Kulturka - podsumowanie listopada

BLOG
377V
user-93136 main blog image
człowiek_z_kosza | 08.12.2022, 23:29
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Słowo wstępu

Przede wszystkim chciałbym podziękować za zainteresowanie moim debiutanckim kulturowym biuletynem. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy chociaż zajrzeli i przeskrolowali treść. Jednocześnie zapraszam do podsumowania listopada. Od razu zaznaczam, że nie będzie w tym miesiącu kategorii książki/komiksy. Mam rozpoczęte 3 lektury, ale niczego nie udało mi się skończyć, więc wolę dobrnąć do końca zanim się wypowiem. Będzie natomiast sporo muzyki. Słuchałem jej w każdej wolnej chwili, więc trochę się tego nazbierało. Powoli szykuję się do podsumowań roku. Jeżeli chcielibyści w styczniu materiały podsuowujące dajcie znać w komentarzach. Nie przedłużając, przejdźmy zatem do pierwszej kategorii.

Filmy

Listopad minął mi głównie pod znakiem rewatchów. Przypomniałem sobie kilka naprawdę świetnych pozycji. 

Blade Runner (1982 r.) - reż. Ridley Scott


Do filmu wróciłem kolejny raz, za namową moich znajomych, którzy nigdy Blade Runnera nie widzieli. Było to bardzo ciekawe doświadczenie i dyskusje jakie prowadziliśmy w trakcie i po jego obejrzeniu najlepiej świadczą o wyjątkowości tego obrazu. Rozmawialiśmy o fabule, ale również zachwycaliśmy się designem, scenografiami, strojami, lore. Blade Runner to piękny film: wizualnie, do tego stopnia, że chłonie się każdą scenę, każdy kadr. Jest też piękny narracyjnie, bo empatyzujemy z bohaterami, rozumiemy ich motywacje. Są dla nas bliscy i chcemy dla nich jak najlepiej. Dodatkowo temat jaki film porusza, tak uniwersalny i charakterystyczny dla cyberpunku podbity pełną defetyzmu atmosferą z filmów Noir nadal bardzo mocno oddziałuje na widza. Są takie filmy, z których aż promienieje magia kina i Blade Runner jest jednym z nich. Jakbym miał wystawiać ocenę, to nie mógłbym wystawić niższej niż 10/10.

Blade Runner 2049 (2017 r.) - reż. Denis Villeneuve

Tego samego wieczoru, obejrzeliśmy kontynuację i odbiór moich znajomych, którzy dopiero co zapoznali się poprzednikiem był bardzo pozytywny. W ogóle nie jestem zdziwiony, ponieważ uważam Blade Runner 2049 za sequel prawie idealny. Rozwija historię, pogłebia lore i przede wszystkim poszerza świat. Pewnie nie jestem jednyną osobą, która oglądając część pierwszą zastanawiała się, jak wygląda świat poza granicami Los Angeles. Temu filmowi udała się jeszcze jedna, ważna rzecz. Mimo tak wielu lat pomiędzy powstaniem obu części, sequel zachowuje spójność z poprzednikiem właściwie na każdym polu: muzyki, designu, scenografii, strojów, tempa narracji. Uwielbiam ten film i mógłbym jeszcze wielie dobrego o nim napisać, ale wspomnę tylko, że wizualnie ten film jest wręcz obłędny. Dla mnie 9,9/10 :)

Robocop (1987 r.) - reż. Paul Verhoeven

Z Ropocopem sytuacja wygląda, zgoła inaczej, ponieważ oglądałem go jako dziecko i nigdy, aż do teraz do niego nie wróciłem. Jak więc wypadł w moich oczach po tak wielu latach? Wybornie! Tak, efekty zestarzały się okrutnie. Tak, film dzisiaj bywa kiczowaty i momentami epatuje przesadzoną brutalnością, jak to bywa u Verhoevena. Tak, film nie niuansuje charakterów bohaterów, co skutkuje tym, że są albo skrajnie źli, albo dobrzy. Tak, film bierze na tapet klasyczne motywy cyberpunkowe: wszechpotężna korporacja, korupcja, modyfikacje ludzkiego ciała i zachowania duszy, jestestwa mimo ich implementacji, granica między człowiekiem a maszyną itd. Traktuje te tematy jednak zaskakująco empatycznie. Nie można mu odmówić serca. To powoduje, że bardzo mocno odczuwa się wszystkie krzywdy, jakie spotykają bohatera i kibicuje się mu ze wszystkich sił. Nie mogę dać nizszej oceny niż 8/10.

