Muzyczne podsumowanie I kwartału 2024 r.
Dawno mnie tu nie było. Stęskniłem się za pisaniem, a ponieważ mam ostatnio więcej czasu dla siebie, postanowiłem przygotować dla Was listę płyt, które towarzyszyły mi w I kwartale obecnego roku. Postanowiłem ułożyć je od najsłabszych do najlepszych, stosując moją 20 punktową skalę. Według jej założeń wszystkie albumy, które uzyskują 10 lub więcej punktów, jednoznacznie oceniam jako warte poznania. Nie znalazły się tu płyty poniżej 10 punktów, bo uznałem, że szkoda marnować czas na pisanie o rzeczach niegodnych polecenia. Na koniec jeszcze pozwoliłem sobie wylistować single i EP, które również warto posłuchać. Zapraszam do lektury.
Overseer ‘Wreckage’ - 2003 r.
Columbia Records
‘Wreckage’ to typowy album swoich czasów. Znajdziecie tu połączenie ostrych gitarowych riffów, agresywnej, breakbeatowej perki, rapowanych zwrotek, samplowanych wokali, czyli typową mieszankę spod znaku komercyjnej elektroniki, tak dobrze znaną z gier wyścigowych i filmów akcji z wczesnych lat 2000. ‘Wreckage’ to tak naprawdę kompilacja utworów, które powstawały w latach 1997-2003. Jest to więc materiał, który odzwierciedla dość długi etap w muzycznym rozwoju autora, a mimo to jest on bardzo zwarty i spójny. Złośliwie można powiedzieć, że tego rozwoju po prostu nie słychać. Dlatego nie jestem pewien, czy tą spójność, w tym konkretnym przypadku traktować jako zaletę. Jest bowiem na ‘Wreckage’ trochę jednostajnie i przewidywalnie. Ostatecznie jednak oceniam tą płytę pozytywnie. Mimo, że materiał okrutnie się zestarzał, to ma naprawdę energetyczne, pompujące adrenalinę momenty…no i fantastyczny ‘Supermoves’, który można zapętlić na pół dnia.
Ocena: 10/20
M.I.A 'Kala' - 2007 r.
XL Recordings/Interscope Records
Nie ulega wątpliwości, że Maya jest artystką niezwykle otwartą, kreatywną i poruszającą ważne tematy odnoszące się do polityki czy problemów krajów trzeciego świata. Artystką utożsamiającą się z undergroundem, która z poziomu chodnika wykrzykuje co jej leży na sercu. Z drugiej strony, nagrywa z topowymi producentami, jej płyty sprzedają się w milionach a ona sama jest niezwykle popularna również wśród najzamożniejszych warstw społecznych. Czy zatem jej twórczość ma odpowiedni impakt? Moim zdaniem nie. Może przekaz nie jest zbyt mocny? Być może jej pozycja gwiazdy Popu zbyt mocno gryzie się z treścią jej utworów? Mimo oczywistych wątpliwości, bardzo ją cenię i lubię jej drugi w karierze krążek. Jest różnorodny, nerwowy, pełen chaotycznego zgiełku. ‘Kala’ jest jak żywy, ciągle mutujący organizm, który w mojej opinii jednak, jest pozbawiony formy. Mimo, że cenię sobie eklektyzm, to mam wrażenie, że proporcje są jednak mocno zaburzone, co w mojej opinii psuje odbiór całości.
Ocena: 11/20
The Breeders 'Title TK' - 2002 r.
4AD
Trzeci album w dorobku Kim Deal i jej zespołu, w mojej opinii jest wyraźnie słabszy od rewelacyjnych ‘Pod’ i ‘Last Splash’, mimo to nadal bardzo solidny. To co najbardziej mi przeszkadza w ‘Tittle TK’, to powściągliwość materiału. Chciałbym miejscami poczuć trochę więcej ognia, zwłaszcza, że po latach grania rocka, uzależnieniach i odwykach, głos Kim Deal brzmi jak papier ścierny, albo jak dziecko, które wypala dziennie 2 paczki fajek. Paradoksalnie, ta powściągliwość jest też ogromną zaletą. The Breeders z nikim nie próbują się ścigać, w tym również z samym sobą. Całość jest niestety dość krótka i można poczuć spory niedosyt, zwłaszcza po rewelacyjnej końcówce w postaci: ‘Forced to Drive’, ‘T and T’ i zamykającym ‘Huffer’. ‘Title TK’ nie jest albumem przełomowym, jak to było w przypadku jej poprzedników, ale z całą pewnością jest przyjemny w odbiorze i co najważniejsze, niezwykle szczery.
Ocena: 12/20
Deft ‘Cracks’ - 2019 r.
20/20 LDN
‘Cracks’ to płyta niezwykle intymna i osobista. To swoisty koncept album traktujący o stracie najbliższej osoby i przejściu przez proces żałoby. Muzycznie, mamy do czynienia z nastrojowymi, stonowanymi połamanymi brzmieniami, opartymi na głębokim basie i klimatycznych syntezatorach. Tematyka albumu, niestety nie pozwoliła twórcy na większe eksperymenty i ciekawsze aranżacje. Wydaje się bardzo zachowawcza. Nie mogę jednak odmówić ‘Cracks’ wielu poruszających i pięknych momentów. Ciężko ocenia się takie płyty. Ból po stracie jest niezwykle indywidualną kwestią, który w tym przypadku przełożył się na stworzenie dystansu do materiału zawartego na płycie. Słuchając jej, mam nieodparte wrażenie, że to nie jest mój ból. Ja swój przeżywałem w zupełnie inny sposób
Ocena: 12/20
Jesper Kyd ‘Assassin's Creed (Original Game Soundtrack)’ - 2007 r.
Ubisoft/Sumthing Else Music Works
Słuchając ścieżki dźwiękowej do pierwszej części Assassin’s Creed, miałem nieodparte wrażenie, że zapamiętałem ją lepiej. W trakcie gry wydawała mi się o wiele ciekawsza. Nadmienię, że do tej pory nigdy nie słuchałem jej osobno, dlatego mój odbiór był zupełnie inny. Dałem jej jednak szansę i po kilku przesłuchaniach nie mogę nie docenić, jak zgrabnie udało się duńskiemu kompozytorowi skorelować ze sobą dwa najważniejsze elementy fabularne gry: średniowieczny orient z futurystyczną technologią. Z całkiem dobrym skutkiem połączył bowiem, etniczne brzmienia z bliskiego wschodu z nowoczesną, elektroniczną muzyką, Brakuje mi tu jednak odrobiny szaleństwa. Instrumentarium jest dość oczywiste: gitara, sporo bębnów, pianino, harfa, flety. Wszystko okraszone ambientowymi plamami, syntezatorami i sakralnymi chórami. Soundtrack broni się całkiem nieźle, choć dla mnie jest nieco zbyt przewidywalny.
