KRZYK (2022)- recenzja
Oryginalny „Krzyk” z 1996 roku z miejsca stał się filmem kultowym. Rewelacyjna scena otwierająca film do dziś stanowi niedościgniony wzór. Twórcy w swoim filmie w życie wdrożyli słynną Hitchckockowską zasadę i faktycznie sam początek choć był swoistym „trzęsieniem ziemi” to stanowił dopiero przedsmak do dalszej części zabawy. Zabawy krwawej, ale i autoironicznej choć nigdy nie popadającej ani w parodię samej siebie, ani też w tanie moralizatorstwo. I pomimo ćwierć wieku na karku „Krzyk” ogląda się dzisiaj równie dobrze jak kiedyś. To jeden z tych filmów, który niemal prawie wcale się nie zestarzał. Po ogromnym sukcesie kasowym jedynki szybko postanowiono nakręcić dwa kolejne sequele, które miały za zadanie spiąć całą historię w trylogię. Sequele udane choć z założenia chyba nie mogły mieć takiej siły przebicia jak oryginał. Tym nie mniej zakończenie trzeciej części spinało wszystkie wątki nie zostawiając furtki dla ewentualnych kontynuacji. Stąd dużym zaskoczeniem dla mnie była już sama zapowiedź czwartej części, która do kin weszła grubo po dekadzie od premiery „trójki”. Czwarta część była całkiem udana choć zdecydowanie bardziej jakością wbijała się w poziom dwójki i trójki niż oryginału. Tym nie mniej film nie zarobił kroci w box-officie. Stąd też o kolejnych odsłonach przestano na pewien czas nawet wspominać. Po kilku latach nakręcono serial dla MTV bazujący na licencji. Premiery telewizyjnej adaptacji nie doczekał reżyser kinowych odsłon, Wes Craven, który odszedł w 2015 roku w wieku 76 lat. Trudno było więc w takich okolicznościach liczyć na to, że ktoś zdecyduje się na kontynuację serii. Lecz i tym razem zostałem zaskoczony…
Po co ten przydługawy historyczny wstęp? Głównie po to, żeby pokazać, że nowy „Krzyk” nie był bynajmniej najbardziej oczekiwanym filmem. Bo i po co kręcić kolejną część, bez autora oryginału na pokładzie? No i czy jest sens kontynuować wątki filmowej serii, która liczy już ponad 25 lat? Włodarze z Hollywood postanowili jednak zaryzykować powrót serii na wielki ekran. I nie byłoby w tym może nic szczególnego gdyby nowy film był remakiem. „Krzyk” z 2022 roku jednak pomimo braku numerka w tytule, remakiem ani rebootem nie jest. Nie do końca jest też typową kontynuacją. Więc czym jest? Mam nadzieję, że tę kwestię choć po części przybliży ta recenzja.
Scena otwierająca nowy „Krzyk” stanowi niestety pewne rozczarowanie. Jest swoistym nawiązaniem i puszczeniem oka dla wszystkich fanów oryginału z 1996 roku, ale jednocześnie pozbawiona jest suspensu i zaskoczenia. Niestety pod tym względem na tle czwartej części, której opening zaskakiwał przewrotnym rozwiązaniem fabularnym, nowy „Krzyk” wypada bardzo przeciętnie. Sam początek oczywiście nie jest pozbawiony napięcia i trudno zarzucić mu cokolwiek pod względem technicznym. Ale nie wybija się na tle innych horrorów. Na szczęście później jest już tylko lepiej. Szybko poznajemy nowych bohaterów z Samanthą na czele, która od początku kreowana jest na Final Girl. Samantha skrywa jednak rodzinną tajemnicą, która wiąże ją bezpośrednio z wydarzeniami znanymi z pierwowzoru. Twórcy dość szybko odkrywają karty zdradzając powiązanie naszej bohaterki z postacią znaną z oryginału. Robią to jednak po to by pokazać widzom nowe reguły, które wprowadzają do serii. Otóż cały film pełen jest nawiązań do wcześniejszych części czyniąc z tych nawiązań naczelną regułę rządzącą światem przedstawionym. Każda postać w mniej lub bardziej bezpośredni sposób powiązana jest z przeszłością miasteczka Woodsboro. W pewnym momencie bohaterowie dyskutując o wydarzeniach ustanawiają nowe pojęcie „Lequel’a” i tym dokładnie właśnie jest nowy „Krzyk”. A czym dokładnie jest „Lequel”? To zbitek dwóch słów- „Legacy” (dziedzictwo) i sequela. Twórcy konsekwentnie prowadzą fabułę w taki sposób aby całość idealnie wpasowywała się w konwencję sequela nawiązującego najmocniej jak tylko się da do kanonu serii. To podejście zgoła inne do tego jakie serwuje nam kino od jakiegoś czasu. Nowy „Terminator” olał wydarzenia jakie działy się w serii od czasu kontynuacji. Twórcy nowego „Halloween” poszli jeszcze dalej i w 2018 roku nakręcili kontynuację oryginału sprzed 40 lat, która zupełnie ignorowała liczne kontynuacje. Scenarzyści i reżyserzy „Krzyku” nie odcinają się od żadnego filmowego poprzednika. Piąta część odwołuje się nie tylko do oryginału, ale dosłownie do każdej z późniejszych odsłon. I za to należy się autorom ogromny plus. Choć niestety jest to broń obosieczna. Na nowym „Krzyku” bawić się będą dobrze przede wszystkim weterani serii. Osoby, które nie znają choćby oryginału szybko mogą poczuć zdezorientowanie, a intencje twórców mogą być dla nich zupełnie nieczytelne.