In Bruges (2008 r.) - reż. Martin McDonagh

Zachęcony przez moją partnerkę, zasiadłem do mojego drugiego seansu 'In Bruges'. Oglądałem ten film na premierę i jakoś nie ciągnęło mnie nigdy do odświeżenia sobie tej kameralnej historii. Okazało się jednak, że teraz odebrałem ten film o wiele lepiej. Jest to piękna, intymna historia o radzeniu sobie z wyrzutami sumienia, które zżerają Cię od środka do tego stopnia, że nie wiesz co ze sobą zrobić. Tytułowa, belgijska miejscowość stanowi czyściec do którego trafia para głównych bohaterów, wybornie odegranych przez Brendana Gleesona i Collina Farrella. Od teraz, to jeden z moich ulubionych, filmowych duetów. To co jeszcze jest godne podkreślenia, to fakt, że mimo, iż film opowiada o naprawdę traumatycznych wydarzeniach, nie jest pozbawiony świetnego poczucia humoru, którego najwyraźniej poprzednio nie doceniłem. Gorąco poleca, bo to zabawny, a przy tym bardzo mądry i wzruszający film. Ode mnie 8/10.

Unforgiven (1992 r.) - reż. Clint Eastwood

Tym klasykiem przechodzę do filmów, które oglądałem po raz pierwszy. Jakoś nie ciągnęło mnie dotychczas do tej produkcji. Dodatkowo, hype na ten film, widoczny na różnych portalach dodatkowo chlodził mój entuzjazm. Tak czasami mam. Nie zaliczę, go do moich ukochanych obrazów, ale muszę jednak przyznać, że zrobił na mnie duże wrażenie. 'Unforgiven' określany jest jako idealny przykład antywesternu i faktycznie, w bardzo bolesny sposób rozlicza się z tym gatunkiem. Moralnie akceptowalnych postaw jest tu jak na lekarstwo. Każdy z bohaterów ponosi wysoką cenę, nawet jeśli na to nie zasługuje. Rzeczywistość, w której przyszło im żyć, jest brutalna i bezwzględna. Nie ma tu miejsca na odkupienie i lepsze jutro. Bolesny był to seans. Wystawiam 8/10.

Pig (2021 r.) - reż. Michael Sarnoski

Wiedziałem, przed seansem, że to będzie dobry film, ale nie spodziewałem się, że aż tak! Jest to doskonały przykład, że z bardzo oszczędnej, neskomplikowanej fabuły, może powstać głeboki emocjonalnie i mądry film. Prosta historia o poszukiwaniu zaginionej świni, przeradza się w intymną opowieść o próbach radzenia sobie ze stratą i rzeczywistością. Bardzo łatwo w takich filmach popaść w pretensjonalny ton i emocjonalnie szantażować widza. 'Pig' unika tych pułapek, będąc filmem bardzo szczerym. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o świetnej roli Nicolasa Cage'a. Osoby przyzwyczajone, do jego nadekspresyjnego, przerysowanego aktorstwa przeżyją szok. Cage jest wybornie stonowany i do bólu prawdziwy. Pig to film powolny, wręcz medytacyjny i trzeba się przygotować na nieśpieszne tempo narracji, ale warto zostawić swoje oczekiwania o powtórce z Johna Wicka i chłonąć ból wypisany na twarzy Nicolasa Cage'a. Bardzo pozytywne zaskoczenie - 8/10.

Kajillionaire (2020 r.) - reż. Miranda July

Zaintrygowani screenem? Wcale się nie dziwię. Ten film, to typowy przedstawiciel offowego, amerykańskiego kina spod znaku Sundance i podobnych festiwali. Dla mnie to nie jest wada, bo ja bardzo cenię sobie takie kameralne historie. Najmocniejszym elementem filmu jest zbiór bardzo ciekawych, a wręcz zdziwaczałych bohaterów i ich relacje między nimi. Mimo wielu zabawnych momentów, jest to obraz, który w angażujący sposób opowiada o samotności, o tym jak bieda uwypukla najgorsze cechy w człowieku i jak przyczynia się do zaniku relacji. Dodatkowym atutem filmu, jest wyborne aktorstwo. Evan Rachel Wood, Richard Jenkins, Debra Winger i Gina Rodriguez dają tutaj prawdziwy popis. Kolejne, bardzo pozytywne listopadowe zaskoczenie - 7/10.

Thor: Love And Thunder (2022 r.) - reż. Taika Waititi

Niestety muszę stwierdzić, że nie umiem już emocjonalnie zaangażować się w filmowe produkcje Marvel Studios. Ostatnim filmem Marvela, przy którym żwawiej ruszyło mi serduszko był chyba Spider-Man: No Way Home i to chyba tylko dlatego, że mocno postawił na fandom i grał na nostalgii widzów. Od dłuższego czasu, zaden z nich nie umie przebić się ponad przeciętność. Po ich obejrzeniu, ciągle towarzyszy mi nieprzyjemne poczucie zmarnowanej szansy. Analogiczna sytuacja miała miejsce po obejrzeniu ostatniego Thora. Na prawdę nie chcę się nad tym filmem pastwić i marudzić, że fabuły praktycznie nie ma, że większość postaci pojawia się tu tylko po to żeby się odhaczyć, nie przechodzą zadnej przemiany i nie wpływają na fabułę, że villain był ciekawy, ale dostał tak mało czasu, że jego wątek w ogóle nie wybrzmiał. Mimo tej bylejakości i miernoty, głównie w zakresie scenariusza, spędziłem miłe dwie godziny, dlatego jeżeli już miałbym temu filmowi wystawić jakąś ocenę, dałbym 5/10, czyli w mojej skali po prostu ok.

