Algorytm czy użytkownik, czyli kto jest ważniejszy na PPE
Wysokie miejsca w wyszukiwarce Google są bardzo ważne dla większości stron. Portale z newsami, takie jak PPE, muszą publikować dużo wpisów i stosować się do pewnych zasad, żeby zaistnieć w Internecie. Nie ma w tym nic złego, ale warto uważać, żeby nie przesadzić, czyli aby „notice me senpai Google” nie stało się ważniejsze niż użytkownicy. Z przykrością donoszę, że w przypadku PPE masa krytyczna została przekroczona już dawno.
Kilka lat temu byłem dość aktywnym użytkownikiem PPE: czytałem newsy, pisałem komentarze, a czasami klepałem blogi, z których kilka czy kilkanaście trafiło na stronę główną portalu. Nieskromnie uważam, że prezentowały wyższą jakość niż wiele "artykułów" pisanych przez redaktorów. W ostatnim czasie zajmowałem się głównie pisaniem komentarzy wytykających błędy w newsach i wyśmiewających toporne SEO na stronie (co to jest SEO, o tym dalej), jednak zdałem sobie sprawę, że to walka z wiatrakami. Poza tym od kilku lat zajmuję się zarobkowo pisaniem tekstów, które mają zostać zauważone przez wyszukiwarkę. Nie jestem w żadnym razie ekspertem, ale wiem co nieco o tym, jakie techniki stosować, by przynajmniej próbować to osiągnąć. Gwarancji bowiem nigdy nie ma – czasem robisz wszystko, jak należy, ale nie chce zatrybić; innym razem grzeszysz i robisz „nie po bożemu”, a jednak się udaje.
Wracając do PPE: kilka lat temu newsy nie prezentowały jakiejś specjalnie wysokiej jakości, ale były pisane… bo ja wiem, w miarę normalnie? Był wstęp, było rozwinięcie, było zakończenie, czasem teksty były głupie czy clickbaitowe, ale myślę, że w granicach normy – to przecież tylko strona o grach. W pewnym momencie – trudno powiedzieć dokładnie, w jakim – jedna z osób odpowiadających za stronę zauważyła jednak, że istnieje coś takiego jak SEO, czyli search engine optimization (pol. optymalizacja dla wyszukiwarek internetowych). Na efekty nie trzeba było długo czekać. W tytułach newsów na pierwszym miejscu zaczęły pojawiać się tytuły gier; teksty stały się dłuższe, choć niekoniecznie poszło za tym ubogacenie ich w większą ilość informacji, a raczej w wypełniacze lub powtarzanie jeszcze raz tego samego; na stronie zaczęło pojawiać się dużo wpisów, których sens trudno było i jest uzasadnić. Większość osób zauważyła, że coś jest nie tak, ale nie każdy wie, dlaczego tak się właściwie stało. Chodzi właśnie o to (nie)sławne SEO, o które PPE postanowiło wreszcie zadbać. Czy jednak zrobiło to umiejętnie? Przyjrzyjmy się kilku elementom, które wpływają lub mogą wpływać na pozycję tekstu w wyszukiwarce, oraz na to, w jaki sposób realizowane są one na PPE.
No jest grubo
Pogrubianie słów kluczowych wskazuje Google’owi, że dana fraza jest dla nas ważna. A przynajmniej tak sądzą niektórzy specjaliści SEO, bo są też tacy, którzy uważają, że „boldy” nie mają żadnego wpływu na pozycję w wyszukiwarce. Klasyczne „jeden rabin powie tak, a inny powie nie”, a Google nigdy nie udzieliło jasnej odpowiedzi na to pytanie, bo nie ma w zwyczaju jasno odpowiadać na takie pytania. Załóżmy jednak, że jakiś wpływ jednak mają, bo tak sądzi redakcja PPE. Nie muszę ich nawet pytać o zdanie – wystarczy popatrzeć, jak wyglądają teksty na stronie.
Weźmy na ruszt recenzję gry Psi Patrol: Kosmopieski ratują Zatokę Przygód. W tekście kilka razy pogrubiono tytuł gry (zawsze zapisany w całości, co wygląda sztucznie) i dwa razy dłuższy kawałek tekstu z tytułem. Nie „zboldowano” za to żadnych innych fragmentów. Jaka z tego korzyść dla użytkownika? Żadna. Jeśli ktoś chciałby szybko rzucić okiem na tekst, by wyłapać z niego najważniejsze informacje, to może niech lepiej rzuci się z urwiska. Niby na końcu są jakieś plusy i minusy, ale przecież jest okazja do wyłuszczenia dłuższych połaci tekstu, które mogłyby być przydatne dla osoby niemającej czasu lub chęci na czytanie całego tekstu (w końcu kto w Internecie czyta teksty od deski do deski?). No to może jakaś korzyść dla SEO? No nie bardzo, bo jak napisałem powyżej, pogrubianie daje albo prawie nic, albo zupełnie nic. Z prostego rachunku zysków i strat wynika, że nie warto tego robić w taki sposób, w jaki robi to PPE.
Na główkę
Nagłówki (H2, H3 i tak dalej, chociaż na PPE są tylko te pierwsze) są bardzo ważnym elementem tekstów. Pomagają uporządkować treść i razem z obrazkami oraz filmikami uatrakcyjniają go wizualnie. Umieszczanie fraz kluczowych (lub ich synonimów) w nagłówkach to dobry sposób na wskazanie Google’owi, że są one dla nas ważne. Trzeba to jednak robić umiejętnie – w przeciwnym wypadku nie dość, że będzie to wyglądać nienaturalnie, to Google może uznać takie działania za spamowanie frazami, a to może wiązać się z karami. Algorytm jest coraz mądrzejszy i coraz częściej wie, kiedy ktoś chce wystrychnąć go na dudka, to znaczy zaoferować użytkownikom niskiej jakości treści w ładnym opakowaniu.
Jak się domyślacie, nie sądzę, by PPE konstruowało nagłówki w odpowiedni sposób. Skrajnym przykładem są tu topki – o których więcej w dalszej części tekstu – gdzie zachłyśnięci SEO włodarze PPE nakazali redaktorom umieszczać w każdym śródtytule tematykę danego zestawienia. Nie dość, że prezentuje się to karykaturalnie, to jeszcze Google może uznać to za spam. Niewiele lepiej wygląda to w przypadku recenzji, gdzie „ha dwójki” coraz częściej zaczynają się od tytułu gry (tu skrajny przykład). A przecież wystarczyłoby, aby moooże jeden nagłówek miał ten tytuł (i to najlepiej nie na samym początku), a reszta była zwyczajna, by autor mógł sobie napisać w nich, co tylko chce. Można nawet tego tytułu w nagłówkach nie umieszczać w ogóle (tu przykład z samego PPE) – nic się nie stanie, SEO się nie zawali.
Topki, topeczki, topunie
Ach, topki. Najbardziej prymitywny owoc dziennikarstwa growego (i nie tylko, ale jesteśmy na stronie o grach). Możesz wpisać tam cokolwiek, a jakiekolwiek zarzuty zawsze możesz odeprzeć stwierdzeniem, że to przecież subiektywna lista. Zwalnia to autora takiej topki z dogłębnego zbadania tematu, a że pisze się to łatwo i przyjemnie, można bombardować użytkowników kolejnymi zestawieniami nawet codziennie: na śniadanie, obiad i kolację. PPE zalicza je nawet do publicystyki, bo innej publicystyki na stronie, poza okazjonalnymi wynurzeniami typu „ale przecież mogę lubić Plejstejszon 1, chociaż mam 18 lat”, nie uświadczymy, więc trzeba puszyć piórka i przynajmniej sprawiać wrażenie uprawiania prawdziwego dziennikarstwa.
Oczywiście topki mogą być zrobione dobrze, ale na PPE próżno takich szukać. Mamy więc topki najlepszych gier i filmów ze wszystkich gatunków, jakie kiedykolwiek istniały, istnieją i będą istnieć, topki najwspanialszych filmów na podstawie Kinga czy pisarza harlequinów dla kur domowych (tu słowo do autorów takich topek: nie martwcie się, jeśli dodacie to słówko „prozy” czy „twórczości” w tytule, to Google Was nie zignoruje. Nie musicie nadawać swoim tekstów dokładnie takich tytułów, jak to, co wpisałby do wyszukiwarki ktoś szukający takiego zestawienia), topki gier tylko dla dorosłych/najlepszych gier dla dzieci/najlepszych kanałów na Youtube dla siedmiolatków z północnej części województwa kujawsko-pomorskiego. Takie topki tworzone są tylko po to, by ktoś trafił na stronę z przeglądarki i został na niej na dłużej. Niby nic w tym złego, ale po co prezentować je użytkownikom na stronie głównej, w dodatku jako publicystykę? Niewiele się to różni od zaśmiecających Internet tekstów typu "Czy dziś niedziela handlowa? Kiedy niedziela handlowa? Czy w tę niedzielę będziemy mogli pójść na zakupy?". Naprawdę współczuję Kajetanowi i innym, że muszą je klepać – też napisałem w życiu multum tekstów, których wcale pisać nie chciałem – bo oni sami nie wpadli przecież na pomysł ich tworzenia. No ale jakoś na życie trzeba przecież zarobić.
Na koniec
Mógłbym pewnie znaleźć coś jeszcze, na przykład odnieść się do języka samych tekstów, ale to temat na inny wpis, którego pewnie nie napiszę, bo nie będzie mi się chciało (tak jak redaktorom PPE nie chce się przestać korzystać z utartych zwrotów – ile jeszcze razy Sony/Nintendo/Microsoft będą świętować?). Nie łudzę się, że którakolwiek z osób odpowiadających za portal przeczyta ten tekst, a tym bardziej wcieli w życie rozwiązania zaproponowane przez jakiegoś randoma z Internetu – zwłaszcza jeśli miałoby się to wiązać ze spadkiem zysków. Tylko czy na pewno byłyby jakieś spadki? Nie wiem, czy PPE zatrudnia eksperta od SEO, ale przy tej skali działalności podejrzewam, że tak. Poleciłbym się więc zastanowić, czy to na pewno właściwa osoba na właściwym miejscu. A jeśli redakcja/ktoś wyżej na własną rękę próbuje rozgryzać, co się sprawdza, a co nie, to już niech lepiej zatrudni tego eksperta, tylko jakiegoś dobrego – a nie takiego, który zakończył zgłębianie tematu dobre kilka lat temu. Przede wszystkim apeluję jednak do Was, użytkowników, żebyście zastanowili się, czy chcecie być królikami doświadczalnymi w tym szatańskim eksperymencie pod tytułem „jak bardzo można pokaleczyć język polski i zdrowy rozsądek, by bezosobowy algorytm był zadowolony, a użytkownicy mimo wszystko nie uciekli w popłochu”. Chyba że czytacie PPE dla beki – w takim razie życzę kupy śmiechu.