Rodzice chrzestni z Tokio - Kevin sam w Japonii
WAŻNE! Wpis pochodzi z mojego bloga na platformie blogspot: jeżeli natrafilibyście na niego jakimś cudem i będę tam podpisany imieniem i nazwiskiem: to ja. Nie wystawiam też ocen liczbowych stąd "0" w metryczce KONIEC WAŻNEGO!
Aż wstyd przyznać, ale nigdy nie widziałem żadnej produkcji Satoshiego Kona. Paprika, Perfect Blue, czy - i to na liście mam zdecydowanie za długo - Paranoia Agent, to produkcje, jakie obejrzeć zawsze chciałem, ale chyba nie aż tak bardzo, żeby przedkładać je nad wszystko inne. Uznałem jednak, że w końcu się do dzieł tego zasłużonego reżysera zabierając, nie wybiorę żadnego z nich. Padło więc na - czego zapewne możecie się domyśleć, patrząc na tytuł wpisu, lub wstęp - Rodziców chrzestnych z Tokio (i znowu: anime to trafiło do polskiej dystrybucji na DVD, stąd też posługuję się tym, a nie angielskim tytułem). Dlaczego akurat ten? Ano troszeczkę z tego powodu, że już sam zarys - przedstawiony pokrótce na wstępie - wydawał mi się bardzo ciekawy. Mogło to wszystko pójść w zarówno śmiesznym i mocno abstrakcyjnym, jak i niesamowicie poruszającym, siadającym na serduchu kierunku. Wiedząc już jednak co nieco na temat filmów Pana Kona, spodziewałem się raczej tego drugiego, ze sporą domieszką niepokojącego klimatu, niczym z filmów Darrena Aronofsky'ego. No i czym w efekcie ci Rodzice chrzestni są?
Tokio, wigilia Bożego Narodzenia. Bezdomny Gin, uciekająca z domu rodzinnego uczennica Miyuki i transpłciowa kobieta Hana szukają w śmieciach świątecznych "prezentów". Znajdują tam jednak coś, czego żaden z nich nie oczekiwał: zziębniętego, porzuconego niemowlaka. Kiedy większa część grupy (w postaci Gina i Miyuki) chce zanieść dziecko na policję, Hana postanawia - i przekonuje do tego resztę - odnaleźć jego biologicznych rodziców. Nazywają więc dziewczynkę Kiyoko i z jedyną podpowiedzią w postaci klucza i krótkiej notatki, wyruszają w chłodną, zimową noc na poszukiwania.
Po tym wstępie film mógłby - co już zresztą na początku zaznaczyłem - pójść w praktycznie każdym kierunku. Zamiast się więc decydować...właśnie to zrobił. Rodzice chrzestni z Tokio to bowiem mieszanina sporej ilości komedii, dramatu i lekkiego surrealizmu, nie aż tak wielkiego, jak spodziewałbym się po osobie reżysera. Najwięcej tutaj zdecydowanie scen mających poruszyć - aczkolwiek niekoniecznie wzruszyć - widza i przez to (dosyć liczne) elementy komediowe raczej mi przeszkadzały, aniżeli pomagały w odbiorze. W żadnym razie nie były one złe, a dając nam za bohaterów tak szaloną ekipę, nie dało się tego po prostu zrobić inaczej.
Całkiem inną sprawą jest jednak to jak - pomimo samych założeń - wszyscy ci bohaterowie są autentyczni. Stopniowo w trakcie oglądania przyjdzie nam poznać skrawki ich przeszłości i powody, dla jakich wylądowali na ulicy. Dlaczego Miyuki uciekła z domu? Co sprawiło, że Gin wylądował na ulicy i czy wszystko, co mówi o swojej przeszłości, jest w 100% prawdą? Dlaczego Hana dba o tych dwoje niczym o własną rodzinę? W ogóle ta ostatnia jest tutaj absolutną gwiazdą, a wszystkie wątki jej dotyczące, były dla mnie tymi najbardziej poruszającymi w całym filmie. Idealnie zgrywa się zarówno z Ginem i Miyuki, będąc dla nich najbliższym, kogo mogą sobie wyobrazić. Nawet jeżeli oboje nie zdają sobie z tego sprawy. To po prostu taki typ osoby, która dobro innych przedłoży zawsze nad swoje własne.
Całość momentami przypominała mi nieco film Złodziejaszki, z tym że dlaczego konkretniej tak było, musiałbym wejść w spoilery na temat jego właśnie. Nie były to ogromne podobieństwa, a wydźwięk obu produkcji jest zgoła odmienny - nawet znacznie - ale ciężko mi było uciec od skojarzeń. Rodzice chrzestni z Tokio jednak poruszają nieco inne tematy i są o wiele bardziej abstrakcyjną opowieścią, ale po prostu nie mogłem przestać myśleć o tym filmie, oglądając ich. Możliwe, że z opisu, jaki wam tutaj przytoczyłem - szczególnie kładąc nacisk na wiele różnic - absolutnie tego nie odczujecie, ale po prostu chciałem to zaznaczyć.
Spotkałem się - już po seansie, czytając opinie innych na jego temat - ze zdaniem, że trochę za wiele tutaj niesamowitych przypadków, a szukanie rodziców Kiyoko w tak ogromnym mieście, nie ma zwyczajnie sensu. O ile normalnie może i bym się z takim zarzutem zgodził, tak tutaj nie do końca jestem w stanie go zrozumieć. Film Satoshiego Kona jest bowiem taką nieco...parodią tych wszystkich świątecznych filmów? Wiecie, w stylu tych Kevinów, Szklanych Pułapek itp. Jak więc dziwaczny by momentami nie był, trochę rządzi się prawami wszystkich jemu podobnych. Nie chcę tutaj mówić nawet o zawieszeniu niewiary - bo to w przypadku większości filmów jest oczywistość, szczególnie anime - ale raczej o tym, że działa tutaj ta cała "magia świąt", gdzie nawet jeżeli coś pozornie może się nie ułożyć, to i tak raczej się ułoży. I nawet takim odludkom, jak ci nasi bohaterowie, czasami dopisze nieco szczęścia. A przynajmniej wtedy, kiedy będzie im ono najbardziej potrzebne. Widzom pozostaje po prostu zacisnąć kciuki i liczyć, że wszystko jakoś się ułoży.
Cały film w ogóle ma takie mocno "świąteczny" klimat, także wizualnie. W większości jest to jednak pokazane od strony ulic i zaułów, a nie salonów i centrów handlowych. Całość dalej naprawdę wizualnie się broni (pomimo prawie 18 lat na karku), a oświetlone lampkami i zaśnieżone Tokio, naprawdę potrafi zrobić wrażenie. Kilka sekwencji w końcówce jest co prawda nieco przesadzona (zapamiętajcie tutaj szczególnie pewien rower), ale konwencja całości zwyczajnie nam to sprzedaje. Skoro Kevin może zastawić cały dom pułapkami na włamywaczy, nawet w nieznanym sobie mieście, to dlaczego trójka bezdomnych nie może robić...sami zresztą zobaczycie.
Pomimo tego, że raczej tutaj Rodziców chrzestnych z Tokio w większości chwalę, nie jest to zdecydowanie film bez wad. I o ile "cudownych zbiegów okoliczności" za takie nie w tym przypadku nie uznaję, trochę brakowało mi nieco dłuższego, czy może lekko lepiej rozpisanego backgroundu postaci. I jak bardzo nie polubiłbym chociażby Hany, właśnie u niej mi tego brakowało najbardziej. W teorii dostaliśmy wszystko, czego mogliśmy potrzebować, ale jakoś tak pobieżnie i nijako. Nieco lepiej to wyszło w przypadku Gina, ale najwięcej czasu i tak dostała Miyuki, której wątek akurat interesował mnie najmniej (nie tyle sama postać, co jej przeszłość). Zresztą - nawet pomimo poświęcenia jej nieco większej ilości minut - nie czułem się usatysfakcjonowany tym, jak to wszystko się potoczyło. W przypadku Gina i Hany może i było krótko, ale przynajmniej dostałem - w teorii - wszystko, czego mogłem potrzebować dla ich zrozumienia. Tutaj nie do końca. O ile też wątek poszukiwania rodziców Kiyu został fajnie rozwinięty i zakończony (a po drodze czekało nas sporo fajnych zwrotów akcji), tak sama końcówka nie do końca do mnie trafiła. Rozumiem jej zamysł i to dlaczego wszystko kończy się taką, a nie inną sceną, ale tak jakby...no po prostu wolałbym zobaczyć nieco więcej, niż tylko tyle. Aczkolwiek tutaj może już lekko wydziwiam i akurat wam się to wszystko spodoba.
Podsumowując jednak wszystko, zdecydowanie Rodziców chrzestnych z Tokio polecam. Był to mój pierwszy - i z tego co wiem najbardziej odmienny - film Satoshiego Kona, ale jeżeli inne także trzymają podobny, bardzo wysoki poziom, to na pewno nie będę zawiedziony. Tutaj dostaliśmy świetną "opowieść wigilijną" przeznaczoną jednak raczej wyłącznie dla młodzieży i dorosłych. Bawiłem się w trakcie seansu bardzo dobrze, nieustannie trzymając za tych wyrzutków kciuki i ciesząc się z ich każdego - nawet najdrobniejszego - sukcesu. Już niedługo za oknem zagości u nas jesień, za chwilę spadnie śnieg i przyjdą Święta, a więc może w tym roku będzie warto, zamiast z Kevinem do Nowego Jorku, udać się z tą trójką bezdomnych na tokijskie ulice.
Tytuł polski: Rodzice chrzestni z Tokio
Tytuł angielski: Tokyo Godfathers
Tytuł oryginalny: Tokyo Godfathers
Rok produkcji: 2003
Typ: film kinowy
Gatunek: komedia, dramat
Czas trwania: 92 minuty
Studio odpowiedzialne za produkcję: Madhouse
Gdzie obejrzeć: DVD (wersja polska)/CDA (wersja polska)/shinden (wersja polska)/gogoanime (wersja angielska)