Dlaczego nie polubię GamePassa - czyli o platformach streamingowych słów kilka
Nie jestem "zbieraczem" wszystkiego. Lubię przestrzeń. Nie lubię, gdy szpargały na półkach zbierają kurz. Nie mam piętnastu otwieraczy do piwa, a ostatnia rzecz na jakiej mi zależy, to więcej niż trzy pary butów i dwie pary jeansów. Mieszkanie przytulne ale przestrzenne. Tak, to zdecydowanie mój gust. Inaczej sprawa wygląda z grami... oj tak, gry to ja lubię mieć. Dlaczego? Skąd tak inne podejście do świata cyfrowej rozrywki? Dlaczego abonamenty growe nie mogą spełnić oczekiwań "wszystkich"? To postaram się przybliżyć w poniższym wpisie.
Microsoft Game Pass, Google Stadia, GeForce NOW, PlayStation Now - o równej rywalizacji na rynku nie ma mowy. Różnią się podejściem, biblioteką, ceną, a nawet sposobem "dystrybucji", ale - wszystkie te usługi łączy jedno. Płacisz stosunkowo niewielkie pieniądze za sporą bibliotekę gier, same gry możesz odpalić niemalże na wszystkim co ma ekran i dostęp do Internetu, i co najważniejsze, żadna z tych gier, nie stanie się Twoją własnością. W samym tekście najczęściej pojawiają się nawiązania do GP - powód jest prozaiczny - to platforma która wyrasta na giganta.
Gry wideo a filmy
Za dzieciaka kolekcjonowałem kasety wideo. Często czekałem na piątek lub sobotę. To właśnie wtedy pojawiały się "premiery" filmowe. Jak tylko znalazłem coś godnego uwagi - ból serca, wybór kasety na której zastąpie daną produkcję, opcja REC i lecimy. Reklama? Cyk, pauza. Po reklamie? Rec i nagrywamy dalej. To były moje filmy. Mogłem do nich wracać dziesiątki razy, i tak też robiłem.
W epoce płyty wypalanej, ten sam temat wiązał się z kopiowaniem i nagrywaniem filmów. Ileż miałem klaserów pełnych płyt. Wymiany z kumplami, a nawet zakupy na giełdzie elektronicznej, były codziennością każdego kinomaniaka.
Po kilku kolejnych latach, i skoku pojemności dysków twardych, płyty odeszły do lamusa. Wszystkie filmy zapisywałem w pamięci mojego PeCeta. Nie, nie wszystkie - tylko te dobre.
Niestety wracałem już do nich rzadziej. Powód? Wysyp dobrych produkcji rósł w takim tempie, że nie wyrabiałem z oglądaniem wszystkiego. To było istne szaleństwo. Po jakimś czasie miałem ogromną bibliotekę (zrobiłem serwer ze starej stacjonarki, na który kumple robili upload filmów) - większości tytułów nigdy nie odpaliłem.
No i stało się - czas platform streamingowych... i okazało się że ja tych wszystkich filmów na własność już nie potrzebuję. Brakuje mi życia na oglądanie tego wszytkiego. Niebawem pojawi się jeszcze Disney+, przed nim HBO Max - pytam - kto to wszystko zdąży przewertować, zapoznać się z ofertą, a gdzie dopiero "wyoglądać".
Dlaczego o tym mówię? Bo w grach przeżywałem bliźniaczą sytuację. Ściąganie, wypalanie gier, giełda elektroniczna, gry na dysku, i...
I właśnie - ja te gry na dysku nadal mam. Rzecz jasna większość to produkcję bez DRM z GOGowym rodowodem.
Kilka perełek które cenię od zawsze. Produkcje nieśmiertelne.
XXI wiek - czas abonamentu
Po wrzuceniu płatnego abonamentu na konsolach Xbox 360 pomyślałem krótko: złodziejstwo. Jako gość wychowany głównie na PC'tach i konsolach od Sony, nie mogłem uwierzyć, że ktoś żąda ode mnie za to pieniędzy. Przecież darmowa gra sieciowa należy się każdemu. Zachowałem się więc jak prawdziwy facet i... zacząłem płacić.
Pojawiło się jednak coś, co usprawiedliwiało mnie (przed samym sobą). Gry na tej platformie, które "otrzymuję" w ramach abonamentu są moje. Umów licencyjnych nie czytałem, ale sytuacja była super prosta. Płacisz abonament, pobierasz co miesiąc jakieś dwie gierki (czasami całkiem niezłe), jak przestaniesz płacić abonament, dostęp do gier Ci pozostaje. Masz je zapisane na dysku konsoli. Dostęp do Internetu nie jest wymagany.
Czyli co? No gry są "Twoje".
Game Pass (GP). Płacisz złotówkę, cztery złote, pięćdziesiąt złotych - nieważne. Ważne że masz dostęp do gier. Setek gier. Tysięcy gier. Hitów. Gier na ich premierę! Zerkam do biblioteki GP, a tam: Halo, Forza, Ori, Tetris Effect, The Outer Worlds... wooooooooooooooow...
