pamiętaliśmy. W przyszłych odsłonach nieco rozbudowano ten aspekt, a w ostatniej – nawet wcielono teleporter bezpośrednio do paska postaci.
Świetnie pamiętam ten gęsty klimat, gdy pierwszy raz zapuszczałem się w nieznane podziemia katedry. Eliminacja kilkunastu wrogów na krzyż, w ciasnych i mrocznych korytarzach dawały ogromne pokłady frajdy i dobrej zabawy na długie godziny. A to za sprawą coraz to silniejszych wrogów oraz mniejszej częstotliwości wypadania lepszej jakości ekwipunku. Tym, co mocno mnie zaskoczyło w tej produkcji to nie tylko losowa generyczność świata, ale również przemyślany system życia po… śmierci. Daje nam ona dodatkową szansę po niechybnej śmierci, ratując nas od permanentnej śmierci, zachowując zdobyty podczas zabawy ekwipunek. Nie ukrywam, że po pierwszej śmierci postaci, odłożyłem granie na kilka dni. Lecz po odkryciu, że moja postać wciąż posiada zdobyczne wyposażenie, wsiąkłem bezpowrotnie na kolejne 3 lata zabawy :)
Szansa na mocarny powrót? Nope
Wiele osób, które w podobny sposób jak ja, uświadczyły przyjemności zagrania w pierwszą odsłonę gry, zapewne z dużym entuzjazmem przyjęły wiadomość o ponownej premierze, tym razem IV odsłony Diablo. Twórcy zarzekają się, że będzie cudnie, mrocznie, dynamicznie i ... wcale mnie to nie rusza. Coraz to nowa odsłona może i wygląda fenomenalnie jak na swoje czasy, ale nie ma już nic wspólnego z klimatem tamtych lat. Część pierwsza zamiotła wszystko, druga rozbudowała podstawkę we wspaniałe doświadczenie, trzecia okazała się zbyt cukierkowa a twórcy, chcąc trzepać na niej kasę i zachować społeczność, sztucznie rozciągnęli New Game+ w bezsensowne rajdy. Nie chcę tu nikogo urazić, ale obecne Diablo III jest po prostu nudne ... a jak ktoś się nie zgadza z takim stanem rzeczy, widocznie należy do młodego narybku graczy RPG. Poniżej "łezkowy" filmik, który jakimś cudem zaburza "egzystencję" w serwisie JutuBka, polecam więc sprawdzić go na platformie :) Klimat zapewniony :D
Z tego też miejsca chciałbym polecić starym wyjadaczom jak i młodocianym harkorom odświeżenie sobie części pierwszej, którą można spokojnie ograć, także na nowych systemach operacyjnych. W sklepie GOG znajduje się bowiem podstawka z dodatkiem Hellfire za niecałe ~34,99 zł, która nieźle działa na Windowsie.
To tytuł, który trzeba mieć, zagrać i delektować się do czasu kolejnych premier…