Red Rocket [RECENZJA]
Red Rocket Seana Bakera to obdarty z blichtru Hollywood amerykański sen, który nigdy nie miał prawa się ziścić. Powrót na prowincję, do wszechobecnych problemów, które nie tylko stały się codziennością, ale wręcz wpisały się w krajobraz codziennego życia bohaterów.
">Red Rocket - Zwiastun PL (Official Trailer) - YouTube
Niedzielny widz, w kolejce do kina, przygląda się plakatowi Red Rocket, na którym widnieje nagi Simon Rex. Aktor, kojarzony głownie z wszelkiego rodzaju parodii ocierających się o dno kinematografii, wykorzystujący pączek z dziurką jako zasłonę dla własnej męskości, jednocześnie przyjmując pozę niezdarnej baletnicy. Zaskoczona mina postaci zdaje się jedynie potwierdzać słuszność wyboru, oto przed nami komedia, przy której można zrywać boki ze śmiechu. Tyle że nie.
Mikey (Simon Rex), były gwiazdor porno, nigdy się nie poddaje. Nawet wtedy, gdy bez gorsza przy duszy wraca do małego rodzinnego miasteczka, do swojej żony Lexi (Bree Elrod), której nie widział od kilku lat, a którą teraz błaga o przyjęcie pod dach. Starając się odbić od dna, cały czas z sentymentem wspomina swoją karierę w branży filmów dla dorosłych oraz życie w LA: duże wille, pięknie dziewczyny i pieniądze. Pomimo początkowych trudności, sytuacja zaczyna się poprawiać… aż do momentu, w którym poznaje Truskaweczkę (Suzanna Son), młodą dziewczynę, którą planuje wykorzystać w formie przepustki gwarantującej powrót do biznesu.
Simon Rex, który znakomicie odnalazł się w swojej roli, jest jednym z nielicznych profesjonalnych aktorów. Sean Baker zdecydował się na angaż początkujący młodych talentów, które sam wyszukał – tutaj dobrym przykładem jest młoda Suzanna Son – lub też amatorów, stanowiących dopełnienie wizji reżysera. Próby przedstawienia surowości amerykańskiej prowincji, pełnej kasków – robotników, zajadających się pączkami z kawą w przerwie od pracy w rafinerii. Bogatej młodzieży z ładnych, różowych domków czy biedoty, dla której wyjście na oponkę z kawą do pobliskiej, kolorowej piekarni symbolizuje ucieczkę od codzienności – chwilę szaleństwa.
Mikey to postać z którą miałem największy problem. Uśmiechnięty bohater jest nad wyraz optymistyczny, nie trudno go polubić, widz szybko się angażuje i zaczyna mu kibicować. I nawet, jeśli uświadamiamy sobie, że to podły manipulant, a podejmowanie przez niego decyzje są egoistyczne, nie przestajemy liczyć na szczęśliwe zakończenie – łudzimy się, jednocześnie sami ulegając jego sztuczkom i manipulacjom.
Red Rocket jest pełen małych symboli i smaczków dopełniających mistrzowskie dialogi i świetne ujęcia, to połączenie przywodzi na myśl film dokumentalny, jedynie potęgując wrażenie obcowania z czymś prawdziwym. Obraz kłóci się ze wspomnianym we wstępie plakatem, który może sugerować dobrą zabawę z odrobiną pikanterii – i choć jest w tym odrobina prawdy, to złudne wrażenie. Red Rocket w udany sposób miesza komedię z dramatem, w finezyjny sposób łączy je ze sobą, zapewniając widzowi prawdziwy rollercoster emocji, jednak ostatecznie wymaga od widza więcej niż miski popcornu i dobrego humoru.
Zakończenie, dla niektórych kontrowersyjnie – wręcz słabe, w mojej ocenie znakomicie dopełniło film, dobitnie podkreślając ironię przedstawionych wydarzeń. Sean Baker zaserwował nam kilka ulotnych chwil z życia bohaterów. Chwil, które trwają i powtarzają się nawet wtedy, gdy oko kamery odwrócone jest w zupełnie inną stronę. Siła Red Rocket nie tkwi w wyjątkowości przedstawionej historii, lecz płynie z jej uniwersalności. Otwarte zakończenie może pozostawić niedosyt, a historia stracić na znaczeniu – swej wymowności, jednak stanie się tak tylko wtedy, gdy sami na to pozwolimy.
Red Rocket różni się od poprzednich filmów Bakera, jednocześnie czerpiąc z nich garściami. Bez problemy rozpoznamy charakterystyczne dla reżysera elementy. Utoniemy w surowości prowincji, naturalnych dialogach i ludzkich historiach. Film zdecydowanie skłoni nas do przemyśleń, jednak nie da żadnych odpowiedzi na rodzące się pytania.