Ocena: 13/20
Jerry Goldsmith – Alien (Original Soundtrack From The Twentieth Century-Fox Film) - 1979 r.
20th Century Fox Records
Jerry Goldsmith zadanie miał trudne, gdyż komponował utwory do jeszcze nieukończonego filmu. Mimo to udało mu się stworzyć wiele zapadających w pamięć motywów. Każdy kojarzy chociażby delikatny, wręcz romantyczny fragment rozpoczynający cały film, oparty właściwie wyłącznie na skrzypcach i trąbce, który przekształca się w kakofonię wszelkich możliwych dęciaków. To co moim zdaniem wyróżnia w szczególności ten soundtrack i stanowi jego największą zaletę, jest bardzo industrialne brzmienie. Pełno tu zgrzytów i metalicznych uderzeń, a same sekcje orkiestrowe również często imitują pracujące elementy czy podzespoły Nostromo. Dzięki temu, można w mgnieniu oka przenieść się na kosmiczny frachtowiec klasy M należący do korporacji Weyland-Yutani, pędzący przez galaktyczną pustkę.
Ocena: 14/20
Moderat ‘III’ - 2016 r.
Monkeytown Records
Trzecia płyta w dorobku Moderat wzbudza we mnie bardzo sprzeczne odczucia. Bezsprzecznie stanowi potwierdzenie kompozytorskiego talentu, potencjału zespołu, który osiągnął swój szczyt na płycie poprzedzającej. Można nawet powiedzieć, że pod względem formalnym twórcy wprowadzili tu pewną modyfikację, skręcając odrobinę bardziej w stronę muzyki Pop. Utwory są zwarte, świetnie brzmią i mają perfekcyjnie wyważone proporcje melancholijnych szumów, brzmieniowych eksperymentów, emocjonalnego śpiewu Apparata, klubowej skoczności i popowej przebojowości. Bardzo to doceniam i jednocześnie mam za złe twórcom, że wygładzając, doskonaląc formułę, przestają aż tak angażować. Dlatego ‘III’ jawi mi się jako płyta przepiękna, a jednocześnie bezpieczna, zwiastująca nadchodzące wyczerpanie formuły.
Ocena: 14/20
Curren$y & Alchemist ‘Covert Coup’ - 2011 r.
Self-released/ALC Records
Curren$y z pewnością nie należy do najbardziej rozpoznawalnych raperów, ale ja uważam, że zasługuje na o wiele więcej uwagi, niż dostawał w trakcie swojej wędrówki po wytwórniach. W ogóle ta kolaboracja jest naznaczona niedocenieniem, gdyż Alchemist, mimo szacunku jakim go darzą zagorzali fani amerykańskiego Rapu, to mało kto wymieniłby go wśród najbardziej rozpoznawalnych, wpływowych producentów. Widzę tu wspólny mianownik u obu twórców tej płyty w postaci burzliwych karier i ciągłego poszukiwania swojego miejsca. ‘Covert Coup’ to płyta nieoczywista. Już od pierwszego uderzenia perkusji i gitarowej melodii uświadamia słuchaczowi, że nie ma do czynienia z albumem do chillowania. Jest mroczna i niepokojąca. To mocne, skondensowane i jednolite dzieło, stanowiące zapis, sugestywnych i nie do końca przyjemnych przemyśleń.
Ocena: 14/20
Moderat ‘Even More D4ta’ - 2023 r.
Monkeytown Records
Poziom albumów z remixami zależy wyłącznie od dwóch elementów: doboru muzyków którzy mają się podjąć remixowania i ich pomysłu i zaangażowania. Bardzo nie lubię leniwych remixów, w których twórcy dokonujący reinterpretacji nie odbijają zbyt wyraźnie swojego stylu na materiale źródłowym. Na szczęście w tym przypadku grono muzyków jest zacne a same utwory w większości bardzo ciekawe i pozostające w pamięci. Batu serwuje nam futurystyczne, nerwowe Techno, Logic 1000 i Big Ever, przepięknie, dubowo bujający Breakbeat, yeule i Kin Leonn połączyli breakbeat z przestrzennym Ambientem i Trance a sama yeule dograła piękny wokal. Na tym atrakcje się nie kończą. The Bug dostarcza aż dwa remixy, bardzo mocno zakorzenione w jego stylu, DJ Lag kolejny raz przedstawia Gqom w najlepszym wydaniu a Sherelle tnie junglowym beatem aż miło. Moimi faworytami są jednak remiksy ZULI i Marie Davidson. Po prostu coś niesamowitego. Jeżeli ktoś lubi różne odcienie elektroniki, świetnie się w tym albumie odnajdzie.
Ocena: 14/20
Cliff Martinez ‘Drive (Original Motion Picture Soundtrack)’ - 2011 r.
Lakeshore Records
Soundtrack ten tak naprawdę ma trzech równoprawnych autorów, Cliff Martinez, oczywiście, ale również Johnny Jewel, gdyż jego projektów muzycznych piosenki (Desire czy Chromatics) wspaniale ubarwiają całą ścieżkę i na stałe są kojarzone ze scenami w filmie. Trzecim bohaterem jest Kavinsky i jego Nightcall, piosenką, która stała się ogromnym światowym fenomenem. Czy całość jest jednak spójna i nadaje się do posłuchania w odseparowaniu od filmu? Jak najbardziej tak. Zarówno w electro hitach w/w twórców jak i w syntezatorowym ambiencie Martineza świat składa się z kolorowych neonów, rozświetlających skąpane w nocy, ulice wielkiej metropolii. W muzyce tej ukryto nostalgię, melancholię, smutek i tęsknotę za czymś ulotnym, nieosiągalnym. Nawet te mocniejsze utwory Martineza, które w filmie miały dodawać napięcia i pompować adrenalinę widza, są tym smutkiem podszyte. Album ten zdecydowanie broni się, jako autonomiczne dzieło, jednocześnie sugestywnie przenosząc słuchacza w świat wykreowany w filmie.
Ocena: 14/20
William Basinski ‘The Disintegration Loops I-IV’ - 2002-2003 r.
2062
Ten box to prawie 300 minut zapętlonych, ambientowych obrazów, które mimo swojej pozornej powtarzalności, nieustannie zmieniają swoją formę. Geneza powstania tej serii jest niezwykle ciekawa a przy okazji kluczowa w kontekście zawartości, jaka się na niej znalazła. Basinski bowiem, wygrzebał z niebytu swoje stare taśmy, które zapętlił na magnetofonie, chcąc zarejestrować je cyfrowo. Taśmy były już stare i w czasie ich odtwarzania, ulegały niszczeniu, a dźwięki stopniowemu pogarszaniu, odkształceniom, aż do ich całkowitego ustania. Tym samym, muzykowi udało się uchwycić coś niebywałego - proces dezintegracji, rozkładu, umierania. Często słuchałem tego cyklu w trakcie spacerów. W pewnych losowych momentach uciekałem myślami, żeby po jakimś czasie wrócić, rejestrując jak bardzo loopy uległy zubożeniu. Wtedy zdawałem sobie sprawę, że proces ten trwał nieustannie. To ja go nie zauważałem, błądząc myślami gdzieś daleko. Jakże to ludzkie.