No hity. Hity za "złotówkę". Czy to dobra oferta? No jasne że dobra. Jakim trzeba być malkontentem, żeby negować tak przychylną nam graczom platformę, która robi nam dobrze, i to za mniej niż koszt piwa ze średniej półki (z kaucją za butelkę). Eldorado. Żyjemy w przyszłości.To argument z którym trudno walczyć.
Masz za słaby sprzęt? Nie szkodzi, moc obliczeniowa będzie po stronie serwera, a Ty możesz grać na lodówce, o ile zamontowany masz na niej wyświetlacz i możliwość podłączenia bezprzewodowego pada. Problem sprzętu? Rozwiązany.
Oczywiście prędkość i stabilność łączna jest kluczowa - wczoraj zerkałem na Kingdom Hearts w bibliotece eshopowej (grę odpalamy w chmurze). Po wejściu w szczegóły tytułu, ogromną drukowaną czcionką widnieje ostrzeżenie, w którym twórcy sugerują ogranie dema przed zakupem pełnej wersji - człowiek musi wiedzieć na co się pisze, a dzięki rozsądkowi ktoś wpadł na pomysł żeby zawrzeć taką informację.
Zacząłeś grać w domu ale jutro wylot na roboty do UK? Spoko - przecież wrzucimy Ci nasze produkcje na telefon. Ty pamiętaj tylko o zabraniu pada i powerbanka.
No dobra. To skoro jest tak dobrze, to dlaczego podobnie jak wielu graczy nie wchodzę w ten deal? Dlaczego Microsoft mówi enigmatycznie "usługa Game Pass? Spoko, strzał w dzięsiątkę, opłacalny, wychodzimy na swoje" nie podając jednocześnie konkretów? Cytując klasyka TVP: "Nie wiem, choć się domyślam."
Lubię gry. To moje hobby. Od lat. Od kiedy byłem w stanie utrzymać w dłoniach joystick. Przez moje życie przewinęło się sporo sprzętów. Część z nich odeszła do rodziny, część sprzedałem, część uległa autodestrukcji. Czy chciałbym je wszystkie odzyskać? No pewnie że tak. Czy grałbym na nich regularnie? Pewnie nie. Czasami bym odpalił. To sentyment. Sentyment czyli uczucie sympatii, przywiązania. Z uczuciami się nie dyskutuje.
Czy zbieram wszystkie gry? Pewnie że nie. Ja je wybieram. Selekcjonuje. To taki mały rytuał. Staram się nie kupować czegoś pod wpływem impulsu (premiera, promocja). Robię przemyślane zakupy. Wybieram tytuły, które mają największe szanse trafić w mój gust. Gatunek, szata graficzna, mechanika - i wiele innych czynników, które nakłaniają mnie do wyłożenia kasy. Jeżeli kupię grę, a ta mi nie podejdzie po prostu się jej pozbywam - sprzedaję. Wiem że nigdy jej nie odpalę, bo nie będę miał na to czasu. Bo gier jest dużo, a czasu z każdym dniem jakoś mniej. Co jeżeli kupię wersję cyfrową i mi nie podejdzie? Nie usuwam jej, dopóki nie zapełnię nośnika danych - a jak już do tego dojdzie, idzie na odstrzał, a w jej miejsce pobieram coś co zasługuje na mój czas.
Dlaczego (6x) NIE potrzebuję Game Passa
Numer 1 - ja do większości gier wracam. Nawet jeżeli nie na długie godziny, to lubię czasami odpalić Cannon Fodder na Amidze, Syphon Filter na PSOne, Left for Dead 2 na Xboxie 360 czy Ocarynę na 3DSie. Lubię to uczucie. Dla tych kilkunastu minut, czy kilku godzin wiem, że warto było kupić te produkcje, i co najważniejsze trzymać je niczym skarby, na nieosiągalnej dla dzieci półce. Doszedłem do momentu w życiu, w którym mogę sobie na to pozwolić i jest mi z tym naprawdę dobrze.
Numer 2 - nie często kupuję równolegle dwa duże tytuły, które mogą skraść dziesiątki godzin mojego życia. Powód jest super prosty. Chcę mieć "czysty umysł" ogrywając dany tytuł. Brzmi głupio? Pewnie trochę tak, ale ja lubię zwiedzać. Nie lubię się śpieszyć. Fakt że coś na mnie czeka po ograniu danego tytułu, powoduje u mnie chęć szybkiego ogrania, i przeskoczenia do kolejnej produkcji. Dziwny syndrom, pewnie występuje u niewielkiej części "normalnych" ludzi - ja natomiast tę przypadłość posiadam, i jakoś sobie z nią radzę.
Numer 3 - uwielbiam pudełka. Jak mi brakuje instrukcji i książeczek, które można było znaleźć nawet w produkcjach kategorii "B". W trakcie instalacji każdorazowo wertowałem te małe broszurki, żeby poznać tajniki zakupionej produkcji. To co jednak najbardziej mnie "jara" to kartridże. Kocham je z całego serca. Moja miłość zaczęła się przy zakupie pierwszego Black Box'a na commodore, i utrzymała się do czasów Switcha. Mały plastikowy nośnik, a w mojej głowie ma boską cechę (nawet jeżeli to totalna bzdura) - nieśmiertelność. A płyty? Płyty też są ok - co prawda nie tak jak kartridże, ale dobrze mieć je w swojej kolekcji. Ostatnio nawet zabrałem kilka sztuk do sąsiadujacego ze mną sklepu, gdzie mają ofertę "odświeżania" płyt (czytaj usuwania wszystkich zarysowań).
Numer 4 - płacę raz. To skrzywienie "zawodowe". Jestem uczulony na pożyczki, zakupy na raty, zobowiązania długoterminowe i abonamenty. Siłą rzeczy nie mogę zrezygnować z tej formy za większość opłat domowych, natomiast tam gdzie jest to możliwe płacę całość "z góry". Z rat skorzystałem raz. Za kawalerskiego życia zakupiłem w jednym elektromarketów telewizor, pralkę i PS3. Wziąłem to wszystko na trzy raty, ale coś we mnie pękło i w drugim miesiącu spłaciłem całość. To też pewnie jakieś natręctwo, ale w tym temacie pilnuję się od zawsze i (stety niestety) czasami muszę trochę poczekać, odłożyć i ostatecznie cieszyć się "tym czymś" na co oszczędzałem z lekkim opóźnieniem.
Numer 5 - nie muszę być "na czasie". Wyleczyłem się z tego kilka lat temu. Nie kupuję gier na premierę... no chyba że jest to twór pokroju Wiedźmina, Zeldy czy innego Mariana. To są prawdziwe wyjątki i firmy którym świadomie chcę zapłacić. Dwa, z trzech tytułów które jako pierwsze wpadły mi do głowy, to gry na sprzęt Nintendo. Tak - te gry niemalże nie tanieją. Nie kupię ich za kilka miesięcy czy lat w wielkiej obniżce. Na PS4 uzupełniłem wielki braki w ostatnim roku. Braki czyli God of War, The Last of Us 2, Spiderman, Horizon itd.. Za żaden z tych tytułów nie zapłaciłem więcej niż 40-50 złotych. Argument że gra trafia do GP na premierę nie jest więc dla mnie żadnym argumentem.
Numer 6 - boję się o przyszłość gier. Wiem że brzmi to fatalistycznie, i wiem że wolny rynek jest w stanie zwalczyć większość paskudnych trendów ale... ale co jeżeli te tanie usługi staną się drogie. I co jeżeli większość z resztki niezależnych studiów, swoje gry będzie wydawać wyłącznie na platformach streamingowych. Póki co to platformy streamingowe dają dużą swobodę twórcom gier, ale przecież oczywistym jest, że to prędzej czy później musi się zmienić. Walka jest o uwagę graczy. Jeżeli dana platforma uzyska dziesiątki milionów odbiorców, to twórcy zaczną walczyć o to, żeby pojawić się na tym wielkim rynku zbytu.
Jeżeli lata temu, ktoś powiedziałby że Steam to będzie największa "wypożyczalnia" gier na świecie, a inne firmy zamiast zawalczyć prawami do produktu będą starały się być steamem dwa, to cięzko byłoby mi w to uwierzyć. A co z GOG'iem? Ja wiem że to przepaść technologiczna ale to tam są gry które można kupić.
No cóż, rynek się zmienia. Tak wygląda rzeczywistość i najpewniej tak wygląda przyszłość.
Ja nie chcę obudzić się któregoś dnia, i przy chęci zachłyśnięcia się kolejną produkcją, być zmuszony do posiadania abonamentu.
Nie chcę być zmuszany do produkcji typu always online.
Nie potrzebuję poczucia gonitwy za kolejnymi tytułami, bo przecież jest ich "pierdyliard", a ja ostatecznie za cenę abonamentu ogram albo jeden, albo rozpocznę setki i żadnego nie skończę. Dochodzi do tego poczucie, że kupiłem abonament i cos mi ucieka, a tak jak wspominałem, nie chcę grać pod presją czasu.
Chcę móc co jakiś czas rzucić okiem na moją fizyczną kolejkcę gier i przypomnieć sobie uczucie jakie towarzyszyło mi podczas maksowania kolejnego świata Mario Odyssey.
Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ogrywam dany tytuł, a ten znika z abonamentu.
Wiem że większość tych "argumentów" to moje odczucia/uczucia i mój, skrzywiony punkt widzenia. Ja nie potrzebuję platformy streamingowej do gier. Póki co stać mnie na to żeby ograć gry na których mi zależy, i jednocześnie nie stać mnie czasowo na to żeby ograć gry których normalnie i tak bym nie kupił. Jedyna rzecz która może mnie nakłonić do abonamentu, to potraktowanie produkcji z GP, jako dem które zabrano nam lata temu (a które czasami nieśmiało wracają). Ja jednak za dema nie chcę płacić. Dopóki Usługi streamingowe nie wpływają na "mój świat", niech istnieją i niech mają swoich klientów. Chcę jednak wierzyć, że taka równowaga zachowa się jeszcze przez lata, i nawet ogromne zakupu Microsoftu nie zmienią istniejącej równowagi sił, bo dobrze mieć wybór.