Blood: Fresh Supply – więcej krwistego i to w nowoczesnej odsłonie [Recenzja]
Kilka dni temu - kończąc 2 sezon serialu Ash kontra Martwe Zło na Netflixie, postanowiłem zagrać w jakąś krwistą grę. Zapewne miało to związek z hektolitrami krwi tryskającej w serialu, a także z intrygującymi wstawkami będącymi zapowiedzią każdego odcinka, w której jucha wręcz wylewała się na ekran, by zaraz zostać pokrytą, napisem początkowym. Idąc tym tropem, odkopałem swoje zdobyczne gry i zacząłem ostrą selekcję.
Wybór odpowiedniej gry, ciągnącej iście bursztynowy klimat wspomnianego serialu, nie był najprostszy, choć odpowiedni tytuł wpadł całkiem znienacka. Skoro w serialu krwi było tak dużo, to musi być coś z krwią … czerwoną juchą ... ciałami ... krew, krew … dokładnie! Blood! Niestety nie posiadałem fizycznej wersji gry, gdyż na przełomie lat dorobiłem się na sprzedaży oryginalnej podstawki (co oczywiście, teraz mocno żałuję), ale tak się złożyło, że kilka lat temu miał premierę remaster oryginału. Kilka lat temu lat temu natrafiłem nawet w pewnej publikacji na informację, iż dawni twórcy starali się o odświeżenie serii. Jak widać, trwało to stanowczo za długo, gdyż dopiero na początku maja 2019 roku na elektronicznym rynku gier komputerowych pojawił się Blood: Fresh Supply.
Od premiery pierwszej części minęło prawie 26 lat, co według mnie nie było czasem straconym. Studio wydało w tym czasie pełnoprawny dodatek oraz stworzyło drugą odsłonę w nieco ładniejszej otoczce wizualnej. Poza tym wiele marek growych wzorowało się na konspekcie pierwszej części gry, tworząc swoje produkcje i wydając je na rynek konsumencki. Ja jednak wciąż byłem wierny pierwszej części, nie tylko jako wielki fan klasycznych strzelanek, ale bardziej klimatu – czegoś, czego w obecnych czasach ciężko znaleźć w fantastycznie nakreślonych historiach.
Gdy tylko usłyszałem o premierze oficjalnego remastera pierwszej części Blood, pod nazwą Fresh Supply moje podekscytowanie sięgnęło zenitu. Szybko zorientowałem się, że zawartość cyfrowa jest dostępna w serwisie Steam oraz na moim ukochanym GOG’u. Miałem jednak poczucie, że coś zostanie sknocone. W końcu remastery mają to do siebie, że podciągają jakość ponad tytuł z „tamtych lat” na rzecz obecnych systemów operacyjnych i lepszego odbioru, szczególnie wśród dzisiejszych odbiorców. W końcu ciężko zaserwować coś starego graczom, którzy lubują się w czymś nowszym.
Twórcy jednak stanęli na wysokości zadania, racząc nas podrasowaną grafiką, nienachalnie polepszając jakość tekstur, zachowując ich oryginalny styl oraz pikselowatość. Wprowadzono między innymi obsługę wysokich rozdzielczości, płynniejszą rozgrywkę oraz tryb kooperacyjny, co według mnie było niepotrzebnym zagraniem ze strony studia. Tak czy siak, cieszę się, że mogłem ponownie zasiąść za komputerem i rozpętać piekło dla moich demonicznych pomiotów. Walka po pewnym czasie sprawiała tę samą przyjemność co kilkanaście lat temu, więc mogę napisać, że remaster się udał. Postaci ponownie cechuje płaskie 2D, choć wiele elementów zostało także ukazanych w 3D, ale jakich … to trzeba zobaczyć osobiście.
Na pewno mocno cieszy fakt przywrócenia do gry wielu pukawek oraz wymyślnych narzędzi mordu, nie zapominając o fenomenalnej ścieżce dźwiękowej. Bardzo spodobało mi się również zagranie, w którym sami możemy wepchnąć do gry swoją ulubioną muzykę. Behemot i Blood? Miodzio! To wszystko, a nawet aż to wszystko rozgrywamy na 42 poziomach, po brzegi wypełnionych znajdźkami oraz przeciwnikami do zaszlachtowania. Łezka się w oku kręci, gdy ponownie przechodzimy dobrze znajomą grę, ostrożnie wybierając z puli poziomów trudności, ten najwyższy, który w mgnieniu oka sprowadza nas na ziemię. Blood ma już ponad 22 lata a najwyższy poziom trudności potrafi zgnoić każdego kozaka.
Nie wspominam specjalnie o płytkiej ścieżce fabularnej, która zresztą niewiele się zmieniła od czasów pierwowzoru. Wciąż gramy jako Caleb, wciąż chcemy się odegrać na wyznawcach Czernoboga, wciąż budzimy się jako martwy twór pożądający… krwi :)
Zainteresowanych odsyłam w Internety, gdzie grę zakupicie na Piece za niecałe ~36 zł, choć moim skromnym zdaniem lepiej wyjdziecie, jeśli zajrzycie na GOG’a (non DRM). Wraz z grą dostajemy pokaźny pakiet dodatków takich jak klasyczne poradniki do gry, oryginalną ścieżkę dźwiękową oraz oficjalny teledysk grupy Type O Negative - Love You To Death! Polecam zagrać :)