I'm Not There (2007 r.) - reż. Todd Haynes

Nie jestem targetem tego filmu. Nigdy nie słuchałem Boba Dylana i tak szczerze, to nie rozumiem jego fenomenu. Elementem, który zachęcił mnie do jego obejrzenia była odważna konstrukcja filmu w którym wielu aktorów wciela się w fikcyjnych muzyków, którzy w jakimś stopniu odzwierciedlają Dylana i łącznie składają się na obraz jego osoby. Czy ten koncept się sprawdza? Moim zdaniem nie do końca, bo dla mnie, osoby nie zaznajomionej z jego biografią i twórczością, narracja była zbyt chaotyczna. Przez większość seansu czułem się zdezorientowany i zwyczajnie znudzony. Podsumowując, muszę zaliczyć ten film do kategorii tych, które ogląda się wyłącznie dla obsady, a jest ona napradę wyborna. Ode mnie 6/10 za aktorstwo i kilka bardzo dobrych scen.

Seriale

Fringe - sezon 4 - J.J. Abrams, Alex Kurtzman, Roberto Orci

Na wstępie muszę coś wytłumaczyć. Pamiętam jak dawno, dawno temu 'Fringe' było puszczane w polskiej telewizji. Nie byłem jego zagorzałym fanem, ale jako osobnik wychowany na 'The X-Files' siadałem przed ekranem i śledziłem losy Agentki Dunham oraz Petera i Waltera Bishopów. Na tyle zapadł mi w pamięć, że gdy przypadkiem w tym roku trafiłem na niego na HBO Max, postanowiłem do niego wrócić i zobaczyć ile wytrzymam. Okazuje się, że pozostał ze mną na dłuzej. 'Fringe' jest duchowym spadkobiercą 'The X-Files'. Mamy tu do czynienia również, ze specjalną jednostką FBI, której członkowie rozwiązują szereg trudnych do wytłumaczenia spraw, a wszystko spina wątek alternatywnych światów i ich wzajemnego oddziaływania na siebie. Mamy tu wszystko: pasożyty, eksperymenty na ludziach, mordercze sobowtóry, śmiercionośne wirusy, genetykę itd. Serial ten należy traktować jako czystą rozrywkę, a wtedy doceni się jego walory. Co ciekawę, z każdym sezonem atmosfera jest coraz mroczniejsza i skręca w stronę dystopijnego sci-fi. Bardzo podoba mi się ten zwrot, dlatego z pewnością niebawem sięgnę po piąty i zarazem ostatni sezon. Dla mnie 'Fringe' zasługuje na 7/10.

She-Hulk: Attorney at Law - sezon 1 - Jessica Gao

Pewnie wiele osób zaskoczę, ale należę do mniejszości, której przygody Jennifer Walters przypadły do gustu. Moim zdaniem, siła tego serialu tkwi w tym, że jest to lekka, komedia obyczajowa z metakomentarzem, nie udająca nawet produkcji superhero a tym bardziej filmu prawniczego. Uważam, że naprawdę, da się obejrzeć 'She-Hulk' bez zgrzytania zębami. Zaczerpnięty z komiksów motyw z ciągłym łamaniem przez bohaterkę czwartej ściany, pozwala na wprwadzenie komentarzy społecznych (spokojnie, nie doszukuję się w serialu niewiadomo jakiej głębi). Wydaje mi się, że jest to również serial traktujący o bolączkach współczesnych kobiet i pod tym względem, bardzo przypomina mi świetny serial 'Girls' Leny Dunham. Jest jeszcze jeden ciekawy wątek, mianowicie kwestia sławy, rozpoznawalności i moim zdaniem jest on poprowadzony również dość zgrabnie. Na koniec należy wspomnieć jeszcze o metakomentarzu do same MCU, co też należy zaliczyć na plus. Wspomnę jeszcze o pełnej uroku i charyzmy Tatianie Maslany, która łata z wielką gracją wszelki dziury scenariuszowe. Wszystko powyższe, każe mi czekać na kontynuację. Ode mnie zasłuzone 7/10.

