RetroGranie vol. 1 - Salony gier
Gry wideo. To temat rzeka. Graliśmy, gramy, i najpewniej większość z nas nadal będzie grać za kilka, kilkanaście, a może kilkadziesiąt lat. Jesteśmy niesamowitym pokoleniem, które (pioniersko) od dzieciaka miało szansę zapoznać się z elektroniczną rozrywką. Nieważne czy urodziliśmy się w latach 70', 80', czy po roku 00'. Najpóźniej w wieku kilkunastu lat, mogliśmy pierwszy raz dostrzec na horyzoncie zmianę. Zmianę która w 2018 roku wygenerowała przychód sektora gier wideo przekraczający 44 mld dolarów, wyprzedzając przychody gigantów z Hollywood.
Szacuje się, że więcej ludzi ogląda zmagania esportowe niż Olimpiadę. Analitycy Netflixa podkreślają, że prawdziwa konkurencja nie kryje się w HBO czy Amazonie. Palcem wskazują Twitcha, który walczy o nasz czas przed ekranem. Jak do tego doszło? Co stoi za sukcesem gier wideo?
Wstęp
Urodzeni w latach 70' (z niewielką szansą ale...) w młodości mogli trafić m.in. na takie perełki jak Atari (2600 czy 5200). Następnie jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać kolejne pozycje - Sega Master System, Commodore C64 oraz kultowa konkurencja w postaci Atari 800XL/65XE/130XE. Prawdziwe retro granie w Polsce, przypadło jednak na lata 90', bo era 8-bitowców, ogrywana na zachodzie już w latach 80' zawitała do nas z dziesięcioletnim opóźnieniem. Rozkwit branży, produkty pokroju Amigi 500, wymieniona już Atarynka, legendarny Pegasus (klon NES'a/Famicona), automaty do gier... a najlepsze miało dopiero nadejść.
Żyjemy w czasach pełnego rozkwitu elektronicznej rozrywki. Gry wideo wyszły z cienia i przestały być niszą dla zapaleńców. Gry strategiczne, logiczne, sportowe, karciane, zręcznościowe, strzelanki, naparzanki, RPGi, przygodowo czy platformówki... Każdy może znaleźć coś dla siebie. Gatunki zaczynają się przenikać, mamy gry na tysiące godzin, i takie które możemy ukończyć przy jednym posiedzeniu.
Chciałbym nieśmiało rozpocząć cykl, który przypomni, lub opowie Ci drogi czytelniku, jak gry rozpoczęły podbój serc setek milionów ludzi na świecie.
Pierwsza część skupi się na automatach. Tych, które większość z nas kojarzy głównie z nadmorskimi wakacjami, stanowiących zapomnianą kulturę grania. Nie będzie tu miejsca na szczegółową historię i analizę rynku gier Arcade. To kilka wspomnień, ciekawostek i tytułów. Od tak, dla przyjemności...
Narodziny automatów do gier
Najważniejsze informacje w skrócie.
1972 - pierwszy automat do gier oferował znanego wszystki "Ponga". Za sprzedaż odpowiedzialne było Atari a pomysłodawcą był Nolan Bushnell
1975 - Shark Jaws - nieautoryzowana adaptacja filmu "Szczęki", strach Atari o pozew, i założenie firmy która w razie wpadki weźmie na siebie odpowiedzialność - to pierwszy tytuł wykorzystujący "animację postaci"
1976 - Jobs i jego kumpel Wozniak tworzą Breakout (prekursora Arkanoid)
1978 - Space Invaders - kultowa produkcja, taki dzisiejszy "systemseller", prekursor strzelanek i popularyzator gier wideo - uznawany za kamień milowy branży
1979 - Galaxian - pierwsza gra komputerowa z kolorowym wyświetlaczem, prawdziwy przełom
1980 - Toru Iwata (wg legend) zerkający na pizzę tworzy postać kolejnego hitu - narodziny Pac-Mana
1983 - Dragon's Lair - (do dzisiaj!) broniący się oprawą graficzną twór Dona Blutha (Robin Hood, Śpiąca Królewna, Kubuś Puchatek i rozbrykany tygrys)
(83' to także Mario Bros., "następca" Donkey Konga z 81' autorstwa Shigeru Miyamoto)
A co było dalej? Dalej już było tylko więcej i lepiej...
Różowe lata 90'
Wschód słońca, pobudka, kanapki to plastikowego pojemnika, herbata do butelki po Frugo. Jeszcze kilka pstryknięć kapslem przed zakręceniem flaszki i marsz do szkoły. Lekcje mijały szybko, na koniec upragniony W-F, i bieg do domu.
Poszukiwanie makulatury i butelek. Szybki obiad. Trzeba było nabrać siły i wystartować na łowy. Miły Pan w skupie waży moje zdobycze, uśmiecha się, daje kilka złotówek i gotowe. Możemy ruszać na podbój wirtualnych światów, które zaczynają raczkować tak w domach, jak i w salonach gier.
