A Rose in the Twilight (PC/PSV) - krew i ciernie
WAŻNE! Wpis pochodzi z mojego bloga na platformie blogspot: jeżeli natrafilibyście na niego jakimś cudem i będę tam podpisany imieniem i nazwiskiem: to ja. Nie wystawiam też ocen liczbowych stąd "0" w metryczce KONIEC WAŻNEGO!
Twórcy serii Disgaea nieustannie mnie zaskakują. Kiedy myślałem, że brylowali i brylować będą tworząc prześmiewcze taktyczne RPG z toną specyficznego humoru najpierw dostałem genialne Yomawari: Night Alone, a teraz chyba jeszcze lepsze A Rose in the Twilight. Grę logiczną, która zachęciła historią i klimatem do jej poznania osobę, która za często w takie produkcje nie grywa.
Nie było tak, że od samego początku miałem oko na opisywaną produkcję. Ba, powiem więcej: do momentu ujrzenia jej na wyprzedaży nie miałem bladego pojęcia o tym, że ona w ogóle istnieje. Kusiła jedynak ceną, opinie miała raczej pozytywne i na materiałach wyglądała bardzo ładnie. Uznałem więc, że "a co mi szkodzi" i praktycznie od razu zapadła decyzja o kupnie. Niedługo później grę odpaliłem i na najbliższe 2-3 dni przepadłem. Bo wierzcie mi lub nie, ale z tak niesamowicie klimatyczną i przy tym niezaniedbującą rozgrywki produkcją nie miałem - w Yomawari rozgrywka jednak nie dorastała do pięt atmosferze - do czynienia od dawna.
Czerń, biel i czerwień
W A Rose in the Twilight przyjdzie nam się wcielić w tytułową Rose, młodą dziewczynkę w której buty wskakujemy praktycznie zaraz po uruchomieniu gry. Jakiś wstęp, wyjaśnienie, cokolwiek? Nope, absolutnie nic. Gdzie jesteśmy oraz dlaczego się tam znaleźliśmy? Też nic. Nasza bohaterka jest jednak obtoczona tajemniczymi cierniami, a przypominające zamek miejsce wydaje się niczym zamrożone w czasie - i to całkiem dosłownie. Po kilku chwilach odkrywamy, że Rose umie przechwytywać "czerwień" (jak się zapewne już domyślacie - krew) z rzeczy czym zamraża je w czasie. Takich przedmiotów nie poruszy nawet największy siłacz, ale za to wyssaną z nich posokę można wykorzystać gdzie indziej. Ot, chociażby próbując poruszyć stojący nam na drodze głaz. Szybko natrafiamy także na tajemniczego Golema, który już do samego końca będzie naszym towarzyszem podróży.
Źródło: https://cutt.ly/gfL2RaF |
Tym razem po tym krótkim wstępie zacznę nietypowo, bo od rozgrywki, a prawdziwie mięsko - klimat i fabułę - zostawiając na koniec. A Rose in the Twilight jest bowiem niczym więcej jak grą logiczną, której mechaniki opierają się w większości o to co opisałem już w powyższym akapicie. Główna bohaterka jedyne co może robić (poza podstawowymi czynnościami jak krótki skok czy wspinaczka po drabinie) to właśnie wysysać krew z przedmiotów (zatrzymując je w czasie) i "przelewać" ją do innych czym nadaje im nieco "życia". Dlatego też często w rozwiązywaniu zagadek wykorzystamy naszego towarzysza, który nie będzie miał problemu z podniesieniem różnych rzeczy - a czasami nawet i samej Rose - i rzuceniu ich gdzieś czy przeniesieniu w określone miejsce. Całość rozgrywki opiera się w zasadzie na współpracy tych dwóch postaci i pomimo początkowej prostoty potrafi zaskoczyć złożonością w dalszych etapach. A potrafi to zrobić tak bardzo, że niektóre zagadki pod koniec przyprawią was o kilka siwych włosów. Szczególnie kiedy gra próbuje się tak trochę bawić w zręcznościówkę i bardziej niż sprawna mózgownica przydadzą nam się zwinne palce.
Natrafimy także w trakcie gry na walki z bossami w oszałamiającej liczbie dwóch. Od razu wam powiem, że jak dla mnie to o dwie za dużo. Nie są one co prawda jakoś straszliwie trudne, ale najwięcej grając nadenerwowałem się właśnie przy nich. Wymagają od gracza głównie - znowu - zręczności i minimalnego wysilenia szarych komórek. Bardzo ciężko odnieść w nich sukces przy pierwszym podejściu, a z kolei kiedy poznamy już schemat ataków wroga (ZAWSZE taki sam) to wszystko robimy już właściwie z automatu. No chyba, że czasami hitboxy coś odwalą i oberwiemy choć nie powinniśmy, ale takie przypadki należą do rzadkości. Sami bossowie są naprawdę fajnie zaprojektowani, a muzyka - do niej samej przejdę później - towarzysząca starciom to miód na uszy.
Źródło: https://cutt.ly/EfZJTsv |
Jeżeli chodzi o samą rozgrywkę to w zasadzie tyle. Tu czy tam pojawi się jakieś drobne urozmaicenie, ale tak w zasadzi to co opisałem to już wszystko. Teraz pora na crème de la crème A Rose in the Twilight: klimat i fabułę.
Obie te rzeczy bowiem absolutnie miażdżą. Fabuła jest opowieścią pełną cierpienia i smutku, a podkreśla to nawet sposób w jaki ją odkrywamy. W trakcie całej rozgrywki nie pada bowiem ani jedno słowo, a wszelakie informacje na temat świata poznajemy zbierając zapiski i - jak to nazywa je sama gra - Krwawe Wspomnienia. Zapiski nie są niczym specjalnym i przez większość gry służą nam częściowo za dodatkowy tutorial zaledwie przy okazji pogłębiając nieco lore. Krwawe Wspomnienia to jednak całkowicie inna bajka i o ile pergaminy pominąć raczej ciężko, tak drugi tym znajdźki jest czymś przy czego szukaniu przyjdzie nam się już nieco wysilić. Ich działanie jest dosyć proste - znajdujemy plamę krwi, zazwyczaj gdzieś w pobliżu zwłok. Wsysając ją - a trzeba też pamiętać, że nie zawsze będziemy mogli to zrobić - poznamy wspomnienia jej posiadacza. Te będą przedstawione w formie bardzo enigmatycznych, krótkich scenek, wszystkich utrzymanych w kolorystyce krwawej czerwieni. Warto postarać się zebrać je wszystkie, bo naprawdę wiele wnoszą do opowiadanej historii, stanowiąc praktycznie jej trzon. Tutaj od razu pro-tip dla was: po walce z ostatnim bossem na ziemi zostaje jedno takie. Uważajcie aby go nie pominąć, ja to zrobiłem i chcąc je poznać musiałem powtarzać całe starcie od początku. Gra ma też "trzy" zakończenia. Jedno dodatkowe (które to za pierwszym razem i tak zapewne odkryjecie, bo ciężko się od razu domyślić co naprawdę trzeba zrobić), jedno "główne" zostawiające nas jednak z masą pytań i w końcu to "domyślne" z całą dodatkowa lokacją i walką z bossem pod koniec.
Źródło: https://cutt.ly/MfL8Y2F |
Uznajmy jednak, że całkowicie olejecie szukanie zapisków i Krwawych Wspomnień i zwyczajnie polecicie do przodu. Nawet i wtedy doświadczycie niesamowitego klimatu tej produkcji, tak świetnie zbudowanego z połączenia rozgrywki, fabuły i takich "drobnostek" jak oprawa audiowizualna. Całość jest ręcznie rysowana i przez dosyć umowne animacje i wykorzystanie czerwieni mocno kontrastującej z wszechobecną bielą i szarością daje porażająco dobry efekt. Rose kiedy zeskoczy z wysokiego punktu to uroczo upadnie na twarz i zacznie się niezdarnie podnosić co sprawia, że gracz myśli sobie "och, ależ to urocze!". No i po chwili już przestaje takie być, kiedy ta sama dziewczynka w celu wznowienia rozgrywki od punktu kontrolnego wbije sobie w ciało cierń. Albo kiedy chcąc odblokować przejście do nowej sekcji gry będzie musiała złożyć ofiarę z własnej krwi, uśmiercając się tym samym w okropny sposób.
Źródło: https://cutt.ly/sfZHAXe |
Uwielbiam to jak A Rose in the Twilight podkreśla to jakiego typu opowieścią jest przez praktycznie każdy swój aspekt. Rozgrywka, fabuła, otoczenie, grafika. Wszystko składa się tutaj w niesamowicie spójną całość i pozbawienie gry nawet jednego z tych elementów sprawiłoby, że doświadczenie byłoby po prostu niepełne. Główna bohaterka od początku jest przyzwyczajona do cierpienia jakie ją spotyka, ale twórcy już zadbali o to aby gracz nie był w stanie. Sami mi powiedzcie, czy widok małej dziewczynki miażdżonej w uścisku żelaznej dziewicy czy wieszającej się na stryczku z cierni to coś do czego można przywyknąć? Jak dla mnie nie.
Róża, krew i cierń
A Rose in the Twilight jest kolejną grą jakiej udało się mnie wziąć z całkowitego zaskoczenia. Nie wiedząc o niej wcześniej nic dostałem niesamowicie klimatyczną (ale nie będącą horrorem, nic z tych rzeczy) produkcję z prostą, ale wciągającą rozgrywką. To dzieło przy którym nacieszycie zarówno oczy jak i uszy, a dodatkowo rozgrzejecie trochę mózgownice. Do kupna zachęca też cena: na PC dostaniemy tytuł za zaledwie 36 zł. Na PS Vita cena jest nieco większa (80 zł), ale warto zapolować na promocję jeżeli gracie na przenośnej konsoli Sony. Jeżeli tylko lubicie gry logiczne i poszukujecie czegoś z niesamowitym klimatem nie zastanawiajcie się dwa razy: warto.