True Blood - sezon 1 - Alan Ball

Mam taką listę starszych seriali do sprawdzenia. Znajdują się na niej produkcje uważane za wybitne, takie jak 'The Wire' i seriale bardzo popularne w czasie swojej emisji, takie jak 'True Blood'. Ponieważ wampiry zawsze na propsie, to skusiłem się na pierwszy sezon serialu z nielubianą przeze mnie Anna Paquin. Jest on tak przeciętny, że nawet nie chce mi się długo rozwodzić na jego temat. Historia okazała się dla mnie tak mało angażująca, ze już zaczynam zapominać co się w pierwszym sezonie działo. Do tego kiepskie dialogi i drewniane aktorstwo nie pomagają. Jednak, nie jest to serial skrajnie zły. Posiada kilka ciekawych wątków jak próby ułożenia sobie wzajemnych relacji między wampirami i ludźmi, handel wampirzą krwią stanowiącą narkotyk dla ludzi oraz wszystkie patologie, jakie z tym procederem się wiążą. Nie mogę więc pierwszego sezonu ocenić jednoznacznie źle i umieszczam go w kategorii 'może kiedyś wrócę'. Ode mnie mocne 5/10 :)

What We Do In The Shadows - sezon 4 - Jemaine Clement

Pozostając w wampirzym temacie, wspomnę o 4 sezonie What We Do In The Shadows. Po lekkiej zadyszce w sezonie 3, po obejrzeniu którego miałem wrażenie, że formuła tej jedynej w swoim rodzaju komedii zaczyna się wyczerpywać, w najnowszej odsłonie, niejako po pewnym resecie, serial wraca na właściwe tory. Ciężko się o nim opowiada, ponieważ nic w nim się nie zmienia. Nasze ulubione wampiry przeżywają coraz to nowe, przezabawne perypetie. Groteskowy i często bardzo dosadny humor wciąż wylewa się z ekranu. Mimo to w świecie bohaterów panuje status quo i wydaje się, że nie ma szans na stałe zmiany w ich "życiu". Ten przygnębiający stan rzeczy dodaje serialowi głebii i nie można go traktować wyłącznie jako głupkowatą komedię o wampirach. Element ten, bardzo mocno wybrzmiewa w najnowszym sezonie i dlatego oceniam go wysoko. Bardzo zasłużone 8/10.

Handmaid's Tale - sezon 5 - Bruce Miller

W przeciwienstwie do 'What We Do In The Shadows', w przypadku podręcznej, zauważam niepokojące symptomy, świadczące o tym, że serial zbliża się do swoich granic i moze niebawem zacząć zjadać swój ogon. Tym bardziej cieszy decyzja o zakończeniu go na sezonie 6, ponieważ bezsprzecznie jest to serial niebywale istotny i odważny, a szkoda by było, żeby skończył jako miałki średniak bez pomysłu na siebie. Nie zrozumcie mnie źle, najnowszy sezon nie jest zły. Wręcz przeciwnie, ale po według mnie bardzo dobrym sezonie 4, który stanowił odświeżenie po nieco gorszym sezonie 3, w najnowszej serii brakuje właściwego impaktu. Nie zmienia to faktu, że niektóre z przedstawionych wątków, nadal potrafią zszargać emocje widza, stawiając go ponownie w roli obserwatora często karygodnych zachowań bohaterów. Wyróżnikiem najnowszej serii jest jeszcze większe skupienie się na relacji June i Sereny i to obie panie, jak zawsze wybornie odegrane przez Elizabeth Moss i Yvonne Stahovski ciągną ten sezon do finału. Mimo lekkiego spadku, z czystym sumieniem wystawiam ocenę 7/10.

Cyberpunk:Edgerunners - Rafał Jaki, Mike Pondsmith

Ponieważ, nie grałem w Cyberpunka 2077, podszedłem do serialu z czystą głową i bez żadnych oczekiwań. Bardzo chciałem, bezgranicznie polubić to anime, ale nie potrafię. Scenariusz w wielu miejscach niedomaga, a brak logiki w poczynaniach bohaterów bywa zaskakujący. Dodatkowo w połowie serialu zastosowano zabieg, który wprowadza dodatkowy chaos, a motywacje bohaterów stają się już całkowicie niejasne i zwyczajnie głupie. Te wszystkie bolączki scenariuszowo-narracyjne spowodowały, że umiałem się zaangażować tylko na krótkie momenty. Nie zmienia to faktu, że twórcy ukazują widzom przepiękny cyberpunkowy świat w bardzo klasycznym wydaniu. Jest on na tyle imersywny i ciekawy, że chciałoby się mimo wszysko zostać w nim na dłuzej. Duża w tym zasługa oprawy do której musiałem się jednak przez chwilę przyzwyczaić. Zaproponowane przez twórców stroboskopowe, wizualne ADHD podbija intensywność przedstawionego świata jeszcze bardziej, podsycając w nas chęć do pozostania w nim chociaż jeszcze na chwilę. Mimo duży wad, ode mnie 7/10.

Książki/komiksy

Jak już zajawiłem wcześniej, nie udało mi się skończyć żadnej lektury w listopadzie. Mam rozgrzebane dwie bardzo znane książki i mam zamiar w grudniu wrócić do kultowego komiksu z Batmanem, więc mam nadzieję, że w grudniu kategoria wróci :)

Gry

Loop Hero (2021 r.) - Four Quarters

Loop Hero to gra dla mnie wyjątkowa. Tak odrzucająco brzydka, ale niezwykle przejrzysta pod względem mechanik i UI (no może czcionka napisów nieco nieczytelna ale można ją zmienić), a przy tym piekielnie wciągająca i zaskakująco głeboka. Gameplay to niezaprzeczalny atut tej minimalistycznej produkcji. Sklejony został z kilku świetnie do siebie pasujących elementów. Oparty o poruszanie się w pętli, potyczkach z napotkanymi przeciwnikami w formie autobattle, ciągłym doborze dogodnego wyposażenia zwiększającego nasze statystyki i elemencie karcianym w którym z dostępnego decka rzucamy karty z elementami otoczenia, umieszczając je wokół, lub na naszej zapętlonej ścieżce, co wpływa zarówno na nasze statystyki jak i na kształt naszej pętli. Karty bowiem, użyte i ułożone w odpowiednich konfiguracjach wzajemnie na siebie wpływają, a to przekłada się na kolejne zmiany w otoczeniu. Do tego wszystkiego między runami (tak jest to pewna forma rogalika) craftujemy, rozbudowujemy wioskę, wyposażamy się w dodatkowe przedmioty i przede wszystkim modyfikujemy nasz karciany deck. Taka mała niepozorna gra, a tak wiele możliwości. Całość wciąga jak bagno. Uwielbiam odpalić 'Loop Hero' zaraz po pracy, ponieważ świetnie mnie relaksuje. Gorąco polecam - 8/10.

Gears of War: Ultimate Edition (2016 r.) - The Coalition

Dotychczas nie grałem w ani jedną część tej zasłużonej serii. Postanowiłem rozpocząć od początku, czyli od odświeżonej wersji pierwszej odsłony. Dla tych co nie grali mamy tu do czynienia z shooterem z kamerą ustawioną za ramieniem głównego bohatera w stylistyce sci-fi. Jako Marcus Fenix, przywrócony do służby, weteran wojny z podziemną rasą nazywaną przez ludzi szarańczą, ponownie stajemy na froncie, przewodząc odzianej w ciężkie zbroje grupie komandosów, próbując odwrócić losy planety Sera. Fabuła nie jest z pewnością mocną stroną tej produkcji. Gears of War to klasyczny, bardzo męski film akcji z setkami przeciwników i wybuchów. Przez płytkość fabuły i postaci nie umiałem się zaangażować w całą historię, skupiając się na celach poszczególnych misji i ciągłym parciu do przodu. Jest to bowiem typowa korytarzówka poprzeszywana na każdym etapie większymi arenami. Taka struktura rozgrywki oraz fakt, iż z jej biegiem nie uczymy się nowych mechanik skutkuje bardzo dużą powtarzalnością, przez co po pewnym czasie w nasze poczynania wkrada się nuda. Na szczęście gra jest bardzo skondensowana więc nie doskwiera ona aż tak bardzo. To co wyróżniało grę w momencie wejścia na rynek (mam na myśli wersję oryginalną), to bardzo ciekawy system walki zza licznych zasłon z możliwością (w miarę) płynnego przeskakiwania między nimi, oraz poczucie bycia członkiem drużyny, chociaż inteligencja naszych kompanów mówiąc delikatnie, nie zachwyca. Ponarzekałem już wystarczająco. Przyznać muszę, że mimo wielu wad, nadal z obcowania z tą grą można czerpać dość sporo satysfakcji. Rozgrywka jest dynamiczna a lokacje po których przyjdzie nam biegać nadal cieszą oko. Kilka razy w trakcie gry zatrzymałem się, żeby popodziwiać architekturę zniszczonych wojną miast. W ogólnym rozrachunku, 'Gears of War: Ultimate Edition' jeszcze się broni. 6/10.

BioShock Remastered (2016 r.) - 2K Games/Irrational Games

W końcu postanowiłem zmierzyć się z legendą. Z grą o której pisze się opasłe eseje a nawet prace na studiach. Z grą o której lore nasłuchałem się samych bardzo pozytywnych rzeczy. Z grą uważaną przez wielu za idealny przykład immersive sima i prowadzenia fabuły. Mogę teraz oficjalnie zaliczyć się do zagorzałych fanów Bioshocka. Nie ograłem w życiu wielu gier. Nie mam takiego doświadczenia i przeglądu tytułów jak Wy i może gdybym pograł w życiu więcej, nie ekscytowałbym się tak bardzo. Dla mnie jednak podwodne miasto Rapture, wypełnione postaciami jak z horroru, przesiąknięte obiektywizmem, w który ślepo wierzy założyciel miasta, Andrew Ryan, to niepowtarzalna arena zmagań gracza. Mało spotkałem tak dopieszczonych, drobiazgowo przemyślanych światów. Dosłownie chłonąłem każdy szczegół, a odsłuchiwanie audiologów za pomocą których poznawaliśmy historię upadku Rapture było czystą przyjemnością. Czym byłby świetny lore bez niepowtarzalnych postaci? Panteon tych z Bioshocka przedstawia się imponująco. Nie będę wdawał się w szczegóły, żeby nie spoilerować, ale muszę podkreślić, że każda z postaci (poza standardowymi przeciwnikami w postaci splicerów) napotkana w grze jest wyjątkowa i niezwykle istotna dla rozwoju fabuły. Dorzućmy jeszcze świetny klimat, czerpiący często z horrorowych motywów i dostajemy jeden z najbardziej imersywnych światów w grach. Bioshock ma swoje problemy, nie jest idealnym FPS-em, ale na tyle dobrym immersive simem, żeby czuć fun z rozgrywki. Zdecydowanie zaliczam BioShocka do najlepszych gier w jakie grałem - 9/10.

