Reklama
Co w duszy gra (2020) – recenzja filmu [Disney]. Od A-mol do B-dur

Co w duszy gra (2020) – recenzja filmu [Disney]. Od A-mol do B-dur

Piotrek Kamiński | 22.01.2021, 21:00

Nowa propozycja Pixara opowiada o muzyku, którego całe życie kręci się wokół grania. Kiedy przez gapiostwo niemalże straci swoją wielką szansę, będzie musiał na nowo nauczyć się jak wieść swoje życie. Spod ręki reżysera "W głowie się nie mieści", ale czy wyszło równie dobrze?

Nowy film Pixara to dla mnie zawsze wielkie święto. Jednym z pierwszych, jeśli nie w ogóle pierwszym filmem jaki widziałem w kinie było pierwsze Toy Story. Z tatą, w warszawskim Atlanticu - wtedy to było prawdziwe przeżycie. Ogromne budynki centrum miasta, wielki ekran kina, świeży popcorn i ta muzyka Randy'ego Newmana. Już wtedy podskórnie wiedziałem, że na "ten komputerowy Disney" trzeba uważać. Przez 25 długich lat wytwórnia założona przez Steve'a Jobsa nakręciła 23 pełnometrażowe filmy, a kolejne już są w drodze. Wiemy to, ponieważ produkcja tak przemyślanych (zazwyczaj) i oszałamiających technicznie dzieł sztuki trwa zazwyczaj całe lata. Dzisiejszy film narodził się w głowie Pete'a Doctera jeszcze w 2016 roku, gdzieś w okolicach premiery "Gdzie Jest Dory". Dla części naszych użytkowników to dosłownie ćwierć życia temu. I właśnie przede wszystkim o życiu - z fenomenalną muzyką w tle - chcą opowiedzieć nam twórcy filmu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Co w duszy gra (2020) – recenzja filmu [Disney]. Paradoks życia

O jakim paradoksie mowa? Jedyny sposób aby przekonać się, czy warto jest przeżyć swoje życie, to przeżyć je. Na tym właśnie założeniu opiera się znaczna część fabuły "Co w duszy gra".

Co w duszy gra (2020) – recenzja filmu [Disney]. Od A-mol do B-dur

Joe Gardner pracuje jako nauczyciel muzyki w lokalnej szkole. Większość jego uczniów zupełnie nie czuje bluesa, a i sam Joe zdaje się nie być zbyt zainteresowany nauczaniem. Jego marzeniem jest grać na scenie, jak jego ojciec przed nim. Całe jego życie zmienia się, kiedy za sprawą dawnego ucznia wreszcie dostaje swoją szansę. No... Zmieniło-BY się gdyby zaraz po tym nie zabił się nie patrząc dokąd idzie. Ale Joe, który przez 40 długich lat czekał na ten moment, nie ma zamiaru tak po prostu odpuścić. Ucieka z kolejki do nieba i ląduje w miejscu, w którym nowe dusze przygotowywane są do ruszenia na ziemię - gdzie powstaje ich unikalna osobowość. Tam poznaje Duszę #22, która już wkrótce będzie mogła rozpocząć życie, ale wcale tego nie chce. Muzyka w metaforycznej głowie naszego bohatera przyspiesza, gdy ten obmyśla plan swojego powrotu...

Film Doctera potrafi uwieść widza. Natychmiast przekonuje go o co toczy się gra, po czym pięknie, na przestrzeni jakichś 90 minut, stopniowo zmienia ton. Z początku śledzimy jedynie Joe - zwykłego faceta, prowadzącego raczej nudne i pozbawione fajerwerków życie, któremu marzy się pokazanie swojego talentu na scenie. Dla niego jazz to nie jest po prostu muzyka. To sposób na rozmowę z publicznością, pokazanie jej, ekhem, co mu w duszy gra i podzielenie się tą energią z nimi. Unikatowe doświadczenie, którego on sam doznał, kiedy ojciec zabrał go po raz pierwszy do klubu jazzowego, w którym sam grywał. Lecz później poznajemy 22 - beznadziejny przypadek duszy, która właściwie od początku istnienia ludzkości (22 to oznaczenie, która jest do dusza z kolei) nie potrafi znaleźć swojej "iskry". Ma już od dawien dawna ustaloną osobowość, lecz brakuje jej motywacji. Ona zwyczajnie nie chce żyć. I czemu tu się dziwić - życie potrafi być naprawdę trudne, a w tym abstrakcyjnym świecie, w którym znalazł ją Joe wszystko jest proste. Nic cię nie boli, nie istnieje głód, smród, covid. To właśnie na Joe spada obowiązek pomocy w znalezieniu tej motywacji. Kto wie, może sam nauczy się czegoś o życiu? W końcu o muzyce wie już wszystko.

