The Ancient Magus' Bride (sezon 1) - jestem tutaj
WAŻNE! Wpis pochodzi z mojego bloga na platformie blogspot: jeżeli natrafilibyście na niego jakimś cudem i będę tam podpisany imieniem i nazwiskiem: to ja. Nie wystawiam też ocen liczbowych stąd "0" w metryczce KONIEC WAŻNEGO!
Dobra, może trochę tutaj przesadziłem. Nie co do drugiej części wstępu, tutaj podtrzymuję swoje zdanie. Z Oblubienicą Czarnoksiężnika (oficjalny polski tytuł mangi) zetknąłem się nieco wcześniej w jej mangowej formie gdzieś w otchłaniach Internetu, a później na półce w jakimś Empiku czy innym podobnym sklepie. Nie zwróciłem jednak na ten tytuł większej uwagi, bo i sama nazwa zapowiadała raczej coś z gatunku shojo, prosty romans jakich wiele. Z tego samego powodu zapowiedź animowanej adaptacji czy nawet jej premiera niespecjalnie mnie zainteresowały, bo i nigdy nie czułem się targetem takich produkcji. Zobaczyłem jednak kilka materiałów promocyjnych, usłyszałem fragmenty ścieżki dźwiękowej i jakaś tam ciekawość kiełkować we mnie zaczęła, nie jednak na tyle duża aby polecieć i zacząć oglądać od razu. Teraz żałuję, że tego jednak nie zrobiłem. O Wielcy Przedwieczni, jak bardzo żałuję.
Oblubienica Czarnoksiężnika nie jest bowiem w żadnym razie, jak mógłby sugerować tytuł, romansem. A może inaczej, jest nim, ale nie przede wszystkim i przez zdecydowaną większość czasu schodzi on na drugi plan. Dostaliśmy za to cudowną, zanurzaną w wyspiarskich mitach, podaniach i legendach historię o budowaniu więzi, zrozumieniu i akceptacji. Produkcję pod praktycznie każdym względem piękną i poruszającą gdzie strona wizualna, muzyczna i fabularna łączą się po prostu idealnie.
Źródło: https://cutt.ly/Mp1aPxj |
Naszą główną bohaterką jest Chise Hatori, piętnastolatka o nieznanej nam początkowo przeszłości. Wiemy tyle, że jest na świecie sama i posiada umiejętności przez jakie jest wyśmiewana czy wręcz szykanowana przez ludzi ze swojego otoczenia: ona widzi. Sama nie wie co, ale widzi. Dziwne istoty, rzeczy, po prostu coś co dla przeciętnego człowieka jest zwyczajnie niedostrzegalne. Będąc jednak niepewną i przytłoczoną przystaje na propozycję "wystawienia się" na aukcję jako żywy towar. Okazuje się, że jak jej umiejętność "widzenia" nie jest czymś nadzwyczajnym tak przez ogromną liczbę postaci jest określana jako Sleight Beggy (możecie natrafić na różnice w zapisie), ale kto (czy może co) to tak właściwie jest ani ona sama ani my nie wiemy.
Wie jednak niejaki Elias Ainsworth, który postanowił "zakupić" naszą Chise. Elias jest magiem, ale też nie takim zwyczajnym, bo balansuje pomiędzy oboma światami, nie przynależąc tak naprawdę do żadnego z nich. Pozornie ludzki bowiem tak naprawdę człowiekiem nie jest, a jakby nie wystarczyło wam spojrzenie na to, że zamiast głowy ma "krowią" czachę to dodatkowo nie do końca rozumie ich samych i rządzące nimi uczucia. Po to właśnie jest mu Chise, mająca zostać jego uczennicą (bo każdy mag ma obowiązek posiadania takowego), a jego samego nauczyć lepiej rozumieć ludzi i w przyszłości...zostać jego żoną. Tytuł w końcu skądś się wziąć musiał.
Źródło: https://cutt.ly/tp4lM9k |
Nie martwcie się jednak, bo wszystko to jest bardzo mylące i bezceremonialne ogłoszenie przez Ainswortha nowej podopiecznej swoich zamiarów może wynikać ze zwyczajnych różnic kulturowych jakich autorka mangi mogła nie być świadoma. Relacja jaka łączy Eliasa i Chise jest bowiem bliższa ojcu i córce czy po prostu mistrzowi i uczennicy, a w miarę czasu trwania ulegnie co prawda zmianie...ale nie w taki sposób jakiego większość mogłaby oczekiwać. Elias bowiem od Chise chce się nauczyć czegoś o ludziach, a ona zwyczajnie poczuć, że ma komu na niej zależy.
Źródło: https://cutt.ly/Xp7ulIc |
Może to brzmieć banalnie i mocno sztampowo, ale tak już mam, że ciężko mi przychodzi ciekawe zaprezentowanie fabuły, która i tak przez większość czasu będzie zaledwie tłem dla innych, ciekawszych wydarzeń. Opowieść jest bowiem całkiem wyraźnie podzielona na poszczególne mniejsze historie, które łączą się w mniejszy bądź większy sposób i spajającą to wszystko główną linię fabularną, ona jednak jest jako taka najsłabszym elementem całości. Nie jest zła czy coś w tym rodzaju, ale żeby nie zaspoilerować nie mogę wam powiedzieć wiele więcej poza tym, że wplątany będzie w to kolejny mag i przeszłość Eliasa.
Siłą całości są jednak te pojedyncze, mocno emocjonalne czy po prostu wizualnie piękne odcinki i to jak przez takie "drobnostki" powoli zmienia się relacja pomiędzy bohaterami. Postacie jakie poznaliśmy w pierwszym odcinku to praktycznie inne osoby niż te z końcówki. Czy to zmiany na lepsze? Tego wam nie powiem, przekonajcie się sami.
Źródło: https://cutt.ly/Fp5nu2d |
Nie mogę jednak ukryć tego, że w drugiej połowie serial nieco traci. Wątki powoli zaczynają się klarować i ten jeden "główny" powoli wychodzi na prowadzenie, a najpiękniejsze co to anime ma do zaoferowania to właśnie ten powolny, spokojny klimat pierwszej połowy. Nie chciałbym być tutaj jednak źle zrozumiany: dalej jest to bardzo wciągająca i świetnie wyglądająca produkcja, ale sporo przez to skupianie się na fabule, a nie samym klimacie traci. Boję się też przez to o ewentualny drugi sezon, bo o ile zakończenie jakie dostaliśmy tutaj jest całkiem satysfakcjonujące, tak manga wychodzi dalej i zapewne kiedyś dostaniemy i kontynuację anime, tym bardziej, że samo studio wyraziło (podobno) chęć jego stworzenia, ale materiału na razie brak.
Źródło: https://cutt.ly/qp5WB0H |
Fajne (i tyczy się to całości) jest jednak to, że nawet pomimo ogólnego raczej poważnego tonu Oblubienica Czarnoksiężnika nie stroni od całkiem sympatycznego humoru. Nie ma tutaj charakterystycznego dla całej tony nowszych (i sporej części starszych) anime natarczywego ecchi, ba: wcale go nie ma. Znaczy ok, powiedzmy, że niektóre postacie (Tytania chociażby) wyglądają tak, że "jest na czym oko zawiesić", ale akurat w ich przypadku pasuje to do konwencji i tego jak można by sobie je wyobrazić czytając liczne legendy. Wróćmy jednak do tego co tutaj jest, a nie czego nie ma. Humor tutaj bowiem nie opiera się na notorycznych i nikogo chyba nieśmieszących gagach w stylu "Haha, bo on upadł i przypadkiem wylądował twarzą w czyiś cyckach, ale śmieszne xD", a naprawdę "ciepłych" czy po prostu "kawaii" momentach, kiedy chociażby Elias czegoś nie ogarnia. Nie wyrywają one z rytmu ani nie przeszkadzają, a fajnie wpasowują się w konwencję.
Nawet jeżeli nie zachęciło was to co napisałem o fabule po prostu musicie obejrzeć to anime ze względu na jego oprawę audiowizualną, bo to co Studio Wit (Attack on Titan, Vinland Saga, Owari no Seraph) natworzyło, a Jun'ichi Matsumoto skomponował to po prostu same cudowności. Większość akcji osadzona jest w Anglii (i ogólnie na wyspach), a więc naoglądamy się pięknych łąk i zieleni, a dołożywszy do tego jak mocno tytuł ten czerpie z tamtejszych podań możemy szykować się na prawdziwą ucztę dla oczu. Nie jestem w stanie uwierzyć, że działa to chociażby w połowi tak dobrze w mangowym oryginale (ale na pewno kiedyś sprawdzę), bo przez to jak czasami to wszystko potrafi się ruszać i jak bardzo klimat wielu momentów buduje fenomenalna (fe-no-me-nal-na!) muzyka to coś czego nie odda się na kartach komiksu. Chociażby to co dzieje się pod koniec odcinka 12. No magia, czysta i niczym nieskrępowana magia: dosłownie i w przenośni. A to wcale nie najlepsze co zobaczycie.
Zazwyczaj też nie wrzucam openingów w formie linków, ale ten z Oblubienicy znajdziecie pod koniec. Utwór "Here" w wykonaniu Junny jest bowiem po prostu cudowny i z miejsca trafił do mojej topki. Idealnie oddaje nastrój tego co czeka nas w serialu. Drugi już niestety nieco odstaje poziomem (także wizualnie, stanowi bowiem zlepek scen z pierwszej połowy i przywodzi na myśl jakieś solidnie zrobione AMV), ale dalej przyjemnie się go słucha. W endingach za to sprawa jest całkowicie odwrotna i ten drugi stanowi idealną reprezentację nieco poważniejszych wydarzeń jakie mają miejsce.
Źródło: https://cutt.ly/Uae058l |
Możliwe, że moje doświadczenie w pisaniu jeszcze nie pozwala na przekazanie tego co bym chciał i tak jakbym chciał, a wszystko co napisałem powyżej brzmi zbyt "sucho" i nie oddaje emocji jakie towarzyszyły mi w trakcie seansu. Zachęcam was jednak wszystkich gorąco do obejrzenia Oblubienicy Czarnoksiężnika bo jest to produkcja prawdziwie magiczna, piękna i nawet pomimo drobnych (czy kilku naprawdę nieznacznie większych) problemów (o jakich nie warto nawet pisać) tu czy tam przykuwa do ekranu i nie puszcza aż do samego koca. To ten typ produkcji gdzie nawet odcinki sprawiające wrażenie niczego więcej niż fillerów ogląda się często nawet lepiej niż te wnoszące wiele do fabuły: tak to jest dobre. Nie jest to może najlepsze "nowoczesne" anime jakie w ostatnich latach obejrzałem (bo to miejsce jest zarezerwowane dla Sagi Vinlandzkiej), nie mówiąc już o starszych produkcjach jakie często oglądam dopiero teraz, jest jednak w zdecydowanej topce.
A tutaj proszę, obiecany wcześniej opening: