Miłość, seks & pandemia (2022) - recenzja filmu [Kino Świat]. Pustynia bez miłości i ludzi...
Jeśli ktoś się zastanawia nad tym, na jakim etapie kariery jest Patryk Vega, to czas oznajmić, że to ten poziom ekspresji twórczej, w którym postanawia wrzucić kilkuminutową sekwencję mszy świętej. Całkowite rozłożenie na tacy swoich poglądów, wyrazistych (choć bzdurnych) tez, a także pośpiechu – jeśli kiedykolwiek pojawił się cień szansy, że Vega żywi jakiekolwiek uczucia do kina, zostały spłukane jednym ruchem dłoni. Seks. Pandemia. Brak miłości.
W sumie to poznajemy jakichś bohaterów, ale nie wiadomo po co. W sumie to chłopaka, który postanawia zostać striptizerem i na początku bardzo męczy się w tej roli, aby później oddać się fali narkotyków i seksoholizmu. W sumie jest niewinny, bo jego rodzice to Świadkowie Jehowy, w mitologii Vegi – banda zaściankowych potworów wychowawczych. W sumie to dostajemy też młodą dziennikarkę, która dla plotkarskich artykułów zrobi wszystko, choć jej zdolności i pozycja w kreowaniu medialnej rzeczywistości wzięto chyba z komiksów o Supermanie. W sumie jest też jakaś tam feministka, która co chwilę oddaje się beduinowi z sześcioma żonami. Pałęta się między nimi również pani fotograf, która zakochuje się w swoim młodym modelu, idąc z nim do łóżka już podczas pierwszej sesji zdjęciowej.
Mamy tutaj zresztą o wiele więcej: uber arabskiego kierowcy wyglądający jak szisza-bar na kółkach, zlizywanie bitej śmietany z przyrodzenia, dekonstrukcję wyzwolonych kobiet, wyśmiewanie modelingu, a także śpiew tanzańskich sierot dziękujących za przelew. W filmach Vegi to on kształtuje rzeczywistość, jest panem figur złożonych ze swoich przeświadczeń, uprzedzeń i fragmentarycznej wiedzy na temat tego, jak działa świat, prawo, banki, media oraz ludzkie serca. To trochę jakby próbował już tworzyć sztukę wyłącznie z tego, co da się poczytać w komentarzach na portalach internetowych, niczego więcej. Jak gdyby człowiek już dawno przestał być dla niego materiałem badawczym, którego skomplikowanie czasem trudno objąć rozumem.
Miłość, seks & pandemia (2022) - recenzja filmu [Kino Świat]. Figurki z warcabów
Ale całe szczęście dla swoich reklamodawców – Vega dokładnie wie, jak działają sponsorzy i skąd biorą się "pieniążki". Jest taka scena, w której bezrobotny już striptizer (bo pandemia) w napadzie religijnych uniesień (bo pandemia) przelewa 10 tys. dolarów dla zakonnicy na budowę szkoły w Tanzanii. Okazuje się jednak, że bank zabrał gościowi 2 tys. z powodu przewalutowania. I wtedy wjeżdża beż żadnej finezji lub żenady pięciominutowa kryptoreklama Cinkciarz.pl. Chłopak robi przelew ponownie. Tym razem kwota dotarła w pełni, jest wspaniale. W sumie ciekawy zbieg okoliczności, że jego dziewczyna mieszka naprzeciwko wielkiego szyldu reklamującego tę usługę.
Film wypełniony jest takimi scenami, które nie odnoszą się wyłącznie do cynicznej natury twórców, ale również tego, jak traktują widza. Połączenia między postaciami są na ślinę, dialogi (nawet, gdy starają się otrzeć o transcendencję) są deklaratywne, nie mające nic wspólnego z procesami myślowymi zwykłych ludzi, opisują, nadają światu łatki, popychają drogę postaci w kierunku kolejnych sądów. I całkiem interesujące jest to, że wątek pandemii, czyli sinusoida ludzkich pragnień i snów o przemianie, obnaża nasze słabości oraz krótkotrwałą chęć przemiany, ale w kinie Vegi nigdy nie wiadomo, co wyszło przypadkiem, a co jest wynikiem głębokich przemyśleń. Tym razem mamy do czynienia z płonącą latryną znaczeń i motywów, w których żaden z uczestników nie ma pojęcia, dokąd doprowadzi go ten bóg ojciec imperator.
Miłość, seks & pandemia (2022) - recenzja filmu [Kino Świat]. Szkoda tylko niektórych dusz
Najbardziej szkoda w tym wszystkim dwóch zbłąkanych w vegaversie dusz: Sebastiana Deli, który świetnie radzi sobie ze swoją papierową rolą, chociaż Vega dwoi się i troi, aby uczynić z niej kreskówkę. Autentyczna i wygodnie nosząca swoją postać jest również (i tutaj bez cienia ironii) Małgorzata Rozenek-Majdan. Szkoda, że w tym rozmodlonym, strapionym nad kondycją ludzkiego ducha świecie nie ma miejsca na inne prawdy. Jeśli kiedykolwiek Vega stawia nam wyzwanie, w którym mielibyśmy podjąć próbę poszukiwania intencji jego kina, tym razem odkrywa ją już na poziomie marketingowym. To nie kino. To generator nagłówków. Pompka do materaca z pieniędzmi. Obleśne.