Co w duszy gra (2020) – recenzja filmu [Disney]. Wyjaśniając abstrakcję

Od strony technicznej nie mamy tu w zasadzie o czym rozmawiać. Pixar już dawno temu przyzwyczaił widzów do swoich zapierających dech w piersiach wizualiów. Jakoś w okolicach "Aut 3" po raz pierwszy zauważyłem, że w zasadzie mamy tu do czynienia z wysoce stylizowanym, ale zasadniczo fotorealizmem, tym bardziej uderzającym, kiedy na ekranie obserwujemy tak wyraźnie nierealistycznie zaprojektowane postacie. Nie inaczej jest i w przypadku "Co w duszy gra" – absolutnie fantastycznie odtworzony Nowy York podczas jesieni ma w sobie ogromny ładunek nostalgii (prawdopodobnie nawet jeśli nigdy nie widziało się miasta na żywo). Doskonale dobrane, ciepłe oświetlenie sprawia, że nawet miejsca na co dzień raczej pozbawione uroku, jak obskurne metro, emanują pozytywną energią, a w skąpanych światłem słonecznym ulicach można się wręcz zakochać. Wrażenia potęguje tylko świetnie dobrana muzyka. Jon Batiste stworzył piękne jazzowe melodie, którymi raczą nas sceny rozgrywające się w prawdziwym świecie, a Trent Reznor i Atticus Ross z Nine Inch Nails skomponowali abstrakcyjne, mocno eksperymentalne melodie dla świata dusz.

"Co w duszy gra" poruszył mną. Bez dwóch zdań. Tak samo z resztą jak większość filmów tej wytwórni. Oni po prostu wiedzą jak poprowadzić kulminację tak, aby poszła mi cała hydraulika, oczy zrobiły się czerwone i tak dalej. Jest to jedna z głębszych - przynajmniej w temacie przesłania - historii studia i tego w żaden sposób nie można im odebrać. Mam natomiast problem z detalami tego abstrakcyjnego świata "przed życiem". Odnoszę wrażenie, że scenarzyści nie poświęcili odpowiednio dużo czasu na przygotowanie go. Szerokie pociągnięcia ich wizji są jak najbardziej jasne i zrozumiałe, ale zaczynają się rozmywać, jeśli zaczynamy się nad nimi zastanawiać.

Może niepotrzebnie tak dużo myślę o czymś, czego zasadniczo nie powinienem być w stanie do końca zrozumieć, ale wydaje mi się, że skoro już twórcy postanowili przybliżyć nam sylwetkę tej krainy, to warto byłoby zadbać o jej spójność. Tymczasem niektóre jej elementy zdają się prosić o doprecyzowanie, dopowiedzenie. Wątpię aby wszyscy widzowie mieli z tym problem. Wiem, że zazwyczaj za dużo myślę o filmie w trakcie oglądania, a sam fakt, że nie widzę czegoś na ekranie, nie oznacza jeszcze, że to coś nie istnieje. Do tego trzeba również brać pod uwagę długość filmu – twórcy nie mogą przecież zrobić czterogodzinnego molocha (chyba, że Zack Snyder) tylko po to, aby pokazać dosłownie wszystko. Czasami można zostawić widza z pewnymi niedopowiedzeniami. Zwłaszcza rozmawiając o tak skomplikowanej koncepcji jak skąd bierze się nasza osobowość i co motywuje nas do życia. Niemniej, mam wrażenie, że przy tak mocnej pod pozostałymi względami produkcji, jest to element wart zaznaczenia.

"Co w duszy gra" to opowieść z pięknym przesłaniem, której jednak brakuje trochę spójności. Odnoszę wrażenie, że twórcy próbowali raz jeszcze powtórzyć sukces, który wcześniej udało im się odnieść przy "W głowie się nie mieści", ale tak jak tam ewidentnie koncepcja była mocna i trzymała cały film w ryzach, tak tutaj jest ona jedynie pretekstem do opowiedzenia zaplanowanej historii. To wciąż ładna i poruszająca opowieść, ale do najmocniejszych reprezentantów studia odrobinę jej brakuje. Tak, czy siak, warto obejrzeć, aby przekonać się o tym samemu.

Atuty

  • Piękna animacja;
  • Intrygujący, podwójny soundtrack;
  • Dojrzałe przesłanie;
  • Kilka ciekawych pomysłów;
  • Humor

Wady

  • Nie do końca udana próba opisania abstrakcyjnej koncepcji. Tylko tyle i aż tyle

"Co w duszy gra" to film, który dosłownie potrafi pomóc ludziom na nowo zacząć doceniać otaczający ich świat. Niektóre detale lekko fałszują, ale to wciąż Pixar, a wiadomo, że poniżej pewnego poziomu to oni nie schodzą.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper