NeRKa - Nowy Retro Kącik
Witajcie w pierwszym artykule w, zgodnie z obiecankami z poprzedniego tygodnia, nieco odswieżonej formule retrokącika. Po pierwsze, ponieważ przepastne archiwum gierek na Pegaaa... NES-a jest już nieco uszczuplone, na każdą cotygodniową skrobaninę przypadać będzie jedna gra na tą zacną platformę. Co w zamian?
Witajcie w pierwszym artykule w, zgodnie z obiecankami z poprzedniego tygodnia, nieco odswieżonej formule retrokącika. Po pierwsze, ponieważ przepastne archiwum gierek na Pegaaa... NES-a jest już nieco uszczuplone, na każdą cotygodniową skrobaninę przypadać będzie jedna gra na tą zacną platformę. Co w zamian?
Ano, przecież Famicon nie jest jedyną oldskulową konsolą, czyż nie? Dlatego też będą pojawiały się gry z innych, wciąż jarych, starych maszyn. Czasem będą to pozycje dobrze Wam znane, radzi jednak będziemy, jeśli czasem uda nam się pokazać Wam coś, o czym nie słyszeliście. Niekoniecznie będą to tytuły dobre, hje hje hje. Reszta założeń raczej nie ulega zmianie, więc nadal oczekujcie pozagrowych aluzji, garści przaśnych komentarzy i tego, że pamięć autorów bywa zawodna, a i "letka" utrata obiektywizmu spowodowana nostalgią może mieć miejsce. Dość marudzenia, proponujemy wrzucić jakiś chiptune'owy kawałek celem wejścia w klimat (powinien pasować "Mermaid" Anamanaguchi słuchany właśnie przez piszących te słowa) i zanurzyć się w wiecznie mętne i wymagające akweny kilku(nasto)-bitowych oceanów.
Rush'n Attack
Tytuł, o którym przypomniał nam Darek, za co serdeczne dla niego pokłony! Gra, w której wcielamy się w zielonego bereta (rzekomo, nasz awatar wygląda bardziej jak robotnik, ma nawet gustowne, niebiesko-kołnierzykowe wdzianko) dostającego zadanie zniszczyć Tajną Broń Wroga (chwytliwa, łatwa do zapamiętania nazwa, przyznacie). Akcja ma miejsce podczas "Zimnej wojny", toteż naszym wrogiem jest lud radziecki (co sugeruje tytuł, który można odczytać jako Russian Attack - dlatego gra w Europie zwała się Green Beret, aby nie denerwować bogatego w atomowe pociski sąsiada). Zrzucają nas daleko za "Żelazną kurtyną" i wyłącznie od naszych umiejętności zależeć będzie czy uratujemy cały konsumpcjonistyczny świat. Ze względu na niewiarygodne umięjętności herosa (względnie, mocno ograniczony budżet misji) dostajemy do dyspozycji wyłącznie nóż, którym atakujemy z charakterystycznym przytupem (może jest to taneczny wykrok), nawet kiedy znajdujemy się w powietrzu. Nasz komando raczej brzydzi się klasyczną bronią palną, bo za nic nie podniesie jej z martwych korpusów adwersarzy, którzy gęsto ścielą powierzchnie płaskie po przejściu przez nie "amerykańskiego nożownika". Niebieski czasem raczy schylić się po granat (zabezpieczony) bądź bazookuszę (wygląda jak wyrzutnia rakiet, ale działa jak minibalista, strzelając brązowym niewypałem przebijającym wszystkich, którzy staną mu na drodze) i to cały dostępny arsenał. No chyba, że doliczymy jeszcze bliżej nieokreśloną strzelajkę, która działa tylko przez kilkanaście sekund i występuje rzadko jak szczery uśmiech na twarzy Polaka. Jest też możliwość gry w wariancie prawie-non-killing, którego nie powstydziłby się mistrz Kojima! Zamiast kłaść trupem wszystkich, można ich czasem kulturalnie obiec zasuwając po wyższej, słabiej obsadzonej platformie, przeskakując nad głowami występujących tam oponentów, o których słów teraz kilka. Wrogowie to wesoła, "hordująca" k'nam banda w kufajkach i czapach, zależnie od swojego stopnia (przejawiającego się kolorem wdzianka) albo chcący nas objąć swym toksycznym uściskiem albo strzelający w kierunku, z którego nadbiegamy (niezależnie czy jesteśmy na ich poziomie, czy nie) albo skaczący na nas z kopem, który kilka lat później zaadaptują gracze w MK2 jako jedyną skuteczną metodę na tego $@#$! Kintaro. Plansz do pokonania mamy sześć, na końcu każdej zamiast bossa czeka na nas zawsze jakaś wesoła gromadka - a to wbiegniemy na miejsce zrzutu spadochroniarzy, kiedy indziej wyskoczy na nas kilkunastu żołdaków siedzących sobie na pace stojącej ciężarówki. Co ciekawe, wersja dyskietkowa (standardowo, japoński exclusive) była dużo łatwiejsza - po skatowaniu przez Rad-gości nasz Bereciarz wstawał w miejscu kaźni (w wersji cartowej były checkpointy), zwiększono ilość amunicji jaką można tachać i liczbę podnoszonych na raz pocisków (na kartridżu każda podniesiona bazookusza ma jeden pocisk, na dyskietce - trzy), było też parę sekretnych lokacji niedostępnych w pozajapońskiej wersji. Jeśli ktoś ma ochotę zagrać w tą całkiem fajną pozycję - proponujemy składankę Konami Arcade Advanced wydaną na GBA, gdyż jest ona najbardziej zbliżona do wersji z NES-a. Porty na DS-a i XLA bazują na automatówce, którą posiada inne zadanie główne (uratowanie jeńców wojennych), mniej plansz, ale za to więcej broni.
Medabots - Metabee/Rokusho
A skoro przy Game Boyu Advance jesteśmy... Zakładamy, że niektórzy będą się burzyć, że GBA to żadne retro, ale jeśli wziąć pod uwagę, że Zaawansowany Gierchłopiec miał swoją premierę dziesięć lat temu, a ostatni tytuł ukazał się w 2007 - jesteśmy chyba usprawiedliwieni. Poza tym, to sygnał dla Was, że wszystkie wcześniejsze konsole (Dreamcasty, Saturny i inne Szaraki) tym bardziej liczą się jako retro i jest tu dla nich miejsce. Ale do rzeczy - czym są owe Medabots? Totalną zrzynką z Pokemonów, poczynając od nazwy będącej zbitkiem dwóch słów (Medal i Robots dokładnie), przez dzieciaki ruszające w świat, by zostać absolutnym mistrzem w walkach między swoimi podopiecznymi, po głównego bohatera, ofiarę losu, która przypadkiem wchodzi w posiadanie "czarnego konia", absolutnego killera o niepozornym wyglądzie, z którego najpierw wszyscy się śmieją, a który potem rzuca ich na kolana i czyni z nich swych niewolników/przyjaciół. Tak przynajmniej zakładamy z fabuły opowiadanej przez grę, bo anime, dzięki Talosowi, nie dane nam było oglądać. Rozgrywka jest bardzo podobna do poke-serii, tyle tylko, że mamy dużo większą możliwość kustomizacji naszych podopiecznych. Ponieważ losem robotów nikt się nie przejmuje, blaszaki mogą do siebie pruć z minigunów, rzeszocić strzelbami i dekapitować / rozczłonkowywać bronią białą i żaden rodzic złego słowa nie powie, bo to przecież tylko maszyny, w dodatku uśmiechnięte. Dlatego też walki są dużo bardziej zacięte i często kończą się całkowitym rozkładem wroga, którego fragmenty dostajemy jako nagrodę za wygraną walkę. Każda część, a tych jest od groma, daje nam nowy atak/umiejętność, względnie modyfikuje statystyki, więc jest tu szerokie pole dla artystycznej i bojowej wyżywki. Szkoda tylko, że często wybierać będziemy musieli między wyglądem, a zdolnością bojową, bo Medaboty konstruowane pod kątem min/maxowania wyglądają równie ładnie, co Mileena bez maski. Wszyscy miłośnicy pokemonów i przenośnych zbieranko-turówek będą w siódmym elemencie, czy innym zmyśle, a gra powinna być stosunkowo łatwo dostępna ze względu na nie-tak-znowu-odległy horyzont czasowy. Tylko uważajcie, by nie kupić wersji AX, to bijatyka w stylu Super Smash Bros. - znośna, ale nie umywa się do opisywanej tu pozycji.
Pokemon Trading Card Game
A propos Pokemonów - ciekawe, komu z Was dane było zagrać w powyższy tytuł. Spin-off serii, będący cyfrową wersją dość popularnej karcianki, zawitał na Game Boya Color w roku 2000. Wcielamy się w chłopaczka, który chce zostać mistrzem Karcianej Ligi Pokemon czy czegoś w tym rodzaju, a naszym zadaniem jest spowodowanie, by ta mżonka stała się faktem. Dlatego też podróżujemy po kilku lokacjach (rozmiar świata jest mikroskopijny w porównaniu z typowym przedstawicielem marki Pokemon), toczymy walki z napotkanymi osobami, potem kasujemy obstawę lokalnego kozaka, dobieramy się do niego, odbieramy mu skalp/totem/życie/odznakę pokemon, spłukać, powtórzyć. Brzmi standardowo? Prawda, tyle tylko, że zamiast oglądać tyłki naszych zwierzaków skaczące na głowy wrażych Pokesów, wszystko odbywa się kulturalnie, choć z lekką nutką hazardu - w formie gry karcianej. Jeśli ktokolwiek z Was grał kiedykolwiek w Magica bądź inną TCG (Tradable Card Game), to zasad nie trzeba Wam tłumaczyć. Jeśli nie dane Wam było (słono zapłacić, by) zasmakować tej przyjemości, wiedzcie, że dostajemy parę kart, spośród nich wystawiamy swą armię. Co turę dokładamy "energię", kartę wielokrotnego użytku, która służy do opłacania ataków pokrakomonów. Do tego dochodzą jeszcze przedmioty (o różnych zastosowaniach - od leczących / uszkadzających potworki po mieszające ze składem talii naszej bądź przeciwnika) i umiejętności, Pokemony mają też, tradycyjnie, różne atrybuty, które czynią je (nie)skutecznymi wobec obdarzonych danymi przymiotami przeciwnikow... Uff, chyba widać, że to klasyczna pozycja spod znaku "łatwe zasady, żmudne masterowanie". Dość powiedzieć, że wersja na GBC niewiele odstaje od wersji rzeczywistej, papierowej, za co twórcom należą się głębokie, czołobitne pokłony. Grafika jest dość surowa, ale przez to karty są czytelne, ważniejsza jest mechanika rozgrywki, a o tą zadbali profesjonaliści z Wizards of the Coast, ojcowie Magica. Fajnie też, że dodano wszystkie karty z zestawów dostępnych do momentu premiery gry, co daje nam do dyspozycji ok. 220 kart, z których część jest unikalna dla konsolowego wydania. Radują też smaczki typu: po wygranej dostajemy od losera boostery (dla nieobeznanych: kilkunastokartowe zafoliowane zestawy z losową zawartością), co mile podkreśla rodowód gry. Dla fanatyków tego hobby, w tym dla ani-niżej-ani-wyżej-niepodpisanego, dostępne są rozbudowane opcje modyfikacji talii, którą gramy, dla tych, którzy szybko chcą przejść do zabawy przygotowano generator gotowych zestawów dodające do puli karty potrzebne w danej sytuacji (na zasadzie: jesteś w ogniowym dojo - doda Ci wodne, walczysz z fizolami - dostaniesz psycholi). Można też grać na dwóch po kabelku, co odblokowuje niedostępne w inny sposób karty i jest jeszcze bardziej sycące niż tryb fabularny. To bodaj najlepsza z wirtualnych karcianek, więc jeśli lubicie ten podgatunek to spamujcie skrzynki Nintendo, może zrobią dla nas remake albo kontynuację z prawdziwego zdarzenia ("dwójka" ukazała się na GBC, ale tylko w Japonii, a główna innowacja polegała na możliwości gry dziewczęciem).
Na dziś Wam powinno wystarczyć, będziemy wdzięczni za wszystkie komentarze wyzywające nas od "gupków" za wprowadzone zmiany. Możecie też pobawić się w Boba Budowniczego i być konstruktywnymi - powiedzcie czego oczekujecie od retro kącika, a może...może... jeśli faza księżyca będzie odpowiednia, a zgrabna nóżka odpowiednio wyeksponowana...