Star Wars Jedi: Upadły Zakon - recenzja

Od najmłodszych lat jestem fanem uniwersum Gwiezdnych Wojen. Doskonale pamiętam sagę filmową, świetnego KOTOR'a, Jedi Outcast oraz Jedi Academy. Niestety wydawane przez Electronic Arts w kolejnych latach produkcje zakłóciły swoją więź z Mocą i nie potrafiły przyciągnąć przed ekran na dłużej. Zachęcony różnymi materiałami sięgnąłem w końcu po wydane w 2019 roku Star Wars Jedi: Upadły Zakon. Przejście głównego wątku oraz odkrycie części sekretów zajęło mi w sumie prawie 19 godzin. Czy było warto? Zapraszam do recenzji.
Fabuła
Opowiadana przez Respawn Entertainment historia rozgrywa się pomiędzy trzecim, a czwartym epizodem filmowej sagi. Protagonistą serii zostaje młody, samotny padawan - Cal Kestis, który ukrywa się przed ścigającymi go i wykonującymi rozkaz 66 agentami Imperium. Pierwsze chwile z nowym bohaterem przeżyjemy na planecie Bracca, gdzie pracuje jako złomiarz demontujący okręty z czasu Wojen Klonów. W skutek różnych wydarzeń ponownie zostaje on zmuszony do ucieczki, w której niespodziewanie pomaga mu była Jedi - Cere oraz kapitan statku Modliszka - Greez. Cała trójka razem ze znalezionym niedługo później robotem BD-1 postanawia odbudować Zakon Jedi i uratować galaktykę przed Imperium. Na naszej drodze spotkamy także różnych sprzymierzeńców i antagonistów. Całość jest ciekawa i dość dobrze wpasowuje się w znane już uniwersum. Przez cały czas z uwagą śledziłem losy młodego padawana i do samego końca opowiadana historia była angażująca.
Postacie
Część z pojawiających się w grze bohaterów jest ciekawa i ma swoje określone cele. Pozostali natomiast mają słabo zarysowany życiorys i nie budzą zainteresowania. Cere jako była Jedi ciągle walczy ze swoją przeszłością, próbując wrócić na właściwą ścieżkę postępowania, a Cal stara się odnaleźć w nowej sytuacji i odzyskać utraconą więź z Mocą. Z kolei Greez to były hazardzista i zdolny pilot, który na każdym kroku próbuje nas rozweselać, ale niewiele wnosi do fabuły. Pod koniec zabawy dołącza do nas jeszcze jedna postać, którą niestety również opisano w ograniczonym zakresie, a szkoda bo zapowiada się dość ciekawie. Być może kolejna część gry przyniesie nam więcej informacji na jej temat. Jeżeli zaś chodzi o antagonistów to w zasadzie tylko 1 z nich może pochwalić się sensownie rozbudowaną biografią. Osobną kwestię stanowi sympatyczny robot BD-1, który pomaga nam podczas eksploracji, ale niestety przemawia on wyłącznie w swoim technicznym, niezrozumiałym języku.
Oprawa audio-wizualna
Upadły Zakon na każdym kroku zachwyca nas oprawą graficzną. Każda z odwiedzonych planet prezentuje się bardzo imponująco. Czy to pełne roślinności Kashyyyk, mroźna i pełna lodowych jaskiń Ilum, czy też mroczna i pustynna Dathomira - wszystkie odwiedzane miejsca są zróżnicowane i piękne. Wielokrotnie podczas eksploracji łapałem się na tym, że podziwiałem okolicę zamiast biec dalej. Podobnie sprawa ma się z modelami przeciwników i postaci niezależnych - są po prostu wykonane dobrze chociaż mimika twarzy wymaga poprawy.
