Heavy Metal Games - gwiazdy rocka w grach
Wszyscy gracze doskonale znają serię Final Fantasy, ale nie każdy pamięta świetny, thrashowy riff z Final Fantasy VII, który rozpoczynał walki z bossami. Jest to chyba najlepszy boss theme z wykorzystaniem gitary elektrycznej - szkoda, że Cloudowi obcy był headbanging, co mogłoby nieźle dezorientować wroga. A pamiętacie "Otherworld" Nobuo Uematsu? Jeżeli nie, przypomnę Wam ten utwór po krótkiej przerwie reklamowej...
Wszyscy gracze doskonale znają serię Final Fantasy, ale nie każdy pamięta świetny, thrashowy riff z Final Fantasy VII, który rozpoczynał walki z bossami. Jest to chyba najlepszy boss theme z wykorzystaniem gitary elektrycznej - szkoda, że Cloudowi obcy był headbanging, co mogłoby nieźle dezorientować wroga. A pamiętacie "Otherworld" Nobuo Uematsu? Jeżeli nie, przypomnę Wam ten utwór po krótkiej przerwie reklamowej...
W jej ramach, zanim zagłębimy się w temat, musicie zapoznać się z krótkim przewodnikiem po metalu - zwłaszcza jeśli hasło "headbanging" (i wiele innych) nic Wam nie mówi:
Bogatsi o nową wiedzę? No to lecimy - kojarzycie faceta o imieniu Tidus? Tak, ten koleś który "siedzi sobie w wodzie" i czeka na rozpoczęcie meczu. W pewnym momencie otwiera oko i nasze uszy uderza niewiarygodny riff oraz partie perkusyjne, przy których nasz bohater wstaje z piłką w ręku i na dzień dobry dostaje głośny wiwat od wszystkich zgromadzonych fanów blitzballa - i heavy metalu oczywiście. Po chwili Tidus wskakuje do wody i "gra sobie grzecznie w piłkę z innymi dziećmi". Gdy wpada pierwszy gol, atakuje nas genialna solówka, której nie powstydziłby się sam Kirk Hammett z Metallicy. Po tym następuje destrukcja miasta i nasza gwiazda spada w dół, co oznacza dla niej koniec marzeń o karierze rockmana.
Van Helsing, Alucard, klan Belmontów, Hector - oni wszyscy są wielki fanami heavy metalu. Skupmy się może na postaci Hectora z Castlevanii: Curse of Darkness i jego przechadzce po Transylvanii. Już na samym początku wędrówki Hectorowi towarzyszą heavy metalowe dźwięki. Biega sobie po zamku słuchając brzmień lekkiej gitary i melodyjnych partii perkusji, co bardzo pomaga mu w masakrowaniu napotkanych wrogów. Swoją drogą Hector musi być wielkim fanem zespołu Nightwish skoro lubi takie gotyckie zamczyska, a w szczególności zamek Draculi, gdzie maszeruje sobie po korytarzach w rytm spokojnych klawiszy. Szkoda tylko, że nie potrafi w pełni wykorzystać tego gatunku muzyki jako broni. Ale jest osoba która opanowała tą sztukę do perfekcji i przedstawię ją Wam zaraz po reklamie, która będzie dużo krótsza niż te puszczane na Polsacie.
"Let's rock, babe" jak mawia główny bohater Devil May Cry - Dante. Ten koleżka potrafi nieźle pozamiatać swoja gitarą. Swą diabelską grą sprawia, że na wrogów spadają błyskawice, po czym lądują na ziemi i są dobijani przez mocarne riffy lub zabijani w powietrzu przez gitarę Dantego oczywiście. Szkoda, że Dante nie daje koncertów, bo superślizg w jego wykonaniu i pozy w jakich gra na gitarze powodują ekstremalne emocje, chociaż znajdą się pewnie i tacy, którzy mają ciarki na plechach podczas oglądania "Mody na sukces". Nasz bohater nie omieszka nawet użyć jej przeciw walce ze swoim bratem. Można by rzec, że jest to pojedynek "black metal vs. death metal". Który z gatunków zwycięży? Musicie sięgnąć po Devil May Cry 3 i przekonać się sami.
My niczym "Motomyszy z Marsa" pędzimy dalej i docieramy do kolejnego punktu naszej wędrówki - czyli creditsów z The Mark of Kri. Tak świetnie nagranych bębnów nie znajdziecie w żadnej innej grze. Trzeba przyzna,ć że kompozytorzy wykonali genialną robotę. Już po pierwszym uderzeniu w bębny przychodzą do głowy skojarzenia z niektórymi utworami Sepultury. Nawet jeśli przyjrzeć się bliżej głównemu bohaterowi to można stwierdzić, że byłby z niego całkiem niezły "krzykacz" - w końcu kawał chłopa z niego. Ale Rau niestety wybrał drogę wojownika i wyrzynanie złoczyńców.
Wcielmy się teraz w skórę komandosa Billa Rizera jednego z komandosów z Contry. Biega po dżungli z gołą klatą, w wojskowych spodniach i wypolerowanych glanach. Podczas swojej wędrówki napotyka różnych wrogów, których niszczy w zastraszającym tempie. Gdy ukończy dany level, może przez kilka minut odpocząć, a my możemy posłuchać świetnej solówki, która wbija się do naszego mózgu i powoduje chęć przyłączenia się do Billa, wykonania z nim tańca pogo pośród gnijących ciał przeciwników oraz wypicia kilku browarów. Co na pewno skończy się spędzeniem nocy "pod gołym niebem". Gdy już dojdziemy do siebie, trzeba pożegnać się z Billem i ruszyć dalej w podróż, którą będziemy kontynuować zaraz po reklamie.
