Szpiegowska rodzinka po raz kolejny
Witajcie po przerwie zimowej ;). Swego rodzaju tradycją staje się już dla mnie pisanie recenzji kolejnych odcinków Spy X Family na początku mojego powrotu do blogowania. Nie inaczej jest także teraz, po 12 odcinkach 2 sezonu tego anime.
Trzeci raz to samo
Miałem problem, by napisać całkowicie nową recenzję, skoro twórcy dali nam właściwie to samo. Mamy zatem szpiega o pseudonimie „Twilight” (udaje dr. Loida Forgera), jego adoptowaną (na potrzeby misji) córkę o imieniu Anya Forger (nadal ukrywa, że jest telepatką) oraz udawaną żonę – Yor Forger (z zawodu zabójczynię). Plus jest jeszcze pies Bond (ze zdolnością do przewidywania możliwej przyszłości), ale o nim możemy praktycznie zapomnieć, bo jakąkolwiek rolę pełni w zaledwie dwóch odcinkach.
W poprzednich 12 odcinkach poznaliśmy bliżej otoczenie szpiega, więc teraz twórcy zaserwowali nam postacie związane z Yor. Nie chcę spoilerować, ale pojawiają się jej szefowie – ten oficjalny, z urzędu oraz „Shopkeeper”, czyli człowiek, który zleca jej zabójstwa. Niestety, twórcy postanowili pokazać jak ten drugi wygląda i byłem mocno rozczarowany. Wolałem go jako tajemniczy głos w słuchawce. A tak cała jego tajemniczość prysła.
Poza nimi nie pojawia się nikt nowy, kto by nas w jakikolwiek sposób obchodził. I to jest chyba największy mankament tego sezonu.
Ship is Not Enough
W przeciwieństwie do poprzednich odcinków, fabuła zmieniła się nieznacznie. Niestety, na gorsze. Najważniejszym wydarzenie tego sezonu – czyli arc na statku wycieczkowym. Przyznaję, te pięć odcinków (6-10) ogląda się świetnie i autentycznie czekałem na kolejne. W ich trakcie możemy przyjrzeć się bliżej działaniom Yor oraz jej zdolnościom walki i przetrwania.
Niestety, choć te odcinki niewątpliwie lśnią, to byłoby o wiele lepiej, gdyby pozostałe trzymały jakikolwiek poziom. Tymczasem, są one jedynie obudową dla tego arcu i niczym więcej. Szkoda, bo liczyłem, że dowiem się czegoś więcej o pracy, którą wykonuje Yuri, brat Yor. Albo jak Anya radzi sobie w szkole. Albo chociaż o tym jak Frankie podrywa kobiety na Bonda… A tu nic z tego.
Ale miałem takie przeczucia po pierwszym odcinku tego sezonu, który chyba najlepiej oddaje pozostałe 11 odcinków. Yor pokazuje w nim, że nie dość, że nie jest zbyt bystra to jeszcze jest nieprofesjonalna. Związany jest z tym gag (dostała z pistoletu w tyłek i teraz ją boli), który staje się ograny w połowie odcinka. I normalnie powinien właśnie tyle trwać, ale twórcy go sztucznie przeciągnęli. Po co? Nie mam pojęcia.
Potem jest różnie, nadchodzi arc na statku… i wracamy do średniactwa. Plus dostajemy kontynuację wątku z „miłością” sześcioletniej (!!!!) Becky to Loida. Czułem się bardzo niekomfortowo oglądając tę abominację. Przynajmniej mam nadzieję, że konkluzja tego odcinka definitywnie zakończy ten pogrzany wątek.
W tym miejscu napiszę jeszcze o utworach początkowych i kończących. Cóż, moim zdaniem są najsłabsze z dotychczasowych. Każdy z nich zobaczyłem raz i nie miałem zamiaru oglądać ich ponownie.