Ścieżka audio Gwiezdnych Wojen to już w zasadzie legenda. W omawianym tytule słychać często znane i lubiane kawałki, a nowe utwory są utrzymane w prawidłowej konwencji sagi George'a Lucasa. Odgłosy machania mieczem świetlnym, wybuchy, wystrzały z blasterów, szum latających statków - to wszystko wykonano bardzo dobrze i nie mogę się tutaj do niczego przyczepić. Upadły Zakon przechodziłem z polską ścieżką dźwiękową i uważam ją za wykonaną poprawnie. Obyło się bez fajerwerków, ale jest całkiem przyjemnie i bez większych zgrzytów.
Gameplay
Schemat rozgrywki sprowadza się tutaj do pokonywania kolejnych lokacji, realizowania celów misji oraz walki z dość zróżnicowanymi przeciwnikami. Po drodze napotkamy także różnego rodzaju znajdźki (głównie elementy kosmetyczne - ubrania dla Cala, skórki dla Modliszki i robota BD-1 oraz miecza świetlnego) okazyjnie zwiększające nasze statystyki (wskaźnik zdrowia, Mocy oraz ilość stymów leczących - odpowiedników flaszek Estusa z serii souls). Mapy, po których się poruszamy są często dość skomplikowane, pełne poukrywanych ścieżek, zamkniętych drzwi, miejsc do wspinaczki, wind itd. Zgodnie ze schematem znanym z gier typu Metroidvania wiele miejsc będzie dla nas początkowo niedostępnych do momentu zdobycia odpowiedniej umiejętności (np. podwójnego skoku) lub narzędzi (np. kolców do wspinaczki). W założeniu powinno to zachęcać do powrotu na daną planetę w czasie późniejszym, mnie jednak wręcz odrzucało dlatego podążałem przede wszystkim za głównym wątkiem fabularnym starając się w miarę możliwości i przy okazji otwierać każdą dostępną w danym momencie skrzynię lub odblokowywać skróty.
Gra oferuje też całkiem sporo zagadek logicznych. Część z nich wymaga nieco dłuższego zastanowienia (np. puzzle w grobowcach) i nieraz zdarzyło mi się zaciąć podczas zabawy. Niektóre z nich zostały dodane trochę na siłę i bardziej irytują niż cieszą, a dodatkowo możliwość uzyskania podpowiedzi pojawia się po zbyt długim czasie.
Gra zawiera kilka elementów kwalifikujących ją moim zdaniem jako soulslike. Przede wszystkim otrzymujemy wspomniane wcześniej leczące stymy. Ich ograniczoną ilość możemy zwiększać poprzez znajdowanie odpowiednio ukrytych skrzyń. Stymy odnawiają się podczas medytacji w wyznaczonych do tego miejscach Mocy. Wzorem gier z serii souls każdy odpoczynek przywraca do życia pomniejszych przeciwników. Miejsca te są swego rodzaju punktami zapisu postępu i jeżeli np. wielokrotnie spadniemy w przepaść to pasek zdrowia stopniowo skurczy się do zera i będziemy zmuszeni rozpocząć zabawę od ostatnio odwiedzonego punktu.
Zdobywane przez walkę i skanowanie różnych elementów punkty doświadczenia konwertowane są na punkty zdolności, które przeznaczamy na rozwój naszego protagonisty. Drzewko jest dość rozbudowane i pozwala na ulepszenie zdolności walki mieczem świetlnym, poprawę zdolności przetrwania oraz wzmacnianie umiejętności używania Mocy. O ile punktów zdolności w razie śmierci utracić nie możemy, tak punkty doświadczenia trzeba odzyskać atakując przeciwnika, który nas zabił.
Poruszanie się naszym bohaterem z jednej strony jest przyjemne i przemyślane, ale z drugiej bardzo często zawodzi. Wielokrotnie podczas pokonywania przeszkód postać nie wykonała skoku, nie złapała się dotykanej powierzchni lub wyskoczyła poza platformę. Biorąc pod uwagę ilość przeszkód jakie gra przed nami stawia, aspekt ten powinien zostać lepiej dopracowany, ponieważ w obecnej formie powoduje niepotrzebną irytację.