Ocena: 14/20
Porter Ricks ‘Biokinetics’ - 1996 r.
Chain Reaction/Type
‘Biokinetics’ należy zaliczyć do albumów z lat 90-tych, które odcisnęły swoje znaczące piętno na rozwoju muzyki elektronicznej. Gdy myślę o tej płycie, słowem które jako pierwsze przychodzi mi do jest puls. Ta płyta oddycha, żyje własnym życiem. Jest bardzo ambientowa i nie obfituje w wiele tranzycji. Dlatego może wydawać się zbyt jednostajna, w szczególności przy najdłuższych, kilkunastominutowych utworach. Jednak przy wnikliwym słuchaniu dużo oddaje. Stłumiona perkusja wprowadza słuchacza w trans, a wszystkie warstwy i kontury stają się bardziej wyraziste. To cholernie ambitna płyta i jeżeli, chciałbym przekonać kogoś, że również taka muzyka może nieść ze sobą duże pokłady artyzmu, to z dużą dozą prawdopodobieństwa zaprezentowałbym ‘Biokinetics’.
Ocena: 14/20
The Roots ‘Phrenology’ - 2002 r.
MCA Records
‘Phrenology’, to bardzo różnorodna płyta, a przy tym niezwykle zwarta i skondensowana. To czego nie mogę znieść w hiphopowych płytach, to ich przesadzony metraż, rozwodnienie i ogromna ilość bezsensownych zapychaczy. Na szczęście w tym przypadku nie mogę się do tego przyczepić. Album chwycił mnie za gardło otwierającym, niezwykle surowym ‘Rock You’ i trzymał tak do końca serwując wiele brzmieniowych niespodzianek, jak chociażby punkowy ‘!!!!!!!!’. Oczywiście można tu również znaleźć funkowo-jazzowe brzmienia, tak charakterystyczne dla The Roots, jednak ‘Phrenology’ jawi mi się jako album skrajności. Długość utworów waha się od 20 sekund do ponad 10 minut. Mamy utwory bardzo surowe w aranżacjach, utwory oparte na bujającym basie i melodyjnym wokalu. Znajdziemy zarówno eksperymenty jak i bardzo klasyczne, oldschoolowe brzmienia. Nie można się z ‘Phrenology’ nudzić, a słucha się jej wybornie.
Ocena: 14/20
Moderat ‘Moderat’ - 2009 r.
BPitch Control
Debiutancki album Moderat kojarzy mi się z przeciąganiem liny. Nie posiada struktury, a Panowie z Modeselektor jak i Apparat ciągną linę w swoją stronę, próbując przemycić jak najwięcej swojej wrażliwości.Można wręcz stwierdzić, że jest to album niechlujny i nerwowy. W większości przypadków, byłaby to ogromna wada, ale nie tym razem. Z niezwykłą przyjemnością obserwuje się te estetyczne bitwy, momenty w których album się rozłazi, jak i te w których coś klika i album wzbija się na swoje wyżyny. Co równie ważne, dzięki swojej niestabilności, często zaskakuje. Mocniejsze, bardziej surowe rytmy w klimatach Garage/Dubstep/Hip-Hop/Glitch przeplatają się z melancholijnymi syntezatorami Apparata, jego lirycznym wokalem i ambientowymi plamami. Przeplatanka trwa, a słuchacz z fascynacją obserwuje zmagania tak odmiennych stylistyk, które z uporem dążą do synergii.
Ocena: 14/20
Koma & Bones ‘Blinded by Science’ - 2001 r.
Thursday Club Recordings
Kolektyw Koma & Bones stanowi jeden z przykładów, jak jakościowym gatunkiem był Nu Skool Breaks, zanim zaczął zjadać własny ogon. W okresie rozkwitu tego gatunku, nie umiałem do końca docenić ich muzyki. Była dla mnie za mało przebojowa. Teraz widzę to zupełnie inaczej. Ci muzycy byli jednymi z najbardziej inteligentnych i otwartych przedstawicieli swojej sceny. Ich debiutancki krążek, jest dziełem niezwykle przemyślanym i wyważonym. Mamy tu oczywiście łamańce perkusyjne i często wściekle pulsujący bas, ale znajdziemy tu również piękne, nieoczywiste i bardzo nastrojowe melodie. Można tu odnaleźć elementy Funku, Hip-Hopu czy Jazzu, a momentami na pierwszy plan przebija się sterylne Electro. Można doczepić się niektórych wokali, ale w ogóle, ‘Blinded By Science’ to świetnie wyprodukowany album, wypełniony po brzegi nietuzinkowymi pomysłami.
Ocena: 14/20
RP Boo ‘Fingers, Bank Pads & Shoe Prints’ - 2015 r.
Planet Mu
Uwielbiam Footwork. Rytmika, sposób samplowania w tym gatunku są nie do podrobienia. Kiedy 12 lat temu pierwszy raz usłyszałem na żywo DJ Rashada i DJ Spinna mózg mi eksplodował. Dziś jestem z tym gatunkiem oswojony, ale nadal jego słuchanie sprawia mi ogromną przyjemność, a wspólnego mixu Sherelle i RP Boo z Unsoundu nigdy nie zapomnę. Jak widzicie po ocenie, druga płyta w dorobku ojca Footworku naprawdę przypadła mi do gustu. Jak przystało na głównego twórcę gatunku, jego muzyka jest powściągliwa, ale przy tym niezwykle elegancka i cholernie precyzyjna. Na płycie nie ma co szukać jakiś dalekich wycieczek stylistycznych. Wszystko opiera się na rytmicznej ekwilibrystyce i gustownie pociętych samplach wokalnych. Jest to album mocno hermetyczny. Ewidentnie skierowany do tancerzy, ale mimo to przeciętny pochłaniacz muzyki, znajdzie dla siebie wiele dziwacznych i bardzo ciekawych rozwiązań.
Ocena: 14/20
John Williams ‘Harry Potter and The Sorcerer's Stone Original Motion Picture Soundtrack’ - 2001 r.
