DioField Chronicle - szybka recenzja
DioField Chronicle to przedstawiciel taktycznych gier RPG (sRPG). Nie miałem okazji ograć zbyt wielu tytułów tego gatunku, ale w oczekiwaniu na next-genową łatkę do Wiedźmina 3 postanowiłem dać szansę przedmiotowej produkcji. Czy 22 godziny spędzone z DioField Chronicle to dobrze spożytkowany czas? Zapraszam do materiału.
Fabuła
Historia DioField Chronicle to nie typowa walka ze złem. Jest to raczej mieszanina polityki, częstych zwrotów akcji i wojny o pokój/dominację świecie. W grze przyjdzie nam dowodzić grupą najemników zwanych Blue Foxes z Królestwa Alletain. Znajduje się ono na dużej wyspie w sąsiedztwie walczących ze sobą potęg militarnych czyli Imperium Trovelt-Schoevian i Rowetale Alliance. Głównym powodem, dla którego nasza wyspa staje się celem ataku pozostałych mocarstw jest surowiec o nazwie Jade - kryształy pozwalające zasilać broń magią. W pozostałych częściach świata jego ilości zaczynają szybko się wyczerpywać stąd chęć sięgnięcia po nieeksploatowane dotąd źródła. Królestwo Alletain korzysta z magii bez użycia Jade stąd tutejsi włodarze są bardziej skupieni na politycznych wojnach o wpływy. Reasumując fabuła ma swoje mocne momenty i ciekawe zwroty akcji aczkolwiek do wybitnych moim zdaniem zdecydowanie nie należy.
Postacie
Gra oferuje nam kilkunastu różnych bohaterów (dołączających z biegiem czasu) specjalizujących się zarówno w magii ofensywnej, magii wspierającej, efektach kontroli, obrażeniach w zwarciu oraz na dystans. Każdy z nich ma swoją własną historię, motywy oraz sekrety. Chociaż ilość ta wydaje się spora, to niestety nie przekłada się to na jakość. Większość bohaterów jest nijaka do tego stopnia, że nawet nie zapamiętałem ich imion. W zasadzie tylko 5 postaci gra pierwsze skrzypce, a są to: Arias, Fred, Iscarion, Izelair oraz Waltaquin. Z wymienionej grupy reprezentantów pochwalić mogę tylko Ariasa, który jest moim zdaniem idealnym uosobieniem szpiega, przywódcy i zabójcy oraz Waltaquin, która jest osobą o bardzo nieprzewidywalnym charakterze (jak również bardzo szybko potrafi dać się znienawidzić).
Oprawa audio-wizualna
DioField Chronicle nie grzeszy piękną oprawą wizualną. Od razu widać, że jest to tytuł z ograniczonym budżetem. Zapewne Square Enix chciało wybadać zapotrzebowanie tej niszy rynkowej celem ewentualnego przygotowania kontynuacji. Portrety bohaterów nie są bynajmniej brzydkie, a modele ukazane nam w trakcie scen przerywnikowych można zaakceptować o ile nie oczekujemy tutaj poziomu na miarę Final Fantasy XVI. Mapy, po których przyjdzie nam się poruszać są oteksturowane i spłaszczone, za to przeciwnicy wyglądają całkiem nieźle. Podobają mi się również efekty umiejętności (w tym specjalnych ultimate). Ogólnie nie ma szału, ani tragedii. Gra celuje w średni segment i wychodzi jej to dobrze.
Muzycznie gra robi niesamowite wrażenie. Zatrudnienie Ramina Djawadi'ego znanego chociażby ze ścieżki dźwiękowej Gry o Tron oraz Brandona Campbell'a, który ma z kolei na koncie takie tytuły jak Pacific Rift, New World, czy też Gears of War 4 i 5 to strzał w dziesiątkę. Przez całą rozgrywkę nie było nawet jednego momentu, gdzie muzyka odbiegałaby od wysokiego standardu i nie pasowała do jakiegoś fragmentu.
Gameplay
Rozgrywka opiera się na wykonywaniu kolejnych misji (pobocznych i głównych), które popychają fabułę do przodu, odkrywają przed nami kolejne sekrety oraz otwierają nowe możliwości rozwoju. Walki toczone są na niewielkich mapach, a sterować możemy jednocześnie tylko 4 bohaterami. Moim zdaniem część fanów sRPG może być tym faktem zawiedzionych, ale ponieważ DioField nie jest grą turową, wydawanie poleceń wielu jednostkom na padzie byłoby prawdziwym utrapieniem. Stąd pomysł przedmiotowego ograniczenia. Do sterowania można bardzo szybko się przyzwyczaić (ogrywałem tytuł na Playstation 5), a krótki czas przeznaczony na misje (średnio 3-8 minut) to strzał w dziesiątkę. Dzięki temu nie czułem wielkiego znużenia kolejnymi potyczkami i wykonałem wszystkie zadania poboczne. Dodatkowo dostajemy też opcję przyspieszania czasu od 1x do 2x (z której korzystałem bardzo często). Przed rozpoczęciem zabawy z DioField czytałem opinie o konieczności grindu, ponieważ nie jest to prosty tytuł. Nie jest to jednak prawdą. Potwórzeń misji wykonałem może z 10 i to wyłącznie na początkowym etapie zabawy, celem zdobycia złota oraz podniesienia poziomów postaci. Im dalej, tym było łatwiej, a począwszy od Rozdziału 5 czyściłem wszystkie mapy bez najmniejszego problemu, zasypany tonami złota.
Dostęp do naszej drużyny i misji otrzymujemy z siedziby Niebieskich Lisów, która jest bardzo dobrze przemyślana i pozwala na szybkie przemieszczanie się pomiędzy pomieszczeniami.
Opcji rozwoju gra oferuje całkiem sporo. Otrzymujemy zatem spore drzewka umiejętności, drzewka sprzętowe, ulepszenia summonów oraz punkty, które przeznaczamy na odblokowywanie umiejętności indywidualnych bohaterów. Wspomniane summony to ukłon w stronę fanów Final Fantasy. Mamy zatem do dyspozycji m.in. Bahamuta czy Coeurl'a. Moimi ulubionymi przez całą rozgrywkę były natomiast Goldhorn (leczenie i buffy) oraz Salamandra (buffy).
Wady:
Poza wspomnianymi już nijakimi bohaterami, zawiodłem się również na poziomie trudności oraz na walce końcowej. Była strasznie łatwa, a zakończenie, które po niej nastąpiło zaoferowało mi mieszane uczucia.