Pomocą przy eksploracji planet służyć miała trójwymiarowa mapa lokacji. Niestety jej zaprojektowanie uważam za totalny niewypał. Lokacje są wielopoziomowe i tak skomplikowane, że mapa staje się bardzo nieczytelna. Najgorzej pod tym względem wypada zdecydowanie jedna z pierwszych odwiedzanych lokacji - Zeffo. Wielokrotnie nie mogłem wyszukać drogi prowadzącej do celu, a mnogość ścieżek irytowała niemiłosiernie. Kolejne lokacje fabularne są już wykonane nieco przystępniej i nawet bez mapy można się w nich odnaleźć.
Tytuł ogrywałem na PlayStation 5 w trybie Wydajności i w zasadzie przez całą rozgrywkę nie zanotowałem żadnych spadków FPS. Sprawdziłem również tryb Jakości, ale moim zdaniem w grach opartych na zręczności i szybkich walkach 30 klatek na sekundę to za mało.
System walki
Jedi: Upadły Zakon oferuje dość wymagające potyczki, które ponownie przywodzą na myśl gry typu souls. Machanie mieczem na ślepo nigdy nie kończy się dobrze, ponieważ nawet najsłabsi przeciwnicy będą umiejętnie unikać ciosów i stopniowo uszczuplać nasz pasek zdrowia. Często też musimy walczyć z grupami składającymi się z różnych oponentów, co wymaga stosowania taktyki i wykorzystywania słabych stron każdego z nich. Do naszej dyspozycji oddano ciosy lekkie i szybkie, ciężkie i wolne, uniki, blok oraz Moc (pchnięcia, przyciągnięcia itd.). Cal oraz humanoidalni przeciwnicy dysponują również paskiem gardy. Dbając o własny jej zasób musimy szybko i umiejętnie zbijać ją u wrogów, by zadać większe obrażenia. Najlepszym do tego sposobem jest udane parowanie w ostatniej sekundzie przed nadchodzącym atakiem, co jednak wymaga trochę praktyki.
Wraz z rozwojem fabuły Cal opanuje także walkę podwójnym ostrzem i będzie mógł przełączać się między stylami w zasadzie w dowolnym momencie. Ja wzorem klasycznego Rycerza Jedi używałem przez większość zabawy 1 ostrza i obyło się bez większych problemów.
Co jakiś czas przyjdzie nam również zmierzyć się z bossami. Ci wzorem serii souls posiadają własne, unikalne formy ataków, których należy się nauczyć by umiejętnie ich unikać. Grę przeszedłem w trybie Normalnym i w zasadzie tylko z dwoma z nich męczyłem się nieco dłużej. Jestem raczej początkującym graczem gatunku soulsów, ale w przeciwieństwie do takiego Black Myth Wukong tutaj nie odniosłem wrażenia, że trzeba się jakoś specjalnie zmęczyć, by odnieść zwycięstwo. Z pewnością na wyższych poziomach trudności poprzeczka jest ustawiona zauważalnie wyżej. Nie zmienia to jednak faktu, że starcia te przynoszą sporo satysfakcji i są bardzo epickie.
Na sam koniec wspomnę, że o ile sterowanie podczas pokonywania przeszkód potrafi być irytujące, tak już sama walka jest przyjemna, intuicyjna, a klawisze rozmieszczono logicznie.
Podsumowanie
Jedi: Upadły Zakon to gra cechująca się ciekawą fabułą, w miarę interesującymi lecz słabo zarysowanymi bohaterami, rozbudowaną eksploracją zróżnicowanych i pięknych lokacji oraz satysfakcjonującą walką z bardzo różnorodnymi przeciwnikami i bossami. Po latach nudy uniwersum przywróciło więź z Mocą i zmierza w dobrym kierunku oferując całkiem przyjemny i niezbyt długi tytuł, który powinien zadowolić fanów twórczości George'a Lucasa.