Warner Records
Nie jestem co prawda wielkim fanem serii książek o Potterze, a tym bardziej filmów, w których nagromadzenie głupot i dziur scenariuszowych jest wręcz niebywałe. Uwielbiam natomiast immersyjne doznania. Elementem, który pozwala zatopić się głębiej w wykreowanym świecie młodocianych czarodziejów, jest właśnie przepiękna muzyka weterana Johna Williamsa. Wręcz czuć w tych partyturach otaczającą słuchacza magię. To co mogę zarzucić temu soundtrackowi, to zbyt częste powtarzanie głównych motywów. Chciałoby się usłyszeć większą gamę melodii, nie mając poczucia słuchania wariacji na temat. Mimo to płyta zaskakuje wielokrotnie lekkością kompozycji. Ja, cenię sobie najbardziej te momenty, w których czuć grozę i mistycyzm, a takich również na tym soundtracku nie brakuje.
Ocena: 15/20
Pixies 'Demos' - 1987 r./ 2002 r.
Self-released/Cooking Vinyl
Na wstępie, zaznaczę bardzo ważną rzecz. Pixies to zespół mojego życia. Naprawdę muszę się wysilić, żeby bardziej na chłodno spojrzeć na ich dorobek i nie wpadać w zachwyty średnio co 15 sekund. Skoro mam to wyznanie za sobą, spróbuję w skrócie opowiedzieć co znajduje się na tym intrygującym wydawnictwie. Jest to zbiór zarejestrowanych w ekspresowym tempie utworów, które nie znalazły się na pierwszym oficjalnym krążku zespołu. Całość brzmi niezwykle surowo i garażowo, ale mimo to cholernie stylowo. Słychać tu wyraźne inspiracje Country, Bluesem, Punk Rockiem, a wszystko to zatopione w tak bardzo kojarzącej się z Pixies surrealistycznej psychodelii. Już na tych demówkach znajdziemy elementy tak dla nich charakterystyczne: dziki, nieokiełznany wokal Black Francisa, motoryczna perkusja Loveringa, drapieżne, jedyne w swoim rodzaju basowe granie Kim Deal, śpiewanie na 2 głosy, brudne, gitarowe riffy i zawodzenia gitary Joe Santiago. To na tej płycie zapalono lont pod bombą atomową, która za chwile wybuchnie. Album ten jest swego rodzaju preludium nadchodzącej, bezprecedensowej, niewytłumaczalnej rewolucji w muzyce gitarowej.
Ocena: 15/20
Dua Lipa ‘Future Nostalgia’ - 2020 r.
Warner Records
Ależ to było pozytywne zaskoczenie. Popu słucham stosunkowo mało, w porównaniu chociażby z muzyką elektroniczną czy gitarową i zbierałem się do ‘Future Nostalgia’ kilka lat. Nie miałem wygórowanych oczekiwań, okazało się jednak, że płyta siadła niesamowicie. Może dlatego, że jest wyjątkowo taneczna. Znajdziecie tu i sporo Funku, Disco, House, ale przede wszystkim nawiązania do Synth Popu z lat 80-tych. Jeżeli, miałbym znaleźć przymiotniki, które w najlepszy sposób określiłyby ten album, to powiedziałbym: wysmakowana i stylowa. Ogromnym plusem tego wydawnictwa są partie wokalne Dua Lipy. Brytyjka o kosowsko-albańskich korzeniach, brzmi świetnie. Czuć w jej śpiewie pewność siebie i luz. Dosłownie chłonie się jej nisko osadzony wokal, a po ostatnich dźwiękach na płycie, chce się ją puścić jeszcze raz.
Ocena: 16/20
Just Mustard 'Wednesday' - 2018 r.
Pizza Pizza Records
Ten irlandzki zespół, to jedno z moich największych odkryć z ostatnich lat. Wszystko zaczęło się od mojej fascynacji ich drugim albumem ‘Heart Under’, który uważam za jedną z najlepszych płyt jakie słyszałem. Nie mogłem zatem nie zapoznać się również z ich debiutanckim krążkiem. Mimo, że ‘Wednesday’ oceniam wyraźnie niżej, choć nadal bardzo wysoko, to można na tej płycie znaleźć sporo mrocznego, hałaśliwego, często surowego ale niezwykle nastrojowego grania. Oczywiście na tym tle wybija się anielski głos KT Ball (co ciekawe, mamy tu również męski wokal, czego na ‘Heart Under’ nie uświadczymy), który pozornie stanowi kontrapunkt, a w większości przypadków jeszcze podbija przygnębiającą atmosferę albumu. Mimo to, czasami przebija się tu światło, a to dzięki kilku ładnym harmoniom, wpleconym między jazgoczące gitary. Czuć, że styl zespołu, przy okazji nagrywania tej płyty, dopiero powstawał. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy tu do czynienia z bardzo dobrym, autorskim materiałem.
Ocena: 16/20
Fontaines D.C. 'A Hero's Death' - 2020 r.
Partisan Records
Ciężko nagrywa się płytę, po takim debiucie jak ‘Dogrel’. Można było się spodziewać kalki z pierwszej płyty, jednak Irlandczycy, na ‘A Hero's Death’, wyraźnie zmieniają ekspresję na bardziej przygnębiającą i pełną gniewu. Czuć to przede wszystkim w wokalu, który jest minorowy, momentami lekko obłąkany lub bezbronny. Jestem zachwycony, jak udaje się Irlandczykom godzić ze sobą przyziemność ulicy z liryczną głębią. Fontaines D.C. można nazwać, zespołem z ludu, a ich muzyka stanowi swoisty reportaż, przyglądający się zazwyczaj, niezbyt optymistycznej rzeczywistości. Jest szczera i pozbawiona pretensjonalności, ale napewno nie można jej twórcom odmówić empatii. Jest w tej płycie, coś nieprzyjemnego, coś co lekko uwiera słuchacza. Może dlatego, że ma on szansę odbić się jak w lustrze, znaleźć siebie w niełatwych konstatacjach wokalisty zespołu.
Ocena: 16/20
Moderat ‘II’ - 2013 r.
Monkeytown Records
Między debiutanckim krążkiem Moderat o omawianym tutaj LP ‘II’, istnieje bardzo wyraźna różnica. Na tym drugim udało się muzykom znaleźć tą synergię, której tak usilnie szukali na debiucie. ‘II’ jest jedną z tych płyt, które łapią słuchacza za gardło od samego początku i nie puszczają praktycznie do samego końca i nie chodzi tu o ciężar muzyki a raczej o warstwę emocjonalną. Już intro wprowadza słuchacza w mroczny nastrój niepokoju zapowiadając rollercoaster uczuć, jakie będą mu towarzyszyć w dalszej części albumu. Moderatowi udało się zatrzeć granicę między muzyką elektroniczną do której tańczy się w klubie a tej słuchanej na słuchawkach w zaciszu domowym. Jest to muzyka, która emanuje szczerą uczciwością i pozwala słuchaczowi odlecieć dzieląc się emocjonalnym bagażem jakim ze sobą niesie. Nie jest to płyta idealna. Niektóre wokale Apparata mi nie siadają, znajdą się utwory, które również w warstwie dźwiękowej przynudzają, ale jako całość, album ma niesamowitą siłę rażenia.
Ocena: 16/20
Primus ‘Suck On This’ - 1989 r.
Prawn Song/Caroline Records
Primusa właściwie słucham od zawsze, ale nie udało mi się do tej pory zrobić porządnej powtórki z całości ich dorobku. Zabrałem się więc do roboty. Nie licząc kaset wydawanych w latach 80-tych, ‘Suck On This’ jest pierwszym LP, kalifornijskiego zespołu. Jest to album o tyle nietypowy, gdyż stanowi zapis ich występów na żywo. Udało się dzięki temu ukazać na niej w pełni, jaką energię potrafi przekazać Primus swoim słuchaczom. Album brzmi fantastycznie. Kanonada rytmów, zmienność tempa i intensywności riffów, wirtuozerskie umiejętności poszczególnych członków zespołu, to wszystko uderza w słuchacza z ogromną siłą. Zespół brzmi mocno i mięsiście, a jednocześnie jest pełen tego dziwacznego uroku, który Les Claypool doskonale wplata w teksty i występy na żywo. Na ‘Suck On This’ niekonwencjonalna, jedyna w swoim rodzaju formuła, jaką wypracował Primus, rozkwita w pełni, fascynując i uzależniając.
Ocena: 17/20
Jonny Greenwood 'Phantom Thread (Original Motion Picture Soundtrack) - 2018 r.
Nonesuch
Soundtrack do ‘Phantom Threads’, jest pierwszą ścieżką dźwiękową autorstwa Greenwooda, z którą zapoznałem się niezależnie od filmu do którego została nagrana. Już teraz mogę powiedzieć, że nie ostatnią. Mimo, że świetnie podkreślała, dopełniała, komentowała wydarzenia z filmu, to fantastycznie się broni, jako autonomiczne dzieło. Kompozycje Greenwooda są bogate i bujne co jeszcze dodatkowo wybrzmiewa, dzięki wsparciu 60-osobowej orkiestry. Oparcie się o tak szerokie instrumentarium pozwoliło Greenwoodowi tworzyć naprawdę ozdobne elementy i zapewniło dużą swobodę w doborze środków. Powstałe utwory są intensywne, dramatyczne, często majestatyczne ale nie wprost. Niebywałe w jak subtelny sposób kompozytor umiał chociażby uchwycić przeszywający smutek. Jest to muzyka zapierająca dech w piersi, ale też mocno przytłaczająca, co według mnie, nie stanowi wady tego dzieła.
Ocena: 17/20
Syndrom Paryski ‘Małe Pokoje w Dużym Mieście’ - 2021 r.
Peleton Records
Debiutancki album poznańskiego zespołu, jest idealnie skrojony dla mnie. Kiedy trzeba jest odpowiednio agresywny, energiczny, serwuje odpowiednią dawkę ładnych, chwytliwych melodii, kilka zapadających w pamięć momentów i emocjonalne, melancholijne teksty, które układają się w spójny koncept album, traktujący o pamięci, wspomnieniach, które wiele znaczą, ale zacierają się, zmieniając swoje znaczenie. Muzycznie jest punkowo, Indie, trochę post, trochę Shoegaze, perkusja robi robotę, a gitary brzmią naprawdę dobrze. Czego chcieć więcej. Pozornie jest to płyta, dla ludzi młodych, wchodzących w dorosłość, ale moim zdaniem, wiek słuchacza nie wpływa na jej odbiór. Czego jestem najlepszym przykładem. Bardzo mocno koresponduje ze mną ujmująco naiwna szczerość tej płyty.
Ocena: 17/20
Various Artists ‘Night Slugs Classix Remixed’ - 2023 r.
Night Slugs
Night Slugs, to jedna z najważniejszych, wpływowych wytwórni niezależnych swojego pokolenia. Dla mnie osobiście, trafienie na nią i siostrzaną Fade To Mind, było jednym z najważniejszych momentów mojej muzycznej przygody. To był czas, kiedy zacząłem eksplorować gatunki muzyki, które dziś często opisuje się mianem Bass Music, a katalog obu wytwórni ukazał mi różnorodność, oryginalność współczesnej muzyki elektronicznej, udowadniając, że nie ma ona granic. Do dzisiaj Night Slugs plasuje się w moim top 10 najlepszych labeli ever, który na swoje 15-lecie wydaje bardzo ciekawą składankę, złożoną z utworów muzyków wydających pod jego skrzydłami, zremiksowanych przez innych muzyków ze stajni Night Slugs. Traktuję to wydawnictwo wyjątkowo, gdyż nazwiska wykonawców w nie zaangażowanych nie są dla mnie anonimowe. Wielu z nich słyszałem na żywo, a praktycznie wszystkich kariery śledzę od początku działania wytwórni. To jest muzyka którą kocham, przyjmuję w całości i polecam wszystkim otwartym na przeróżne muzyczne doznania.
Ocena: 17/20
Koma & Bones 'Shutterspeed' - 2003 r.
Thursday Club Recordings
Następca ‘Blinded By Science’, wydany dwa lata po debiucie, stanowi dalszą ewolucję brzmienia, dotychczas wypracowanego przez Koma & Bones. Jest to dzieło jeszcze ambitniejsze, bardziej otwarte i dojrzalsze od poprzednika. Nadal mamy tu do czynienia głównie z ciężkim Breakbeatem, zmieszanym z Electro, ale brzmienie jakie udało się wykreować, jest pełniejsze, głębsze. Zespół przemycił bowiem sporo klasycznych, house’owych naleciałości, które nadały nieco przestrzeni i progresywności. Usłyszymy tu również wpływy hip-hopowe czy funkowe, obecne już na debiucie. Dzięki temu utwory są różnorodne, ale łączy je wspólny mianownik, swoisty uliczny charakter, tak znaczący dla całej sceny Nu Skool Breaks. To co mnie w szczególności ujmuje to niespieszny styl produkcji i rozwijania utworów. Nie mają one w swoim zamierzeniu uderzyć i oszołomić słuchacza od pierwszych dźwięków. Stopniowo i bardzo skutecznie wdzierają się do jego świadomości, wprowadzając go w bardzo osobliwy nastrój.
Ocena: 17/20
Animal Ghosts 'Swell' - 2024 r.
Self-released
Inspiracje, jakie wpłynęły na kształt tej płyty, jak i całej twórczości Animal Ghosts są oczywiste. Miłość do klasycznego Shoegaze’u spod znaku My Blody Valentine wylewa się z tego albumu. Nie znaczy to, że ‘Swell’ jest jednowymiarowy, czy też stanowi nieudaną kalkę klasyka. Wręcz przeciwnie, jest to naturalne rozwinięcie formuły z zachowaniem charakterystycznej, typowej dla Shoegaze atmosfery. Klimat jest zresztą największym atutem albumu. Rozmarzone, wzniosłe i ulotne utwory otaczają słuchacza niczym promienie majowego słońca i unoszą jak ciepły, letni wiatr. Wybaczcie tanie porównania, ale gdy posłuchacie chociażby utworu ‘Spells’ to zrozumiecie. Album dzięki swojej urzekającej rytmice i chociażby grunge’owym naleciałościom, ma wręcz skoczny charakter, jednocześnie serwując słuchaczowi duże pokłady melancholii. To jedna z moich ulubionych kombinacji.
Ocena: 17/20
Sonic Youth ‘Goo’ - 1990 r.
DGC
Jeżeli o płycie, czy też muzyce na niej zawartej można powiedzieć, że jest cool, to będzie to właśnie ‘Goo’ Sonic Youth. Udało się na niej pogodzić popową przebojowość z nonszalancją, zadziornością i niepokornością, tak charakterystyczną dla nowojorskiego zespołu. ‘Goo’ to nadal hołd złożony nieokiełznanemu hałasowi i jazgotowi, ale w bardziej zwartej, piosenkowej formie. Nie znaczy to, że Sonic Youth zatracili na tej płycie swoje muzyczne DNA. Po prostu znaleźli nowe środki wyrazu i wkomponowali je w swoją artystyczną wrażliwość. Muzyka nadal jest kąśliwa i uderza intensywnością, zabierajac słuchacza w psychodeliczną podróż, tylko na trochę innych zasadach. Niezwykle ciekawie obserwuje się, jak zespół próbuje swój buntowniczy, garażowy rodowód zamknąć w pewną ustrukturyzowaną formę i w wielu miejscach ponosi porażkę, a utwory trzymają się na słowo honoru, czasami wręcz rozłażąc się w szwach. Właśnie w tych momentach album staje się naprawdę wybitny.
Ocena: 17/20
Aphex Twin 'Drukqs' - 2001 r.
Warp Records
‘Drukqs’, to zbiór utworów nad którymi Richard D. James pracował w latach 1997-2001. Utworów, które ukazywały jego wszystkie dotychczasowe etapy muzycznych eksploracji. Większości z nich James nigdy nie miał zamiaru wydawać, a zrobił to tylko dlatego, że zostawił w samolocie odtwarzać MP3 z nimi w pamięci urządzenia i stwierdził, że skoro i tak wypłyną w Internecie to lepiej je wypalić na płycie. ‘Drukqs’ należy właśnie traktować, jako album mp3 z którego słuchacz wyciągnie sobie te utwory, które przypadną mu do gustu i nie ma sensu słuchać go od początku do końca jako zamkniętej całości. Można więc stwierdzić, że ‘Drukqs’ był jednym z pierwszych albumów przystosowanych do nowych nawyków słuchaczy w dobie cyfrowej dystrybucji. Dla mnie jest jak the best of shuffle album Aphex Twina, pełny jego sterylnego, zgrzytliwego, poszarpanego i momentami wstrząsająco hałaśliwego szaleństwa spod znaku Drill’n’Bass, Electro Breakcore, Acid Techno, przeplatanego ambientowymi plamami i fortepianowymi kołysankami dającymi wytchnienie słuchaczowi. Są na tym albumie, wyłaniające się z otchłani odhumanizowanych dźwięków, przepiękne, melancholijne momenty rozdzierające serce.
Ocena: 17/20
The Smashing Pumpkins 'Gish' - 1991 r.
Caroline Records
‘Gish’ to przykład debiutu prawie idealnego. Bardzo jasno i klarownie zarysowuje już od samego początku ramy muzyczne w jakich będziemy się poruszać. Ustala zasady i od razu zabiera słuchacza w dynamiczny, napędzany świetnymi perkusyjnymi beatami, psychodeliczny taniec. ‘Gish’ to przykład inteligentnie skomponowanej, świetnie brzmiącej muzyki, która jest bardzo łatwa do przyswojenia, przez co sprawia ogromną przyjemność słuchaczowi. To co jednak wysuwa się na pierwszy plan, to autentyczność jaka bije z każdej sekundy materiału, który znalazł się na płycie. Wręcz czuć entuzjazm jaki towarzyszy procesowi nagrywania debiutanckiego krążka i uczciwość z chęci stworzenia czegoś swojego i pokazania swego dzieła całemu światu. Płyta brzmi fantastycznie. Riffy Corgana i Iha pięknie się przeplatają, okraszając płytę odjechanymi, wzniosłymi solówkami, motoryka bębnów Chamberlina jest porażająca, a głębi całości dodaj pięknie pulsująca gitara basowa D’arcy Wretzky. W każdej nucie albumu słychać ciężką pracę włożoną w piosenki, które będą warte zapamiętania.
Ocena: 17/20
Various Artists ‘Bloodborne Original Soundtrack’ - 2015 r.
Sony
Dobry soundtrack do gry, idealnie podkreśla, wzmacnia poszczególne momenty w trakcie rozgrywki, powodując, że jesteśmy w stanie je zapamiętać, ale równocześnie, jest na tyle charakterystyczny, zapadający w pamięć i dobrze skomponowany, że broni się doskonale jako samodzielne dzieło. Nic odkrywczego muszę przyznać. W sumie dotyczy to również soundtracków do filmów czy nawet seriali. Użyłem tego truizmu, żeby podkreślić, że soundtrack do Bloodborne, wszystkie powyższe rzeczy robi fantastycznie. Mamy tu oczywiście do czynienia z muzyką orkiestrową, ale elementem, który wysuwa się na czoło, jest chór, który buduje niepowtarzalną, przerażającą atmosferę. Momentami, aż ciarki przechodzą po plecach. Ścieżka dźwiękowa wręcz ocieka grozą jednocześnie ujmując swoim pięknem. Wyróżnia się także bogactwem brzmień. Oprócz chóru, często pierwsze skrzypce gra sekcja smyczkowa, czasami na przód wysuwają się kotły, niektóre utwory są niezwykle wzniosłe dzięki wybijającej się sekcji dętej, inne natomiast ujmują swoją delikatnością. ‘Bloodborne (Original Soundtrack)’ to jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych jakie słyszałem. Po prostu.
Ocena: 18/20
Meat Beat Manifesto 'Subliminal Sandwich' - 1996 r.
Play It Again Sam Records/Interscope Records
Wydaje mi się, że Meat Beat Manifesto nigdy nie doczekali się takiego rozgłosu i estymy na jakie zasługują, a przecież ich ogromny wpływ na rozwój zarówno muzyki elektronicznej jak i również industrialnej jest nie do zaprzeczenia. Mi ich muzyka towarzyszyła odkąd pamiętam, ale zawsze jakoś z doskoku. Jak dotąd nie czułem potrzeby zgłębienia ich bogatego dorobku, aż do teraz. Nie spodziewałem się, że ‘Subliminal Sandwich’ aż tak mnie pochłonie. Album ten kipi od ciekawych aranżacji i nietuzinkowych pomysłów. Głównym składnikiem tego podwójnego albumu, jest niezwykle stylowy, głęboki Trip-Hop. Znajdziemy tu jednak wiele innych brzmień, które składają się na bardzo bogatą brzmieniowo mieszankę. Momentami pobrzmiewa tu bowiem Industrial, czasami na przód wysuwa się Ambient (zwłaszcza na drugiej płycie), a wszystko zanurzono w sporej dawce psychodelii. Całość ma bardzo niepokojący, złowieszczy, momentami surrealistyczny charakter. Świetnie dobrane sample, mieszają się z syntezatorami, hiphopowymi beatami, często o bardzo analogowym brzmieniu. Dzieję się tu tak dużo, że ciężko to wszystko wyliczyć. Cały ten muzyczny kalejdoskop, składa się na album niesamowicie sugestywny, duszny i mroczny. Album zasługujący na miano klasyka.
Ocena: 18/20
Lyam ‘N_O CALLER ID’ - 2020 r.
VLF
Są takie płyty, które stanowią naturalny soundtrack do nocnych spacerów po ulicach wielkiego miasta. Płyty te, w pewien magiczny sposób, umieją uchwycić tą gęstą atmosferę, przytłaczającą ale jednocześnie hipnotyzującą słuchacza. Taki jest właśnie ‘N_O CALLER ID’ Lyama. Londyńczyk snuje swoje niepokojące opowieści w rytm ciężkiego Grime’u, pomieszanego z R&B czy Soulem. Znajdziemy tu zarówno pięknie kołyszące syntezatory, jak i poszarpane sample i odpowiednio drżące, głębokie beaty. Całość okraszona się miejskim ambientem, który wzbogaca brzmienie. Są momenty, na tej płycie, kiedy robi się cieplej, nieco bardziej kolorowo i pięknie one rezonują i kontrastują z mrokiem dusznych pomieszczeń pełnych dymu i stroboskopów, który wypełnia większość tego albumu. Wszystko to tworzy niebywale hipnotyczną mieszankę, która wciąga i nie puszcza aż do ostatniego dźwięku. Muzyka cichnie, a słuchacz wraca do otwierającego utworu i wciska play.
Ocena: 18/20
Skee Mask 'Shred' - 2016 r.
Ilian Tape
Na wstępie zaznaczę tylko, że należę do fanów talentu Niemca od pierwszych jego EP-ek i singli. Być może dlatego, że na wstępnym etapie swojej kariery bardzo mocno opierał swoje brzmienie o Breakbeat, który zawsze będzie miał swoje miejsce w moim serduszku. Wraz z biegiem lat, jego muzyka ewoluowała, stając się jeszcze ciekawsza. Słuchając debiutanckiego krążka Skee Mask uderzyło mnie właściwie od samego początku jej trwania, jak pieczołowicie i skrupulatnie jest ona skonstruowana i wyprodukowana. Cudownie obserwuje się, jak niemiecki muzyk bawi się breakbeatową podstawą, dokonując swoistej dekonstrukcji gatunku, ukazując wiele, przeróżnych odsłon połamanych beatów. Są momenty na tym albumie, kiedy muzyka na nim zawarta dostarcza ogromne ilości, zapierających dech w piersiach emocji. Na każdym kroku słychać erudycję muzyczną autora, pełne zrozumienie materii w której się porusza. Dzięki temu, jak i dzięki bogactwu brzmień jest to jedna z tych płyt, która idealnie sprawdzi się zarówno w ciemnych, undergroundowych klubach jak i w zaciszu domowym. ‘Shred’ to przykład wybitnych zdolności kompozytorskich i producenckich.
Ocena: 18/20
Sote 'Majestic Noise Made In Beautiful Rotten Iran'
Sub Rosa
Cała twórczość Sote, jest ściśle związana z kulturą jego kraju, zachowująca swoją tożsamość i czerpiąca garściami z irańskiej muzyki klasycznej i ludowej. Nie jest to twórczość najprostsza w odbiorze. Specyficzna rytmika, instrumentarium wymagają uwagi, dłuższego osłuchania i zaprzyjaźnienia się. ‘Majestic Noise…’ w mojej ocenie jest najbardziej przystępną i oderwaną od swojej kulturowej spuścizny płytą w dorobku Irańczyka. Nadal jednak można na niej znaleźć ogrom eksperymentów i dźwiękowych dekonstrukcji. Elementem, który wyróżnia jego twórczość i będącym szczególnie dostrzegalnym w omawianej płycie jest dojmująca melancholia. Całość kojarzy mi się z przejmującą medytacją, która dzięki użytym harmoniom i progresjom zastosowanym w praktycznie wszystkich utworach, wprowadza w bardzo intensywny trans. To jedna z tych płyt, która w magiczny sposób przenosi słuchacza do zupełnie innej rzeczywistości, zakorzeniając go i niezwykle mocno wzmagając immersję. Mnie pochłonęła bez reszty.
Ocena: 18/20
Deafheaven ‘New Bermuda’
Anti-
Polecałem ‘New Bermuda’ już rok temu, ale mam wrażenie, że nie wyraziłem wszystkiego co chciałem, a album nadal regularnie mi towarzyszy, dlatego postanowiłem dodać coś jeszcze. Jest to album monumentalny, ekstatyczny, niezwykle emocjonalny i niebywale piękny. Ta jedyna w swoim rodzaju mieszanka Black Metalu, Shoegaze, Post Rocka jaką wypracował sobie zespół właśnie na tym albumie obiera najbardziej optymalną formę. Potwierdza to zresztą dalsza kariera Deafheaven, w której muzycy rozpoczęli poszukiwania, w znaczny sposób ocieplając swoje brzmienie. To, które udało się osiągnąć na ‘New Bermuda’ jest niebywale intensywne i wręcz przytłaczające słuchacza. Zespół zderza ze sobą piękno, euforię, rozpacz oraz mrok i jakimś cudem działa to fantastycznie. Ściana dźwięków jaką Defheaven emituje, ma w sobie coś niesamowicie wzniosłego. Mimo, że zarówno w warstwie tekstowej jak i dźwiękowej płyta bywa bardzo depresyjna, mnie w magiczny sposób podnosi na duchu i niebywale napędza. Otchłań, jaką Defheaven kształtuje jest po prostu niesamowicie ujmująca i kusząca i bardzo łatwo można się w niej zatracić, a przepiękne melodie i delikatniejsze momenty zawarte na ‘New Bermuda’ tylko wzmacniają siłę przyciągania.
Ocena: 18/20
Show Me The Body 'Body War'
The Famous Letter Racer
Rok temu zachwycałem się ‘Trouble The Water’, drugą płytą nowojorskiego post hardcorowego trio. Sięgnąłem zatem po debiut z przekonaniem, że nie ma szans zbliżyć się do poziomu swojego następcy. Ku mojemu zaskoczeniu ‘Body War’ wcale mu nie ustępuje. Show Me The Body tworzy bowiem muzykę niezwykle pomysłową, otwartą i orzeźwiającą. Z jednej strony dostajemy po głowie brudnym, brutalnym Hardcorem, ale ta surowość co rusz jest ocieplana bluesowymi inspiracjami, czy też użyciem banjo, jako pełnoprawnego instrumentu. ‘Body War’ budzi zatem u słuchacza bardzo skrajne i niebywale intensywne emocje. Momentami płyta brzmi jak gawęda opowiadana przy ognisku, by za chwilę rzucić nas w wir uliczny zamieszek, bo jeżeli muzyka staje się mocniejsza, to zespół naprawdę się nie patyczkuje, a agresja aż się z albumu wylewa. Całość ma bardzo pesymistyczny wydźwięk, również w warstwie tekstowej, a mimo to nie można odmówić kompozycjom Show Me The Body przebojowości. Tak ciężki materiał, mógłby być przytłaczający ale dzięki świetnym kompozycjom napędza słuchacza, stopniowo, powolutku go od siebie uzależniając.
Ocena: 19/20
Donato Dozzy ‘Magda’ - 2024 r.
Spazio Disponibile
Dla mnie płyta ocierająca się o ideał. Od początku do końca obfitująca w przepiękne harmonie i wspaniale narastające progresje. Trudno mi jest wyobrazić sobie lepiej skonstruowaną fuzję Ambientu i Techno. W trakcie słuchania albumu nie uświadczymy przez większość czasu klasycznej stopy w rytmie 4/4, a kiedy się już pojawia to bardzo nieśmiało wygląda zza ambientowych plam i rozrastających się z każdą minutą loopów. Mimo, to podświadomie ciągle ją słyszymy, nie zauważając jej braku. Myślę, że w tym leży główna siła nowego albumu Włocha. Sprawił, że jego muzyka żyje w słuchaczu, który sam ją sobie przetwarza i uzupełnia. Dozzy tylko subtelnie nam pewne rzeczy podpowiada. ‘Magda’, to płyta oddychająca świeżym wiosennym, adriatyckim powietrzem. Jest bardzo przestrzenna i pełna wdzięku. dostarczająca słuchaczowi pełnego, bardzo głębokiego zadowolenia. ‘Magda’ zasługuje na wielokrotne przesłuchanie, ponieważ posiada pokaźną ilość fascynujących warstw, których odkrywanie to czysta przyjemność. To pokaz maestrii Donato w opowiadaniu historii za pomocą dźwięków.
Ocena: 19/20
Fleshwater ‘We're Not Here to Be Loved’
Closed Casket Activities
Do debiutanckiego krążka Fleshwater, pobocznego projektu hardcorowego składu Vein.fm miałem dwa podejścia. Za pierwszym razem, po kilkukrotnym przesłuchaniu całkowicie się odbiłem. Coś mi jednak nie dawało spokoju, a ‘We're Not Here to Be Loved’, podświadomie zakorzenił się w mojej pamięci na tyle mocno, że po roku do niego wróciłem i ku mojemu zaskoczeniu, zaiskrzyło między nami od pierwszych dźwięków. Zaiskrzyło, to mało powiedziane. Moje ponowne spotkanie z tym wybitnym albumem, było niczym wybuch bomby atomowej. Oczywiście, znajdą się słuchacze, którzy powiedzą, że to po prostu, zmiękczony, bardziej melodyjny Emo Hardcore. Moim jednak zdaniem, album ten jest przykładem, idealnego doboru proporcji. Słuchając tego krótkiego i niebywale zwartego albumu, w każdym momencie miałem wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu. Nic nie jest za bardzo, za słabo, zbyt. ‘We're Not Here to Be Loved’ to połączenie kompozytorskiej perfekcji, emocjonalności z przejmującą drapieżnością. Udało się Fleshwater już w przypadku debiutu stworzyć album idealnie balansujący na granicy agresji i wrażliwości. Wybitne osiągnięcie.
Ocena: 19/20
Pixies 'Come On Pilgrim'
AD
Nie myślałem, że to będzie jeszcze możliwe, biorąc pod uwagę mój wiek i ilość przesłuchanych płyt, ale Pixies zmienili sposób w jaki myślę o muzyce. Wiem, że to brzmi bardzo pretensjonalnie. Od razu też pragnę zaprzeczyć, że miałem jakiś kryzys słuchacza i przestałem się cieszyć muzyką. Pixies nie zmienili nic w mojej zdolności do zachwycania się dźwiękami. Otworzyli mi jednak oczy i udowodnili, że nie wszystko jeszcze w życiu słyszałem. Wzmożyli mój głód na nowe doznania. Spowodowali, że jeszcze wnikliwiej chcę się przyglądać poszczególnym kompozycjom po to aby móc wyłuskać wszystko co najlepsze. Debiut Pixies jest po brzegi wypełniony genialnymi pomysłami. Uwypukla geniusz kompozytorski Black Francisa i łatwość z jaką amerykański zespół potrafił godzić bardzo wysublimowane kompozycje z Popem, łączyć ze sobą nieokiełznany hałas z przepięknymi harmoniami. Wiele elementów w utworach na ‘Come On Pilgrim’ sprawia wrażenie bycia nie na miejscu. Słuchając ich jednak, niemożliwym jest wyobrażenie sobie aby brzmiały one inaczej. Płyta porywa słuchacza, fascynuje i zadziwia w każdej sekundzie jej trwania, zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej. Francis porusza naprawdę mroczne tematy lawirujące wokół frustracji, śmierci, zakazanego seksu, a w jego lirykach surrealizm miesza z religią i pożądaniem. ‘Come On Pilgrim’ to definicja alternatywy, zamknięta w krótką formę trwającego około 20 minut Mini Albumu i potwierdzenie, że dla Pixies w latach 80-tych nie było granic.
Ocena: 20/20
Dolewka
EP/single, które warto znać:
Boys Noize 'Strictly Bvnker'
Show Me The Body 'SMTB'
The Breeders 'Head To Toe'
The Breeders 'Safari'
AceMoMa 'EP2'
Just Mustard 'Frank/October'
Just Mustard 'Seven