Recenzja: Prince of Persia: Zapomniane Piaski (PS3)
Jeśli przyjmiemy, że poprzedni Prince of Persia był wypadkiem przy pracy i krokiem wstecz, to wraz z premierą Zapomnianych Piasków (The Forgotten Sands) ekipa Ubisoftu nie tylko musiała nadrobić straconą pozycję, ale i wykonać krok w przód. Gra toczyła się o zaufanie fanów i prawowitą przeprowadzkę lubianej serii na konsole obecnej generacji, zatem nic dziwnego, że kroki były to nieco nerwowe. Udało się ustać na nogach, czy jednak nowy Książę poleciał z hukiem na glebę?Jeśli przyjmiemy, że poprzedni Prince of Persia był wypadkiem przy pracy i krokiem wstecz, to wraz z premierą Zapomnianych Piasków (The Forgotten Sands) ekipa Ubisoftu nie tylko musiała nadrobić straconą pozycję, ale i wykonać krok w przód. Gra toczyła się o zaufanie fanów i prawowitą przeprowadzkę lubianej serii na konsole obecnej generacji, zatem nic dziwnego, że kroki były to nieco nerwowe. Udało się ustać na nogach, czy jednak nowy Książę poleciał z hukiem na glebę?
Zapomniane Piaski z kretesem odcinają się od przygód Księcia jakie dostaliśmy dwa lata temu. To powrót do trylogii znanej z PlayStation 2, zarówno pod względem rozgrywki jak i fabuły oraz bohatera. Choć w zamyśle autorów snuta tu historia dzieje się pomiędzy pierwszą (The Sands of Time), a drugą (Warrior Within) częścią trylogii – czyli jest tak zwanym interquelem – to zapewnienia te można wsadzić między bajki, a lepiej „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”. Fabuła, oprócz postaci głównego bohatera naturalnie, niespecjalnie trzyma się znanym fanom faktów, bo nie uświadczysz tu nawet sztyletu cofającego czas, a wpływ na wskazówki zegara mamy z zupełnie innych powodów. Scenarzyści niespecjalnie się rozpędzili i dostaliśmy dość banalną, choć spełniającą swoje zadanie historię, skupioną na odwiecznej walce dobra ze złem, dodatkowo napędzanej braterską miłością. W Zapomnianych Piaskach poznajemy bowiem charyzmatycznego brata Księcia – Malika. Całość zaczyna się zgodnie z hiczkokowską zasadą zakładającą, że na początku musi być wybuch wulkanu, a dalej napięcie powinno rosnąć. Protagonista wybrał niezbyt szczęśliwy moment na odwiedziny u rodziny, ponieważ królestwo jego brata jest akurat perfidnie atakowane. Na dzień dobry wpadamy zatem w sam środek pola bitwy, gdzie trup ściele się gęsto, a budynki kruszą jak zapałki. Gdy w końcu w całym tym burdelu udaje się nam znaleźć Malika, dowiadujemy się iż braciszek, by odeprzeć ataki nieprzyjaciela, zamierza uwolnić mityczną Armię Piasku Króla Salomona. Jednak pech chciał, że plugastwo wcale nie jest skore do pomocy, a wręcz przeciwnie. Rwie się do bitki, zatem nie ma wyjścia. Przyłożyć im trzeba, a w międzyczasie jeszcze pomyśleć, jak odesłać to cholerstwo tam skąd przybyło – do piachu.
Piasek, całkiem dobrze wykonany należy dodać, jest w nowym Prince of Persia wszechobecny. Sypie się z dziur w ścianach i zza powoli pękających pod jego naporem drzwi, kłębi nam się pod nogami, lata na wietrze tworząc przy tym lekką „mgiełkę” i niemal czuć jego zgrzytanie pomiędzy zębami. Przecież walczymy z Armią Piasku, a przeciwnicy są stworzeni z wiadomo czego i w wiadomo czym, zamiast fontanny juchy, kończą swój żywot. Podtytuł zobowiązuje, a graficy nie tylko zaserwowali nam fachowy piach, bo i reszta otoczenia po prostu urzeka. Wracamy do dobrze znanych komnat i zamkniętych pomieszczeń, wnętrz zamku - monumentalnych kolumn z charakterystycznymi zakończeniami oraz innych uroków architektonicznych z oryginalnej trylogii.
Pod względem oprawy nowy Prince of Persia wypada bardzo solidnie i jest niczym piękna baśń w klimacie Bliskiego Wschodu. Ostre tekstury w świetnej jakości (faktury tynku czy kolorowe, błyszczące kafelki, porozbijane ściany), miłe dla oka efekty świetlne, wspomniane piaskowe atrakcje, żywe kolory i animacja – to wszystko w nowym Księciu po prostu nie może się nie podobać. Wpadkę zaliczają natomiast niezbyt plastyczne twarze, co ciut boli biorąc pod uwagę, że wszystkie scenki (z wyjątkiem intro) odgrywane są na silniku gry. Aż dziw bierze, że autorzy pokpili tak sprawę w tej kwestii, biorąc pod uwagę znikomą ilość napotkanych tu postaci. Weźmy taką Razię - zgrabniutką mulatkę z rasy dżinów, którą poznajemy wkrótce po uwolnieniu Armii i bez której pomocy Książę byłby bezradny jak osesek. Brunetka jest niczego sobie, ale usta ma tak napuchnięte, jakby wstrzyknęła sobie w nie co najmniej kilka porcji botoksu :) Sam bohater natomiast na moje oko niespecjalnie przypomina filmowego Księcia, ale w kinie siedziałem nieco z boku, więc może podobieństwo mi umknęło.
Wystarczy chwycić pada i chwilę pośmigać po tych ładnie prezentujących się lokacjach, aby poczuć się jak w domu. Trzon rozgrywki w Zapomnianych Piaskach żywcem bowiem przeniesiono z dowolnej odsłony wspominanej trylogii. I tyczy się to w takim samym stopniu elementów platformowych i biegania po ścianach, co akrobatycznych pojedynków. Tutaj jednak jakość Zapomnianych Piasków trochę rozjeżdżała się w dwie strony. Jedną z tych esencjonalnych składowych bowiem satysfakcjonująco rozbudowano, natomiast drugą potraktowano nieco po macoszemu.
Ilość obu rodzajów rozgrywki jest umiejętnie wyważona, ale więcej „czasu antenowego” dostaje skakanie, eksploracja i kombinowanie. Książę nadal jest gibki jak struna, może zatem biegać po ścianach, odbijać się od nich, wdrapywać na wyższe kondygnacje, huśtać na pałąkach wystających ze ścian, łapać słupów zwisających z sufitu, słowem – ma cały zestaw znanych i lubianych zagrań. Wygibasy wykonujemy tu płynnie i już na szczęście nie tak bezrefleksyjnie jak w zeszłorocznej grze, choć nadal droga do celu widoczna jest jak na dłoni gdyż a to rzut kamery, a to wytarte miejsce na ścianie sugeruje co należy zrobić. Niestety, poziom trudności tym razem znów nie jest mocną stroną Zapomnianych Piasków. Momentów wymagających małpiej zręczności niema tu prawie w ogóle i ciut doskwiera brak autentycznego wyzwania (możliwość obniżenia poziomu trudności podczas gry uznaję za dobry żart programistów). Nawet trofea nie należą do specjalnie skomplikowanych ale cóż, taki znak naszych czasów. Za skórę potrafią zaleźć nieliczne momenty, gdy przychodzi na przemian korzystać z nowych mocy Księcia, czyli zamrażania wody i odtwarzania z pamięci ponętnej dżinki elementów zburzonego miasta.
Już wyjaśniam, o co chodzi. Zamiana cieczy w bryłę lodu pozwala naturalnie na chwycenie się jej i danie susa dalej. Bajer polega na tym, że wodę możemy zamrażać na zawołanie, przytrzymując przycisk. Nie raz zatem przyjdzie Ci bujać się na lodowatej poręczy, po skoku momentalnie odmrażać rwący wodospad, by swobodnie przez niego przelecieć, a następnie znów włączać „chłodziarkę”, aby złapać kolejnej poręczy. Na podobnej zasadzie działają wspomnienia (patent naciągany, ale wkomponowujący się w całość). Sprawiają one iż fragment zabudowy, czy to będzie belka, na którą można się wspiąć, wyrwa w ścianie czy podłoga, która już się zawaliła, w cudowny sposób pojawia się pod naszymi nogami. Wspomnienia włączamy również pojedynczo, z tym, że nie musimy trzymać przycisku. Wystarczy jedynie wdusić go, by to znajdujące się najbliższej nas zmaterializowało się. A teraz wyobraźcie sobie, że macie przez sobą odcinek gdzie najpierw „odtwarzacie” pękniętą rurę, następnie zamrażacie płynącą z niej wodę, po czym z lodu dajecie susa na półkę dopiero co pojawiającą się pod waszymi nogami za sprawą wspomnień. Zaraz natomiast są dwa wodne „bicze” przedzielone płynną ścianą.
Zaręczam, że palce będą Wam sunęły po przyciskach jak szalone. Uzupełnieniem platformówkowego skakania jest, całkowicie zbędna moim zdaniem, możliwość zrobienia bliżej nieokreślonego przyśpieszenia w locie, co pozwala doskoczyć do oddalonej półki, choć jest używane tylko w z góry założonych przez autorów miejscach. Z kolei patent z łapaniem się zwieszonych w powietrzu ptaków, wbijanie miecza „pod skrzydło” i skakaniem dalej to ordynarna kopia z God of War III i takiej nachalności twórcy mogli sobie oszczędzić. Nie ma co jednak narzekać, bo platformowa strona Zapomnianych Piasków to ta jasna strona mocy. Po ciemnej, czyli mniej udanej i wtórnej, jest bowiem walka. A starcia, ze względu na podkręconą ilość wrogów, dostajemy tu w ilościach hurtowych.
Nie zrozumcie mnie źle. Nowy Książę nie oferuje totalnie crapowatego systemu walki. Jest klasyka w postaci skakania po przeciwnikach zakończonego cięciem z powietrza, szlachtowania mieczem i kopniaków, które możemy łączyć w combosy. Są naturalnie uniki, a do akrobacji dodano całkiem fajny patent skakania po wrogach, niczym w starych filmach z Hong Kongu, dzięki któremu szybko i efektownie możemy przemieścić się z jednego miejsca w drugie. Dodatkowo wspomagamy się czterema żywiołami – ziemi, powietrza, ognia i lodu. Wszystkie mają krótkotrwały efekt i tak ziemia to kamienny pancerz, a powietrze pozwala na stworzenie fali uderzeniowej powalającej wrogów. Z kolei lód oferuje „lodowe” (też mi niespodzianka) szlagi mieczem, a ogień „pali” się nam pod nogami, zatem skacząc po wrogach robimy im dodatkowe kuku. Moce ulepszamy łykając punkty doświadczenia, ale ich rozwój, taka jak i pseudo rozwój samego bohatera, jest bardzo prosty. Każdy z żywiołów ma cztery poziomy, jeśli natomiast idzie o Księcia to możemy zwiększyć siłę ciosów mieczem, kopniaków itd.
Wszystko to niby jawi się atrakcyjnie, zwłaszcza w obliczu starć z masami wrogów. Ci bowiem w The Forgotten Sands liczeni są w setkach i takiej sieczki nie było dotąd w żadnym Księciu Persji. Co z tego, skoro starcia, zwłaszcza w dalszych etapach gry, sprowadzają się do naparzania dwuklawiszowych kombinacji, których nie ma zbyt wiele. Ba, tutaj zabrakło nawet znanej z poprzednich części, rozbudowanej listy combosów, a wraz z trwaniem przygody nie uczymy się nowych... Na domiar złego wrogowie stawiają na ilość, a nie jakość. Ich rodzajów jest raptem kilka, a wyżynanie w dziecinny sposób bezmyślnych piaskowych zombie nie należy do atrakcji, które w grach najbardziej mnie podniecają. Z czasem pojawiają się goście z tarczami, ale tych wystarczy kopnąć aby się odsłonili, oraz biegający od ściany do ściany giganci (nota bene ich zachowanie to kolejna nachalna zrzynka, tym razem z Batmana), ale to nie ratuje mizernego bestiariusza w The Forgotten Sands. Ostatnia nadzieja w tym, że ciepłe słowo mógłbym napisać chociaż o walkach z bossami, ale na tym poletku Zapomniane Piaski też zaliczają wtopę. Pojedynków tych jest jak na lekarstwo, są mało emocjonujące i zrobione na jedno kopyto i całe szczęście, że ostatnie starcie trochę się na tym tle odznacza.
Dziewięciu godzin spędzonych z nowym Księciem w żadnym wypadku nie uważam za stracone. Generalnie bawiłem się bardzo dobrze, ale cały czas nie mogłem pozbyć się uciążliwego wrażenia deja vu, gdyż nie da się ukryć, że najnowsza produkcja teamu z Montrealu jest momentami zwyczajnie wtórna. W obliczu fiaska jakim okazała się gruntownie przemodelowana część poprzednia, autorzy postanowili wrócić do sprawdzonych schematów. Te jednak, mimo dodania kilku świeżych pomysłów, nadal niestety pozostają tylko schematami. I to doskonale znanymi, bo jeśli jesteś weteranem poprzednich odsłon przygód Księcia to niewiele cię tu zaskoczy. Dostaniesz niezmiennie wyśmienitą platformówkę w czarującym, egzotycznym klimacie i generalnie produkt na wysokim poziomie, ale ze zubożonym system walki i znikomą ilością prawdziwych nowości. Zapomniane Piaski to godna rehabilitacja za wpadkę sprzed dwóch lat, co nie zmienia faktu iż seria wspomnianego kroku w przód nie zrobiła i jeśli będzie tkwić w miejscu, to znów zaliczy regres. Bo jak mawiają: kto nie idzie naprzód, ten się cofa. [Fantom]
P.S. W wersji, którą otrzymałem do testów od Ubisoftu, w naszym rodzimy języku były jedynie trofea, ale Zapomniane Piaski w sklepach pojawią się w polskiej wersji językowej. Za całość ma być odpowiedzialna ekipa od Settlers 7 (PC), zatem o odpowiednią jakość finalnego efektu możecie być spokojni. O ile wiem, wersja angielska (multi) nie ma języka polskiego.
nośnik:
Blu-ray Disc
HDD: 1,3 GB
developer:Ubisoft Montreal
wydawca:Ubisoft
gatunek:przygoda-akcja
premiera: 20.05.2010
Lokalizacja: pełna
PEGI: 16
gracze: offline 1, online -
zalety: magiczny klimat i pierwszorzędne wykonanie, masa akrobatycznego skakania i stara sprawdzona formuła...
wady:... która jednak zaczyna przynudzać, spłycona walka i kiepski bestiariusz, zbyt prosta