Listy do M. 5 (2022) - recenzja filmu [Kino Świat]. Świąteczna czkawka
Aż trudno uwierzyć, że ten pociąg dojechał już do piątej stacji, ale to da się logicznie wytłumaczyć, skoro wiezie on ze sobą całkiem zadowalające jak na polskie warunki wyniki finansowe. I chociaż zaskakującym jest, że najwyraźniej robienie kolejnych „Listów do M.” będzie procesem ad infinitum, to świąteczny rynek filmowy rozłożył tej serii już własne stoisko. Czy tego chcemy, czy nie – jakimś tam fenomenem na polskim poletku ta seria jest. Smutno robi się na myśl, że ktokolwiek może mieć z tym problem. Jeśli polska widownia oczekuje właśnie tego, to kimże jesteśmy, aby szukać w tym zjawisku jedynie artystycznych minusów. A one rzecz jasna istnieją.
Listy do M. 5 (2022) – recenzja i opinia o filmie [Kino Świat]. Stara nuta w nowym wydaniu
Seria zawsze miała szacunek do gatunku świątecznych komedii romantycznych, chociaż inspirowała się tymi najepszymi nieco za mocno. Wprawdzie pierwsza odsłona jest kalką konwencji, która na świecie osiągnęła mistrzostwo dzięki „Love Actually”, ale nasza rodzima produkcja zyskała swój charakter tak naprawdę dopiero, gdy za sterem poprzednika zasiadł Patrick Yoka. Z drugiej strony – to całkiem równe produkcje, które pozwalają dobrze bawić się zarówno widowni, jak i ekipie aktorów. Nic więc dziwnego, że w tym filmie wróciła większość „fan favorite'ów”, czyli memiczny Tomasz Karolak, swetrowany Piotr Adamczyk, skoczna Agnieszka Dygant, a także stonowany Wojciech Malajkat. I jak to w tej serii bywa – Święta jeszcze raz są pretekstem dla tych bohaterów, aby przeżyć jakąś swoją wewnętrzną przemianę, dostąpić mądrości, a przede wszystkim zwrócić widzom wiarę w to, że ten bożonarodzeniowy okres niesie za sobą szereg metamorfoz. Oprócz aktorskiego trzonu mamy więc również kilka nowych postaci, w tym całkiem nieźle odnajdująca się w tej stylistyce Agnieszka Popławska. Oczywiście każda z nich liczy, że wskoczy do tego pociągu jako stały pasażer.
Listy do M. 5 (2022) – recenzja i opinia o filmie [Kino Świat]. Tomasz Karolak i jego wypłata
Postać Mela, granego przez Karolaka, wciąż wprawdzie pałęta się po planie, tym razem serwując nam przygodę rodem z filmu „Przypadkowy bohater”, ale to nie na jego powrót w tej serii najbardziej czekamy. Piotr Adamczyk oraz Agnieszka Dygant wcielają się w krewkie, kąśliwe małżeńśtwo i to właśnie oni, z odcinka na odcinek, coraz mocniej wchodzą w swoje role. Są do tego stopnia autentyczni, że wyraźnie czuć wolność artystyczną. Niektóre ich kwestie oraz gesty wydają się improwizowane, więc jeśli reżyser, Łukasz Jaworski, pozwolił sobie spuścić te zwierzaczki ze smyczy, to szacunek dla niego. W tej warstwie wprawdzie dzieje się fabularnie najmniej, ale buduje ona ciekawą spójność z całą serią.
Przyznam szczerze, że robiłem mały kurs przypominawczy z fabuł poprzednich odsłon (dzięki pomocy teściów), ale styl reżyserski jest na tyle koherentny z poprzednikami, że w ten świat wchodzi się ponownie całkiem bezboleśnie. Niestety nawet świeżak zauważy, że niektóre mocno akcentowane wcześniej wątki i postacie gdzieś znikają po drodze, a scenarzyści robią fikołki, aby znowu przywrócić do gry dawnych bohaterów, lecz dopóki to sprawia, że seria trzyma się wypracowanego szkieletu, da się to oglądać bezboleśnie. Relacje oraz transmutace tych relacji robią się jednak do tego stopnia skomplikowane, że wraz z premierą „Listów do M 12: Next Generation” trzeba będzie dodawać nawet najwytrwalszym widzom mapkę oraz legendę z postaciami.
Listy do M. 5 (2022) – recenzja i opinia o filmie [Kino Świat]. Będzie tego więcej...
Nie mając za dużo do zaoferowania nowym widzom, a jednocześnie lejąc do buzi syrop, będący ekstraktem z poprzedników, twórcy dokładnie wiedzą, co robią. Udało im się stworzyć coś, co w Polsce kojarzy się właśnie z tym „serowym”, naiwnym, piernikowym duchem Bożego Narodzenia. Rzecz może nie jest dla nas, starych cyników, ale na pewno dla kogoś. I jedno jest pewne - do zobaczenia za rok, dwa, lub trzy lata.