W domu masz commodore, jeżeli rodzinie się powodzi Amigę lub Pegasusa. Jeżeli rodzice dorabiają za granicą - trafił się nawet GameBoy. Oto protoplaści obozu niebieskich, zielonych i czerwonych. Grupa freaków, którzy lubią pograć w piłkę, wejść na trzepak, drzewo czy pobawić się w pięć cegieł. Na horyzoncie zapala się jednak nowe światełko... Miejsca kultu, w którym zapach elektroniki unosi się dalej niż aromat świeżo wypiekanego chleba osiedlowej piekarni.
Wchodzisz do środka, widzisz plecy kilku starych bywalców, podchodzisz do Pani przy kasie, kładziesz ciężko zarobioną gotówę, w rewanżu słysząc stukot żetonów. To Twoja przepustką do bram raju. Odwracasz wzrok w stronę automatów. Trzeba będzie poczekać. Dwóch starszaków okupuje Twoją miejscówkę. Nareszcie. Nadszedł TEN czas. Kończą. Wpisują na szybko trzyliterowy skrót żeby upamiętnić swój rekord dla potomnych. Tablica wyników to taki "wall of fame", ileż ja mógłbym oddać żeby pojawić się w tej topce.
Pewnym krokiem ruszasz w stronę mocarnej, wypełnionej elektroniką szafy, z wielkim ekranem. Wrzucasz żeton. Dźwięk. Rozchodzi się po całym salonie. Automat przyjął Twoją daninę, wystarczy wybrać postać i przenieść się do świata marzeń.
Esencja
Nie będę opowiadał w których miejscach grywałem, czym się wyróżniały, i jakie miały punkty wspólne odwiedzane salony gier. W zależności od regionu w którym się wychowaliśmy, każdy z nas ma inne wspomnienia co do tej jednej ulubionej gry. To nie od nas zależało co będziemy ogrywać. Tytuły narzucały poszczególne lokale. A co królowało niemalże wszędzie? Startujemy.
Beat em up
Seria Final Fight Capcomu, to mięso w najczystszej postaci. Dla takich gier warto było zrezygnować z wafelka Kukuruku i gumy Donald. Hordy wrogów, bossowie którzy potrafili napsuć krwi, oprawa graficzna i miód wylewający się strumieniami z ekranu automatu. Równie dobrym choć częściej spotykanym w nadmorskich kurortach był Knights od the Round. Nieziemskie klimaty średniowiecza. Jak dziś pamiętam siekanie znalezionego jadła przywracającego zdrowie, celem podziału z przypadkowym współtowarzyszem broni.
Obie produkcje niesamowite i grywalne, co możecie sprawdzić zaopatrując się w zestaw Capcom Beat 'Em Up Bundle. Zakupiłem go jakiś czas temu na Switcha - może nie czuje już tej magii, ale nadal rozgrywka w kanapowym coopie potrafi rozruszać niejedno piwkowe spotkanie.
Mówiąc o naparzankach koniecznie trzeba wspomnieć o Golden Axe, Cadillacs and Dinosaurs, Teenage Mutant Ninja Turtles, Asterixie, czy Vendettcie. Natomiast dla koneserów pozostaje Double Dragon, Battletoads, X-man i Team Zero. Trzeba przyznać że gry Arcade Beat em up'ami stały.
Rail Shooter'y
To trochę zapomniany gatunek, ale swoimi czasy budził podziw głównie za sprawą oprawy graficznej. Najważniejsze tytuły? Virtua Cop, The House od the Dead, Time Crisis i Terminator. Sterowanie ogromnym gnatem dołączonym do automatu "robiło robotę". Czuć było moc, a refleks i koordynacja oko-ręka sięgały granicy ludzkich możliwości. Celowniczki pozostają w sercach głównie graczy lat 90', bo ich powrót zwykle bywa nieudolną próba oddziaływania na nostalgię "starszego" pokolenia. Wspomnijmy o grze polskiego Teyonu: Rambo the Video Gamę z 2014 roku i... spuśćmy na nią zasłonę milczenia.
Bijatyki
Tu mogą pojawić się emocje, ale dla mnie liczyły się wyłącznie cztery serie. Mortal Kombat, Tekken, Street Fighter i Virtua Fighter. Ta pierwsza wraz z finiszerami potrafiła odróżnić graczy okazjonalnych i wprawionych, od prawdziwych wymiataczy. Ci dzielnicowi twardziele, na pamięć znali Fatality każdej postaci, a wyrywane serce wprawną ręką kano, było obiektem koszmarów niejednego nastolatka wychowanego na Smerfach i Kaczych opowieściach. W Tekkenie dwójce i trójce najlepsi gracze wybierający Kinga potrafili złapać przeciwnika i miotać nim niemalże do wyzerowania paska życia. Street fighter kusił tempem rozgrywki i minigierkami urozmaicającymi zabawę, a Virtua Fighter udowodnił że 3D w bijatykach ma szansę na równą walkę z tuzami gatunku.
