Akademia Pana Kleksa (2023) - recenzja filmu [Next Film]. Nie moja bajka
Ada Niezgódka trafia do kolorowej akademii pana Kleksa, gdzie łączą się światy ludzi i bajek. Lecz kiedy rządne zemsty wilkusy zaatakują szkołę, aby odnaleźć ukrywającego się w niej szpa... sowę Mateusza, tylko młoda dziewczyna da radę dopisać tej bajce szczęśliwe zakończenie.
Maciej Kawulski to człowiek wielu talentów. Założył najbardziej popularną organizację zajmująca się MMA w kraju (chociaż biorąc pod uwagę ile ludzi ogląda teraz pato-szajs, nie jestem już taki pewien), po czym stwierdził, że teraz pora na kino. Jego debiutancki "Underdog" z Lubosem i Chalidowem nie był najlepszym filmem świata, ale ludzie (i nawet część recenzentów) docenili autentyczność reżysera - jakby nie patrzeć, temat znał od podszewki - i kreację Lubosa. Mi się osobiście film nie podobał, ale ja też nie jestem fanem MMA, więc z miejsca byłem na przegranej pozycji. Później jednak Maciek, jak przystało na fajtera, zajął się kinem gangsterskim. Zarówno "Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa" i "Jak pokochałam gangstera", mimo mało kreatywnych tytułów, były filmami całkiem udanymi - nic szalonego, ale amerykańska stylówa, którą Kawulski tak lubi, bardzo dobrze pasowała do tego konkretnego klimatu. A później wziął i postanowił zrobić film dla dzieci.
Rzecz w tym, że tutaj potrzebne było odpowiednie podejście do młodych aktorów i zupełnie inna wrażliwość estetyczna, niż to, z czym reżyser miał do tej pory do czynienia. I widać, że stara się, że są tu ujęcia, których zadaniem jest pobudzić to nasze wewnętrzne dziecko i zmusić je, aby mu trochę szczęka opadła. Ale to raczej pojedyncze momenty i też ograniczające się do strony wizualnej, bo poza tym, film jest... Cóż, słaby. I zanim ktoś wyskoczy z tekstem, że to dzieciom się ma podobać, a nie starym grubasom: tak, mojemu synowi też się bardzo w kinie podobało. Rzecz w tym, że dzieciom podoba się prawie wszystko, więc gdyby patrzeć na to w ten sposób, to w ogóle skala ocen zaczynałaby się od 6 w górę (jak recenzje gier na jednym takim portalu, który znam ;) ). A przecież są filmy dla dzieci, które zachwycają również i dorosłych - czyli da się i wymówka, że dziecku się podobało nie powinna nic znaczyć.
Akademia Pana Kleksa (2023) - recenzja, opinia o filmie [Next Film]. Pełnometrażowy teledysk
Film rozwija historię znaną z "Opowieści Mateusza". Dawno temu, młody książę Mateusz (Sebastian Stankiewicz) został zaatakowany przez wilka. No dobra, przez faceta z wielkimi uszami, za to w masce wilka. Wilkusa. Przerażony, zastrzelił napastnika, jednak nie zanim ten ugodził go swoim pazurem. Chyba. Okazało się jednak, że był to król wszystkich wilkusów, brat postaci granej przez Danutę Stenkę, dziadek młodego księcia Vincenta (Daniel Walasek). Od tamtej pory wilcze dzikusy szukają księcia, aby móc się na nim zemścić. Wiedzą już, że trop prowadzi do Akademii pana Kleksa.
Tak przynajmniej wygląda to, kiedy film zaczyna wreszcie mieć fabułę. Ponieważ pierwsza godzina to zasadniczo po prostu zlepek przypadkowych scen, które nie łączą się w dosłownie żadną sensowną historię. Ada (Antonina Litwiniak) dostaje zaproszenie od Mateusza i trafia do magicznego świata. To tutaj Kawulskiemu udaje się parę razy zaczarować widza - a to ciekawym przejściem, a to pięknym wystrojem wnętrz, czy pomysłowymi wizualiami (CGI, jak na nasze budżety, wcale nie wypada źle). Rzecz w tym, że te piękne obrazy są niczym teledyski - skaczą z miejsca w miejsce, nie wiadomo o co chodzi, dziwne przejścia między wydarzeniami pozbawionymi dialogów wprowadzają totalny chaos. Nie wiem, może takie było założenie, bo Akademia jest zwariowanym miejscem, ale cały ten rozgardiasz, dodatkowo potęgowany dziwnym montażem równoległym, czasami pokazującym od czapy pana Ambrożego jak coś tam sobie robi - zupełnie bez związku z tym, co dzieje się u Ady - a kamera nie potrafi przez sekundę ustać w miejscu. Kiedy teledyski Nickelback mają lepiej poprowadzoną fabułę, niż twój film, to coś zdecydowanie jest nie tak.
Akademia Pana Kleksa (2023) - recenzja, opinia o filmie [Next Film]. Zmarnowany potencjał
Jakakolwiek fabuła zaczyna się dopiero w okolicach połowy filmu. To znaczy, niby dostawaliśmy wcześniej jakieś krótkie sceny informujące widza, że wilkusy nadchodzą, ale były one tak samo bezkontekstowe i pozbawione narracyjnej wartości, jak i cała reszta filmu do tej pory. Piszę "jakakolwiek", bo i najazd złoli jest zwyczajnie wybrakowany narracyjnie. Nie wiemy prawie nic o naszych antagonistach, cały najazd kończy się w pół sekundy, rozwiązaniu brakuje zawartości, materiału, który pozwoliłby poczuć widzowi jakiekolwiek emocje. Prawie wybuchnąłem gromkim śmiechem, kiedy na koniec zachowanie strażników względem czarnego charakteru skojarzyło mi się z własnym występem jasełkowym sprzed ćwierć wieku. U nas też strażnicy po prostu samodzielnie reagowali na wydarzenia, bez żadnych rozkazów, bez niczego. "Zabrać go" było w domyśle. Ale my byliśmy dziećmi bez budżetu i przygotowania, a nie profesjonalną produkcją.
Aktorsko w ogóle nie za bardzo jest o czym rozmawiać. Główna bohaterka nie ma charyzmy, nie przyciąga uwagi, wręcz męczy swoje dialogi. Nie wiem, może taki był zamiar, może reżyser nie potrafił przekazać o co dokładnie mu chodzi, może młoda aktorka nie podołała materiałowi. Trudno powiedzieć, ale biorąc pod uwagę, że tylko dorośli aktorzy grają cokolwiek, można skłaniać się ku tej środkowej opcji. Tomasz Kot jako pan Kleks to absolutnie świetny casting, ale tu w filmie tego zbytnio nie widać. Jasne, rusza się specyficznie, tańczy wesoło i bije od niego dobroduszność - widać, że Tomek poczuł klimat jak należy. Mam jednak wrażenie, że nie dostał dostatecznie dużo materiału, aby jego postać dała się jakoś lepiej poznać. Jego Kleks to na ten moment takie trochę duże dziecko, skupione na zabawie, nie chcące nawet słuchać o niczym poważnym. Danuta Stenka z przepaską na oku i z wściekle żółtym okiem bawi się doskonale rolą kompletnie złej przywódczyni wilkusów. Rozumiem, że młodszy widz może się jej szczerze przestraszyć, a ja sam doceniam powagę, z jaką podeszła do materiału. Sebastian Stankiewicz jest całkiem zabawny jako Mateusz. W ogóle jest to bodajże jedyna postać w całym filmie, która wzbudziła we mnie jakiekolwiek pozytywne emocje. Najpierw jego wesoła maniera i, przede wszystkim, sam koniec, kiedy zdaje sobie sprawę z... A! Będziesz wiedział, o co mi chodzi. Szczerze mnie ten moment wzruszył, czego nie mogę powiedzieć o scenie z Albertem na lodzie. Bez wstępu, bez odpowiedniego zaplecza fabularnego, a więc i totalnie bez emocji. Nie wiem jak można było aż tak położyć taką scenę. Za to muzyka w trakcie piękna. W ogóle cała ścieżka dźwiękowa dosłownie mnie porwała i bezapelacyjnie jest najjaśniejszym punktem całego filmu. Pracowały nad nią aż cztery osoby i choć raz mogę z przyjemnością powiedzieć, że to widać! Elektronika rodem z lat osiemdziesiątych połączona z dzisiejszą estetyką sprawdza się po prostu idealnie.
Nowa "Akademia pana Kleksa" nie jest dobrym filmem. Narracja jest nieskładna, montaż chyba najgorszy, jaki w życiu widziałem w prawdziwym filmie, z oficjalną dystrybucją i budżetem. Młodzi aktorzy są w najlepszym wypadku akceptowalni i to patrząc raczej pobłażliwym okiem. Sytuacji nie ratuje nawet Piotr Fronczewski, tutaj grający z jakiegoś powodu Doktora Paj-Chi-Wo i (chyba) samego Brzechwę. Wszystkie jego dialogi są tak pompatyczne, tak "trailerowe", że nie sposób traktować go poważnie. Najbardziej jednak boli brak poszanowania dla oryginału, dla tych postaci, motywów. To nie jest Kleks. Co najwyżej jakaś mała plamka.