Co wspólnego z heavy metalem ma miasteczko Silent Hill? Cisza, pustka, żadnych niepokojących wieści od Tadeusza Rydzyka. To właśnie tutaj przybywają wszyscy niewierni chcący się nawrócić. Rolę "ojca chrzestnego" wszystkich wyznawców odgrywa Piramidogłowy. Jedną z osób, która przybyła do miasta i chciała się nawrócić to James Sunderland, ale niestety został odrzucony co bardzo go wkurzyło, więc postanowił wyzwać Piramidogłowego na pojedynek rockowy. James wiedział, że jeśli przegra ten pojedynek, będzie musiał dokonać wyboru. Odda swą duszę Piramidogłowemu lub wysprząta całe miasteczko Silent Hill. Zdał sobie sprawę, że będzie musiał dobrze się przygotować aby nie ponieść porażki. Idealnym miejscem do zorganizowania tego pojedynku był cmentarz w pobliżu kościoła. Gdy nadszedł dzień pojedynku, wszyscy zgromadzeni czekali z niepokojem na łomot jaki zaserwuje im pierwszy z występujących. I tak też się stało, kiedy Piramidogłowy zaczął "naparzać w swoje gary" z szybkością światła. W końcu nie był istotą ludzką. Każde uderzenie wywoływało wstrząsy w całym miasteczku. Obserwujący go James wiedział, że może go pokonać i gdy nadeszła jego kolej wszedł na scenę i zaczął wydzierać się w niebogłosy. Jego głos był tak potężny, że omal nie zrównał miasteczka z ziemią. James był bliski zwycięstwa i ocalenia swojej duszy, ale niestety - jego chytry przeciwnik wykorzystał moment, w którym dostawał owacje, nabił go na swoje ostrze i rzucił nim do przepaści, z której nie sposób się było wydostać. W taki oto nieuczciwy sposób nasza gwiazda została pokonana i słuch o niej zaginął...
Z pewnością kojarzycie słynną "chatę" z serii Resident Evil. Jest to idealna miejscówka na zorganizowanie metalowej imprezy. Pełna swoboda w poruszaniu się, żadnych denerwujących technomułów w pobliżu, jedzenia pod dostatkiem, w razie czego można było "upolować" jakiegoś zombiaka i "mięsko na grilla" jak znalazł. W piwnicach na pewno znajdzie się dużo trunków do spożycia. Tylko która z postaci z serii jest fanem ciężkiej muzy? Albert Wesker w swoim stroju idealnie pasowałby na wokalistę jakiejś kapeli. Jest szybszy niż dźwięk wydobywany z gitary elektrycznej. Chris i Claire Redfield - ciężkie granie nie pasuje niestety do ich charakteru. Leon Kennedy woli uganiać się za córką prezydenta Stanów Zjednoczonych, niż zadawać się z jakimiś brudasami.
A co z pozostałymi postaciami? Ada odpada ze względu na swój ubiór, nie wpasuje się w salony w swojej czerwonek sukience. "The bitch in the red dress" jak mawiał Krauzer. Sheeva woli od heavy metalu zabijać zombiaki. A więc w serii Resident Evil tylko Albert Wesker mógłby być gwiazdą rocka. No, chyba że zwerbowałby Jill Valentine i stworzyliby zgrabny duecik. Chociaż Jill prędzej skopałaby mu tyłek. Przerwa na reklamę.
Master Chief i Samus Aran - dwie "zamaskowane" postaci jak ulał pasowałyby do kapeli Slipknot. Obie z pewnością mają obcykane "gary", więc nie powinno być problemu. Wyobraźcie sobie jak by to wyglądało: stoją po przeciwnych stronach sceny i "napierniczają" w bębny, w chwili gdy jedna daje solo, druga chwyta w swoje zwinne ręce ulubioną "giwerę" i strzela do najmniej aktywnych fanów. Z pewnością mieliby wielu fanów, co wkurzyłoby innych znakomitych artystów.
Jednym z fanów z pewnością jest Ryu Hayabusa. Swoim podstępem wkradłby się za kulisy, zabijając wszystkich strażników po drodze w efektowny sposób. Nie będę mówił co by się zdarzyło, gdyby dorwał jedną z naszych gwiazd, ale z pewnością zatrudniłyby one bardzo dobrego ochroniarza, którym byłby prawdopodobnie Kratos. Widząc takiego ochroniarza Ryu Hayabusa nawet nie próbowałby zbliżać do naszych gwiazd. Chociaż kto wie? Może znajdzie się ktoś na tyle odważny, że ośmieli się przeciwstawić Kratosowi i spróbuje wedrzeć się za kulisy. Jednak taki ktoś musiałby być niesamowicie wyszkolony w sztukach walki. W przeciwnym razie Kratos przerobiłby go na pałeczki do perkusji. Ale niestety, nigdy żadna z wymienionych postaci nie zostanie gwiazdą rocka. No, chyba że dostanie zielone światełko od swoich twórców i będzie mogła robić co jej się żywnie podoba...
[Marcin "Śniady" Kot]