Kim jest Anna - recenzja
W latach 2013-2017 na salonach Nowego Jorku brylowała Anna Delvey - dziedziczka ogromnej fortuny o niemieckich korzeniach. Dziewczyna stała się prawdziwą gwiazdą wśród amerykańskiej socjety zdobywając zaufanie milionerów gotowych zainwestować w jej biznes. Nikt nawet nie przypuszczał, że tak naprawdę Anna jest oszutką, a postać niemieckiej dziedziczki jest wykreowana na potrzeby dokonania kolejnych finansowych przekrętów. Historia Sorokin (bo takie było jej prawdziwe nazwisko) to gotowy scenariusz na fascynujący film. Ale czy sprawdzi się jako kanwa serialu? Netflix próbuje udowodnić, że tak. Z jakim skutkiem?
Za produkcję serialu odpowiada Shonda Rhimes, której przedstawiać szerzej z całą pewnością nie trzeba. Ta twórczyni niezliczonych serialowych hitów jest gwarantem solidnej, rzemieślniczej roboty. Bo na kręceniu komercyjnych odcinkowych przebojów Rhimes zna się jak nikt inny w USA. "Kim jest Anna" zrealizowana jest więc tak by przyciągnąć przed ekran jak najwięcej osób. Serial ogląda się więc bardzo dobrze. Jest wciągający, utrzumuje względnie stałe tempo, a od strony realizacyjnej nie można mu absolutnie niczego zarzucić. Plenery robią wrażenie, ścieżka dźwiękowa buduje nieco teledyskowy klimat, a kostiumy i elementy scenografii umiejętnie oddają przepych z jakiego słyną amerykańskie elity.
Czy jednak "Kim jest Anna" jest jedynie serialowym fast foodem, który ma do zaoferowania tylko i wyłącznie lekką rozrywkę? Niestety tak. Twórcy zabierając się za niewątpliwie ciekawy i intrygujący temat stworzyli po prostu kolejny zrealizowany wg dobrze znanych wzorców serial. Nie ma w produkcji Netflixa niestety niczego poza zwykłą rozrywką. A szkoda, bo tragiczna w sumie historia Anny Sorokin mogłaby być czymś w rodzaju współczesnego moralitetu. Opowieścią nie tyle o sile kłamstwa co o samotności współczesnych przedstawicieli elit, którym z czasem trudno odróżnić rzeczywistość od fikcji. W ogólnym rozrachunku serial jest po prostu historią oszutki, który ma dostarczyć jedynie rozrywki, nie przemycając żadnej głębszej treści czy przesłania. Tym bardziej jest to bolesne gdyż twórcy do dyspozycji mieli nie tylko intrygującą historię, ale i świetną obsadę. Julia Garner perfekcyjnie przeniosła na ekran cechy prawdziwej Sorokin, zaczynając od charakterystycznego akcentu, na grymasach twarzy kończąc. Cóż z tego skoro scenariusz nie dał jej pola do stworzenia postaci mającej jakąkolwiek głębię. Tym samym wbrew polskiemu tytułowi serial z całą pewnością nie odpowie na pytanie "Kim jest Anna". Tym bardziej, że wbrew pozorom główną bohaterką nie jest ona, a dziennikarka Vivian Kent, która chce napisać artykuł o Sorokin. Sam pomysł by Annę poznawać oczami dziennikarki nie jest sam w sobie zły. Postaci Vivian Kent poświęca się jednak zdecydowanie za dużo czasu wplatając do fabuły nieco na siłę wątki nie tylko z jej zawodowego, ale i osobistego życia.
Niezrozumiałym jest zupełnie podział odcinków. Całość składa się z 9 epizodów z czego ich długość znacząco się od siebie różni. Jedne trwają nieco ponad 40 minut gdy najdłuższy został rozciągnięty do niemal półtorej godziny. Trochę to dziwne podejście, które nieco może wybić z rytmu osoby przyzwyczajone do standardowego oglądania seriali, których każdy odcinek trwa tyle samo. Dla wielu osób zwłaszcza dla tych którzy nastawiają się na binge-watching nie będzie to żadnym problemem. Dla tych, którzy nastawiają się na regularne oglądanie odcinków co jakiś czas- może się to okazać pewną niedogodnością.
Czy "Kim jest Anna?" to dobry serial? To zależy czego po nim oczekujemy. Jeśli nastawiasz się na solidną rozrywkową pozycję - nie zawiedziesz się. Jeśli jednak spodziewasz się po serialu podejmującym tak ciekawy temat czegoś więcej niż tylko zwykłej opowiastki osadzonej niemal w teledyskowym klimacie- srogo się zawiedziesz. Serial miał potencjał na to by zagrozić pozycji choćby "American Crime Story", który również skupia się na największych aferach, które wstrząsnęły opnią publiczną w USA. W przeciwieństwie do serialu Ryana Murphyego nowa produkcja Shondy Rhimes to po prostu ciekawa historyjka, której autorzy nie pokusili się by dodać do niej swój własny komentarz. A szkoda, bo materiał wyjściowy dawał potencjał na coś znacznie więcej...