Odwołanie się do dziedzictwa serii uwidocznione jest przede wszystkim w podejściu do bohaterów serii. Sidney Prescott, Dewey Riley czy Gale Wathers są traktowani przez twórców jak prawdziwe gwiazdy. To postacie, które widzom są dobrze znane, ale w tej części jak w żadnej innej do tej pory, przedstawione są jako prawdziwi weterani walki o życie. Być może właśnie dlatego tak dobrze kontrastuje z nimi kolejne pokolenie bohaterów. Pokolenie siłą rzeczy inne lecz jednocześnie równie intrygujące. Nowi bohaterowie są znacznie bardziej ciekawi niż ci, których poznaliśmy w „Krzyku 4”. W tamtym filmie jedynie postać Kirby wzbudzała jakiekolwiek zainteresowanie. Nowy „Krzyk” do historii wprowadza znacznie więcej ciekawych postaci.
Niestety nowy „Krzyk” choć jest horrorem bardzo dobrym, nie jest pozbawiony dość istotnych wad. Przede wszystkim momentami kuleje scenariusz, który jest pełen logicznych dziur. Razi przede wszystkim to w jaki sposób scenarzyści prowadzą historię w kierunku finału. Sam pomysł by końcowe sceny rozgrywały się w pewnym symbolicznym miejscu dla całej serii jest sam w sobie świetny. Gorzej niestety z logiką wydarzeń, które doprowadzają bohaterów do tego a nie innego miejsca. Mnie osobiście to kompletnie nie przekonało, a nie ma nic bardziej wyprowadzającego z rytmu niż fabularna dziura podważająca sens tego co dzieje się na ekranie. Również niespecjalnie przekonuje mnie tendencja twórców do ukazywania pewnych postaci jako niezniszczalne. Nie chcąc za bardzo spoilerować fabuły, wspomnę tylko, że w nowym „Krzyku” złamanie nogi, wielokrotne pchnięcie nożem w brzuch i przebicie ręki na wylot kończy się co najwyżej wizytą w szpitalu. Takie fabularne absurdy bardziej wywołują uśmiech politowania niż wprowadzają element zaskoczenia. Nie do końca przekonujące jest również ujawnienie tożsamości mordercy. O ile w poprzednich odsłonach każdym mordercą kierowała mniej lub bardziej sensowna motywacja, tak w nowej odsłonie powód dla którego dana postać przywdziewa maskę zabójcy jest ledwo zarysowany. Dla wielu osób może to być akurat plus gdyż jest to pewnego rodzaju nawiązanie do pewnego zjawiska w popkulturze (znów nie piszę więcej by nie spoilerować). Ja wolałem jednak bardziej spójne historie z poprzednich odsłon, które spajały w finale wątki tworząc mniej lub bardziej przekonującą motywację głównego antagonisty.
„Krzyk” z 2022 roku już po pierwszym weekendzie emisji w kinach odniósł spory sukces komercyjny. Nie dziwne więc, że jeszcze przed zejściem filmu z kinowego afisza, pojawiają się informacje o kolejnej kontynuacji. Czy jest potrzebna? Wg mnie na razie zdecydowanie nie. Najrozsądniej byłoby zrewidować cały gatunek i za 10 lat stworzyć kolejną część, która być może będzie miała więcej wniesienia do serii niż stworzony naprędce sequel.
Kończąc recenzję warto jeszcze odpowiedzieć na najistotniejsze pytanie. Czy nowy „Krzyk” dorównuje oryginałowi? Wg. mnie aż tak dobrze nie jest co nie zmienia faktu, że film nie ma absolutnie czego się wstydzić w zestawieniu go z jakimkolwiek innym sequelem stworzonym przez Wesa Cravena. I za to osiągnięcie należą się twórcom spore oklaski.