Rocket League (2015 r.) - Psyonix

Ci co czytali poprzednie podsumowanie wiedzą, że do czynnego grania wróciłem niespełna 2 lata temu. Wtedy też pomyślałem, że oprócz gier singlowych, spróbuję zabawy w kompetytywne gry online. Pomyślałem, że od czasu do czasu pochylę się w moich podsumowaniach nad tytułami, które kradną mi godziny w domowym zaciszu. Na początek wybrałem Rocket League, który jest grą fenomenalną. Moje zdolności manualne nie pozwalają mi wyjść poza poziom średniaka, ale zupełnie się tym nie przejmuję. Odczuwam czystą przyjemność z każdej strzelonej bramki, udanej akcji, podania czy obrony strzału. Satysfakcja z gry jest nie do opisania, a gra jeszcze dodatkowo zyskuje, gdy uda mi się zgadać z kumplem i zagrać we dwójkę. Okrzyki "strzelaj", "moja" i inne niecenzuralne świadczą tylko o bardzo wysokim poziomie emocji. Kocham tą grę, chociaż nie będą w nią wymiatał - 9/10.

Muzyka

LP/kompilacje

Orbital '30 Something' (2022 r.)

Projektowi braci Hartnoll strzeliła trzydziestka. Jubileusz został uczczony wydaniem płyty, zawierającej nowe aranżacje klasyków z lat 90-tych, takich jak: 'Belfast', 'Halcyon', 'Chime' czy 'Satan'. Dodatkowo dostajemy trzy nowe, całkiem udane kompozycje i paczkę remiksów od takich muzyków jak: Jon Hopkins, Shanti Celeste, Lone, David Holmes czy Octave One. Poziom remiksów jest różny i każdy, kto lubi muzykę elektroniczną znajdzie coś dla siebie. O sile tego albumu świadczą przede wszystkim świetne nowe aranżacje. 

Tobias Lilja 'Little Nightmares Original Soundtrack' (2017 r.)

Ścieżka dźwiękowa, bezsprzecznie stanowi wartość dodaną do tej świetnej, klimatycznej gry. Czasami muzyka ilustracyjna do gry czy filmu, słabo się broni w oderwaniu od dzieła do którego została stworzona. Nie w tym przypadku. Zaprezentowana mieszanka Dark Ambientu, Drone połączona z motywami, wyjętymi z mrocznych kołysanek dla dzieci robi świetne wrażenie.

Scotch Rolex 'Tewari' (2021 r.)

Zawartość tej płyty idealnie trafia w mój gust, ponieważ od lat jestem fanem bassowej elektroniki opartej na afrykańskich, plemiennych brzmieniach. Shigeru Ishihara aka Scotch Rolex przy współpracy z muzykami reprezentującymi kolektyw Nyege Nyege dowozi atomową mieszankę takich gatunków jak: Breakcore, Gabber, Chiptune, Techno, Dub, Dancehall czy Afrobeat. Ta płyta uosabia czystą radość z odkrywania, ekscytującej eksploracji i aranżowania niezwykle ciekawych spotkań kulturowo-muzycznych.

Lil Silva 'Yesterday Is Easy' (2022 r.)

UK Funkowy weteran po 12 latach wydawania EP/singli i remiksów, w końcu zdecydował się na wydanie debiutanckiego longplaya. Wyborny to album. Kojący i rozpalający równocześnie. Mimo bardziej popowych tropów, Anglik nie zakopał swoich korzeni. i nadal potrafi tworzyć świetne beaty bazujące na Hip-Hopie, UK Bass i House. Słucha się tego fantastycznie.

µ-Ziq 'Magic Pony Ride' (2022 r.)

Mike Paradinas, obok Aphex Twina, Autechre, Squarepushera należy do prekursorów i mistrzów IDM. Mimo 30 lat tworzenia muzyki, które łączy z prowadzeniem własnej, kultowej wytwórni Planet Mu nadal potrafi komponować utwory ujmujące i piękne. 'Magic Pony Ride' nie jest próbą poszukiwania nowych brzmień, a wyłącznie powtórką z jego poszukiwań z płyt z lat 90-tych. Nie zmienia to faktu, że płyta brzmi świetnie i nieco sentymentalnie.

Sepalcure 'Sepalcure' (2011 r.)

Wróciłem również do debiutanckiego krążka duetu Sepalcure i uzmysłowiłem sobie, jak świetna jest to płyta. Nowojorski duet bierze na tapet znane z muzyki bassowej tropy i w niebywały sposób wzbogaca brzmienie. W każdej kompozycji widać kunszt muzyków. Są dopieszczone, doszlifowane praktycznie do perfekcji. W tym wszystkim jednak, Stewart i Sharma nie zatracili spontaniczności. Wybitne dzieło.

Tyler, The Creator 'Cherry Bomb' (2015 r.)

'Cherry Bomb' to czwarta płyta w dorobku amerykańskiego twórcy i od pierwszych dźwięków słychać czyje to dzieło. Jest charakterystycznie dla Taylora, chaotyczna, rozedrgana i neurotyczna. Przy pierwszym przesłuchaniu, ciężko okiełznać ten muzyczny bałagan, ale z czasem dostrzegamy w tym pewną metodę. Apeluję, żeby dać temu albumowi szansę i przesłuchać go więcej niż raz. Zapewniam, że warto.

Just Mustard 'Heart Under' (2022 r.)

Druga płyta w dorobku irlandzkiego zespołu, to największe, muzyczne, pozytywne zaskoczenie listopada. Zakochałem się w tym niebywale mrocznym albumie. Tu nie ma światła, ale permanentne zagłębianie się w tunel, w którym pobrzmiewają nawiedzone dźwięki i piękny i poruszająco smutny wokal Katie Ball. Muzyka na nim zawarta nie daje nadziei, jest na niej tylko ból. Wiem, ze to nie wystawia najlepszej opinii temu wydawnictwu, bo nie każdy ma ochotę obcować z tak dołującymi wizjami, ale paradoksalnie, dając jej szansę, istnieje duże prawdopodobieństwo, że 'Heart Under' was pochłonie i da niebywale dużo przyjemności, pozwalając dostrzec niesamowite piękno tych mrocznych, osobistych historii.

Nicolas Jaar 'Space Is Only Noise' (2011 r.)

Wróciłem w listopadzie również do debiutanckiego krążka Nicolasa Jaara. Jarrowi udało się stworzyć muzykę, pełną sprzeczności. Kompozycje na nim zawarte są bardzo przestrzenne, a jednocześnie niesamowicie oszczędne i osobiste. Mimo poruszania się w stylistyce Downtempo, utwory mają bardzo duży impakt. Oczywiście płyta mieni się wieloma barwami, wykorzystując wpływy House, Jazz, Afro, Dubstep, przez co zyskuje na różnorodności a mimo to jest niesamowicie spójna. Ponadto, należy wspomnieć, ze Nicolas Jaar nagrywając swój debiut miał 21 lat i tą młodzieńczą chęć zabawy dźwiękiem, instrumentami, własnymi wokalami słychać na każdym kroku. Słucha się tego rewelacyjnie.

Unticipated Soundz 'Horror Game' (2019 r.)

Ta płyta to typowy hidden gem. Nie znalazłem żadnych informacji o wykonawcy czy o samym albumie. Trafiłem na niego przypadkiem i zakochałem się w surowym brzmieniu jakie na nim zawarto. Jeżeli miałbym podać sztandarowy przykład muzyki Gqom charakteryzującej się bardzo hipnotycznymi, połamanymi, industrialnymi rytmami, to wymieniłbym właśnie 'Horror Game'. 

Emika 'Emika' (2011 r.)

Kolejną płytą, którą sobie odświeżyłem jest debiut Emy Jolly, niezwykle utaletnowanej kompozytorki, producentki, piosenkarki. To przystępna płyta, ale równocześnie wymykająca się wszelkim schematom. Dużo na niej industrialnych, technicznych, odhumanizowanych brzmień, ale równocześnie sporo cieplejszych trip-hopowych i dubstepowych smaczków tak charakterystycznych dla wytwórni Ninja Tune, z którą Jolly jest związana od początku swojej kariery. Miksowanie tak odległych od siebie barw, świadczy o niebywałym talencie Emiki, okrzykniętej po debiucie złotym dzieckiem alternatywnej, elektornicznej, europejskiej sceny muzycznej.

Beastie Boys 'Ill Communication' (1994 r.)

W tym roku przemieliłem całą dyskografię Beastie Boys, wracając do wszystkich płyt i muszę powiedzieć, ze była to fascynująca podróż. Przypomniałem sobie za co nie lubię 'Licensed To Ill', chociaz był to świetny produkt swoich czasów. Odkryłem tak naprawdę od nowa 'Paul's Boutique'. Chyba jeszcze bardziej polubiłem  'Check Your Head' i 'Hello Nasty' i utwierdziłem się w przekonaniu, że ostatnie płyty nie są dla mnie. Najwięcej czasu spędziłem jednak z 'Ill Communication', płytą kompletną, która w niesamowity sposób uchwyca i zatrzymuje dla nas vibe lat 90-tych. Kocham całym sercem.

Jeff Russo ‘For All Mankind: Season 3 Original Series Soundtrack’ (2022 r.)

W poprzednim miesiącu pisałem o moim uwielbieniu dla serialu Ronalda D. Moore'a. Od jakiegoś czasu przeprosiłem się z soundtrackami do gier, filmów i seriali i po wielu latach znowu zacząłem po nie sięgać i sprawia mi to wiele przyjemności. W przypadku soundtracku do 3 sezonu, jak i całego 'For All Mankind' mamy do czynienia z typową do bólu muzyką ilustracyjną znaną z dziesiątek innych filmów i seriali traktujących o kosmosie. Nie zmienia to faktu, ze są to całkiem dobre kompozycje, budujące napięcie i emocjonalnie oddziałujące na słuchacza. Dlatego gorąco polecam przesłuchać, chociażby w trakcie pracy sprawdza się świetnie.

Various Artists 'Nervous Horizon, Vol. 3' (2019 r.)

Nervous Horizon, londyński label założony przez Guglielmo Barzacchiniego aka TSVI i Tommaso Wallworka, to jedna z moich ukochanych wytwórni. Słucham wszystkich wydawnic, śledzę releasy muzyków wydających dla Nervousa, oglądam ich sety na YT a ze wspólnego występu TSVI i jego podopiecznej, object blue na Unsoudzie w Krakowie, cieszyłem się jak dziecko. Nie mogłem więc przegapić 3 odsłony składanki, zbierającej kompozycje członków rodziny Nervous Horizon. Muzyka na niej zawarta, tak doskonale pasuje do mojego gustu, że właściwie wszystkie 10 utworów automatycznie znalazły się na playliście 'ulubione'. Jeżeli, ktoś chciałby dowiedzieć się, czym jest nowoczesna, energetyczna muzyka elektronicza to wystarczy, ze przesłucha tą płytę. 

Bjork 'Biophilia' (2011 r.)


Zapoznanie się w listopadzie z ostatnią płytą Bjork, zachęciło mnie do sięgnięcia po nieco starsze wydawnictwa islandzkiej wizjonerki. Padło na 'Biophilie', należącą zdecydowanie do moich ulubionych płyt. To co w niej najlepsze, to fakt, że mimo śmiałych narracji i eksperymentalnych środków wyrazu, stanowi ona zbiór naprawdę świetnych piosenek, zaskakujących swoim pięknem i ciepłą atmosferą. To czego Bjork wymaga, żeby dostrzec wszystkie walory tej płyty to otwarty umysł, czas i skupienie.

James Blake 'James Blake' (2011 r.)

James Blake na swojej pierwszej płycie, skupił się przede wszystkim na napisaniu pięknych kompozycji, uciekając od swoich dubstepowych korzeni. Znajdziemy na niej klimat tak bliski, całej rzeszy songwriterów ze swoimi gitarkami akustycznymi i pianinami (których w większości nieznoszę), ale Blake ma do zaoferowania o wiele wiele więcej. W jego piosenkach są bowiem bardzo inteligentnie umieszczone, haczyki, przewrotki, które czasami przeradzają się w główne motywy, wokół których budowane są całe kompozycje. Nadaje to płycie zadziornego, awangardowego charakteru, potęgowanego jeszcze przez bardzo nietypowe konstrukcje, popowych piosenek. Przyjemność w odkrywaniu poszczególnych utworów i jest przeogromna.

Andy Stott 'Passed Me By' (2011 r.)

Na koniec kolejna fenomenalna, przepełnonia atmosferą samotności i smutku płyta, tym razem od wybitnego producenta jakim bez złudzenia jest Andy Stott. 'Passed Me By', to krótki, skondensowany i bardzo intensywny album, utrzymany w raczej wolnym, dołującym tempie. Nie znajdziemy na nim szybkich, energetycznych utworów, a raczej powolne, trzeszczące i niestabilne kompozycje, które, ma się wrażenie, zaraz mogą się rozpaść na kawałeczki. Obcowanie z tą płytą bardzo skutecznie wyrzuca ze strefy komfortu, wymagając od słuchaczy szczególnej uwagi. Ponure utwory na 'Passed Me By' można wręcz nazwać muzyką anty klubową, odzierającą klubowe rytmy z euforii i ukazując pustkę, która przychodzi bezpośrednio po niej.

EP/single

Standardowo na koniec, lista krótszych muzyznych form, które przyciągnęły moje ucho:
Burial 'Street Halo'
Scalping 'Flood Remixed'
Unticipated Soundz 'Mad Kb'
Jasper James ‘Steel City Dance Discs Volume 13’
Omagoqa 'Feel The Bass'
Burial 'Ghost Hardware'
Nikki Nair 'Exit Strategy'
Scratcha DVA 'Drmtrk Re:clarted'

Na tym kończę mój przegląd. Będę bardzo wdzięczny za komentarze, podpowiedzi, sugestie. Jednocześnie zachęcam do następnego podsumowania. Napiszcie proszę jeszcze, czy chcielibyście jakieś listy/podsumowania roczne. Chętnie zmierzę się z tematem.

Oceń bloga:
11

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper