Maquia: When the Promised Flower Blooms - złamana obietnica
WAŻNE! Wpis pochodzi z mojego bloga na platformie blogspot: jeżeli natrafilibyście na niego jakimś cudem i będę tam podpisany imieniem i nazwiskiem: to ja. Nie wystawiam też ocen liczbowych stąd "0" w metryczce KONIEC WAŻNEGO!
Lud Iorph to ktoś właśnie taki. Starzeją się o wiele wolniej niż my, a ich głównym zajęciem jest wyszywanie tkaniny na której zapisane są losy ludzi, swoistej kroniki życia: Hibiolu (przepraszam za ewentualną złą odmianę, jest to nazwa własna). Żyjąc daleko od "zwyczajnych" ludzi są otoczeni legendami i nazywani Klanem Oddzielonych (The Clan of the Parted) ze względu na swoją długowieczność.
Jedną z członkiń klanu Iorph jest sierota Maquia. Żyje spokojne lecz nawet pomimo posiadania bliskich przyjaciół nieco samotne życie. Pewnej nocy jednak mieszkanie Iorphów zostaje zaatakowane przez żołnierzy z krainy Mezarte, większość z nich wybita, a Leilia - najlepsza przyjaciółka naszej bohaterki - porwana. Dodatkowo jeden ze smoków na jakich przyleciała armia najeźdźców zapada na tajemniczą chorobę Czerwonych Oczu (skąd nazwa zapewne wiecie), wpada w szał i niszcząc tkaniny odlatuje, przypadkowo zabierając ze sobą Maquię.
Źródło: https://cutt.ly/0fjEeiy |
To wszystko co opisałem powyżej to tak na dobrą sprawę zaledwie krótki wstęp i wprowadzenie widza w świat przedstawiony. Fabuła prawidłowa zaczyna się niewiele później, z momentem znalezienia przez Maguię w zniszczonym obozie niemowlaka, którego z trudem wyciąga z rąk martwej, ściskającej go jeszcze matki. Ona obecnie została na świecie sama, on też. Przygarnia więc dziecko (chłopczyka) i nadaje mu imię Ariel. Dalej jednak gdzieś z tyłu głowy brzmią jej słowa wypowiedziane niedawno przez Starszą: "Dopiero kiedy kogoś pokochasz będziesz prawdziwie samotna".
Początkowo miałem wrażenie, że mogę dostać powtórkę z Wilczych Dzieci w nieco innych szatach, ale na szczęście - bo po co oglądać po milion razy to samo - spotkało mnie całkiem spore zaskoczenie. Mari Okada (tutaj na stołku reżysera) to bowiem nie Mamoru Hosoda i po tych bardziej znanych dziełach w jakich maczała palce (AnoHana, The Anthem of the Heart) spodziewałem się co najwyżej prostej, ale potrafiącej wzruszyć historii. Maquia (pozwolicie chyba, że nie będę pisał wszędzie pełnego tytułu) była jednak jej w pełni autorskim projektem. Dzięki temu w przeciwieństwie do obu wymienionych wcześniej produkcji ten film jest o wiele bardziej...jej. Po tym co zobaczyłem mogę powiedzieć jedno: chcę więcej.
Źródło: https://cutt.ly/ufjA42c |
Rozpisuję się tak o tej twórczyni zamiast przejść do sedna, bo chyba najbardziej znane dzieło przy jakim pracowała (wspomniana już wcześniej AnoHana) było dla mnie niczym więcej jak tanim (nawet jeżeli przy tym bardzo skutecznym) wyciskaczem łez. Serio, obecnie praktycznie nic poza zakończeniem z tamtego anime nie pamiętam, ale wiem, że no w sumie to smutne było. O tym, że Pani Okada brała udział przy tworzeniu zarówno AnoHany jak i Maquiy dowiedziałem się jednak...dopiero po seansie. Powiem więcej: nie po pierwszym, a po drugim. Teraz zauważam kilka cech wspólnych, ale możliwe, że wszystko to sobie dopisuję nieco na siłę: mam tak nad wyraz często.
Źródło: https://cutt.ly/6fjSSUT |
Wróćmy jednak w końcu do opisywanej produkcji. Z fabuły wiele więcej (no, coś tam zawsze mogę przypadkiem "sypnąć" ;)) wam nie zdradzę. Powiedzmy sobie więc o tym czym Maguia wygrała moje serduszko i sprawiła, że nie tyle "dusza zapłakała" co pod sam koniec nawilżyła nieco oczy. Jest to taki typ historii jakiej zakończenie przewidzicie po kilku pierwszych minutach, ale nie umniejszy to w żadnym razie temu, że będziecie ryczeć jak bobry kiedy będzie się ona ku temu zakończeniu zbliżać.
Jak już z tego szczątkowego opisu fabuły możecie się dowiedzieć będzie to historia o macierzyństwie, jasne. Przede wszystkim jednak o przemijaniu i nieuchronnych zmianach jakie czekają zarówno nas jak i świat. Maquia bowiem praktycznie się nie starzeje i zarówno na początku jak i pod sam koniec fizycznie pozostanie tą samą osobą. Wszystko wokół niej już jednak prawom natury podlegać będzie. Ludzie jakich napotkała po drodze, zwierzęta czy nawet sam Ariel. Osoby od niej młodsze nagle będą o wiele starsze i minie chwila, a ich może już nie być. Widzimy przekazywanie pałeczki kolejnym pokoleniom i to jak kiedy osoby chwilę temu same będące dziećmi teraz mają własne dzieci, a te dzieci...swoje dzieci.
Wątek macierzyństwa też się tutaj pojawia, ale nie jest aż tak prominentny jak w Wilczych Dzieciach. Nie znaczy, że nie jest dobry, przedstawiono go świetnie, to po prostu inny kaliber opowieści. W filmie Hosody działało to lepiej, ale też było jego podstawą: tutaj nie do końca. Mari Okada skupia się raczej na tym aby pokazać, że matka nigdy matką być nie przestanie, nawet jeżeli jej dzieci tak się do niej zwracać już nie będą chcieć. Według jej interpretacji to nie więzy krwi o tym decydują, a postawa: zarówno ze strony dziecka jak i opiekuna. Nawet jednak i ten motyw podlega tutaj pod"główny", czyli nieuchronności upływającego czasu i nadchodzących zmian.
Źródło: https://cutt.ly/pfkGOEG |
Większość anime w "średniowiecznych" klimatach z ostatnich lat to produkcje co prawda osadzone w tych czasach, ale z takim "growym" sznytem lub zwyczajne isekaie. Wiecie, podnoszenie leveli, gildie i inne tego typu rzeczy: standard. Maquia niczym takim jednak nie jest, stąd początkowo wystawia nas na nieco ekspozycji. Jest ona problematyczna o tyle, że przedstawione postacie zasady rządzące światem znają i trzeba je wytłumaczyć tylko widzowi, a nie "awatarowi widza" w nim, czyli komuś czyja wiedza jest na podobnym poziomie. Opisywany film jednak tego problemu nie ma, tłumacząc nam tylko to co potrzebne i poświęcając na to może z 5 minut (jak nie mniej) na samym początku. Twórcy widocznie wychodzą z założenia, że nie musimy wiedzieć wszystkiego, a co trzeba możemy sobie dopowiedzieć. Od samego początku zyskują na tym tempo i narracja, mogące skupić się na tym co naprawdę nas obchodzi, a nie drobnostkach o jakich i tak w mig byśmy zapomnieli.
Sam świat zachwyca o tyle o ile damy się porwać oprawie audiowizualnej, a ta stoi na bardzo wysokim poziomie. Nie jest to kolejne Tenki no Ko (bo filmy Shinkaia jednak pod tym względem zwyczajnie nie zawodzą), ale kreska mocno przypominająca dzieła Akihiko Yoshidy (Bravely Default, Final Fantasy XII) jest zwyczajnie urocza i nadaje dziełu fajnego, "sielskiego" klimatu. Mamy pełne detali tła i cudowne widoczki jakie nic tylko brać na tapetę komputera. Modele postaci są raczej proste, ale wydaje mi się to w pełni celowym zabiegiem, nadającym im tego specyficznego uroku charakterystycznego dla Yoshidy. Ba, musiałem aż sprawdzić czy ten Pan czasami nie brał udziału przy produkcji i mocno zdziwiłem się zauważając, że nie (EDIT: Jednak brał i to dokładnie przy tworzeniu postaci. Musiałem pominąć jakimś cudem tę informację, dziękuję Dajznerowi za poprawienie mnie w komentarzach). Klimatu całości dodaje też muzyka Kanjiego Kawaii. Spokojna, wpasowuje się w wydarzenia na ekranie i nigdy nie wybija na pierwszy plan. Przez to żaden konkretny utwór raczej nie zapadanie wam w pamięć, ale w trakcie seansu będziecie z muzyki zadowoleni...nawet jeżeli jej nie zauważycie ;)
Źródło: https://cutt.ly/Dfk7xDw |
Maquia: When the Promised Flower Blooms jest naprawdę bardzo dobrym, potrafiącym wywołać emocje anime. Poza wzruszeniem zostawia jednak widza także z garścią przemyśleń na temat nieuchronności czasu i tym, że pomimo wszystko kochać warto. Przemijanie jest bowiem częścią świata i jeżeli będziemy bali się czegoś utracić nigdy też tak naprawdę nic nie zyskamy. Maquia co prawda obietnicę wspomnianą w tytule wpisu złamała, ale można powiedzieć, że była ona tego zamania warta.
Tytuł polski/angielski: Maquia: When the Promised Flower Blooms
Tytuł oryginalny: Sayonara no Asa ni Yakusoku no Hana o Kazarō
Rok produkcji: 2018
Typ: film kinowy
Czas trwania: 115 minut
Studio odpowiedzialne za produkcję: P.A. Works