Zręcznościówki
Nie wiem jak u Was ale na moich "salonach" gościły głównie: Bubble Bobble, Three Wonders, Snow Bros, Elevator i Metal Sług. Zatrzymajmy się chwilę przy tym ostatnim bo jego początki sięgające 96' ciągnęły się aż do 2014 roku. Ojcami założycielami tej niezwykle grywalnej serii byli Panowie z SNK Playmore (The King od Figters, Samurai Shodown, Fatal Fury). Firma debiutowała swoimi grami na Atari 2600 oraz Nesie.
Dzisiaj każdy szanujący się gracz powinien znać ich dorobek, a odświeżane wersję ich największych hitów nadal możemy ogrywać na każdej platformie. Sam Metal Sług jest pozycją kultową, dynamiczną i nadal szalenie grywalną.
Game Over
Dlaczego kiedyś to było? Dlaczego salony gier dawały nam tak dużo frajdy i niezapomnianych wspomnień? Powodów jest naprawdę dużo ale ja wymienię moje top 3.
Immersja - zanurzenie zmysłów, skupienie na grze, wynikające z konieczności wnoszenia opłaty po każdej przegranej. Żetony szybko potrafiły wyparować z kieszeni. Żeby móc zagrać kilka minut dłużej musiałeś się mocno przyłożyć do każdej sekundy gry. Nie było miejsca na pomyłkę. Musiałeś odpłynąć w stu procentach.
Miejsce spotkań - znajomości, przyjaźnie, utarczki (nie tylko słowne). To folklor każdego salonu gier. Ej małolat, daj ja Ci pokaże jak tego bossa się przechodzi na jednym żetonie... i w większości przypadków Ci skubańcy TO robili. Byli traktowani z należytym szacunkiem. To ich inicjały zdobiły hall of fame (często kilku automatów).
Futuryzm - chcesz pojeździć samochodem? Wsiadaj, tu jest kierownica, pedał gazu, hamulec (a czasami i skrzynia biegów). Strzelanka? Może House od the Dead na dwie osoby, z przymocowanymi do panelu karabinami? Jazda na motocyklu? Spoko, tu jest Twój pojazd, siadaj tylko uważaj, bo wychyla się na boki przy zakrętach. To było istne szaleństwo. Producenci żeby przyciągnąć uwagę gracza wymyślali tak kosmiczne rozwiązania, że dzisiejsze sterowanie ruchowe przez pryzmat czasu, nie wydaje się być nowatorską myślą.
Czy automaty w takim razie miały jakieś wady? Na pewno. Sam fakt że nie jeden z nas zostawił tam kieszonkowe już w pierwszy dzień miesiąca, daje do myślenia. Czasami automat nie łyknął żetonu (trzeba było iść do okienka lub stolika zakupowego), a innym razem starszak pozbawił nas frajdy nie odchodząc od ekranu po rozwaleniu obiecanego bosa...
Pewnie m.in. przez nostalgie, ale tęskno mi za tymi zakurzonymi miejscówkami. Kontaktami z ludźmi którzy podzielali moja pasję. Walkami na dwie osoby w Mortala czy wspólne rozwalanie dziesiątek wrogów w Finał Fight.
Tak, to były dobre czasy. Czasy które nie wrócą ale pozostawiły miłe wspomnienia wszystkich graczy urodzonych w minionym tysiącleciu. Czy można do tego wrócić? Po części tak. Mamy przecież emulację (prym wiedzie MAME), są remastery, remake'i. Trzeba jednak pamiętać że automaty to nie tylko gry. To małe społeczności, zapach, nowość, tajemniczość i ciągła nadzieja - "kiedy w salonie pojawi się nowość", której na próżno było szukać w domowych pieleszach. Zastanawiam się jak wiele tytułów pominąłem, na pewno do głowy przychodzi mi seria 19XX (Capcom), Blood Bros (TAD Corporation), Bomb Jack (Tehkan), Soul Calibur (Namco), czy starusieńki Moon Patrol.
Jest też jeden tytuł którego za nic nie mogę sobie przypomnieć. To był Beat em up w 3D. Początek lat 00'. Hicior o który zabijali się wszyscy na Dworcu Głównym PKP we Wrocławiu. Próbowałem wszystkiego, ale w głowie pustka. Rozgrywka przypominała Jackie Chan Stuntmaster z PSone. Jeżeli coś Wam świta dajcie znać. Zresztą każda wspominka o pominiętych produkcjach jest na wagę złota - umysł jest zawodny, a z chęcią ogram gry, które zniknęły w odmętach przeszłości.