Tlen (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Klaustrofobia
Kobieta budzi się w komorze kriogenicznej. Nie wie skąd się w niej wzięła, jak się nazywa, gdzie dokładnie się znajduje. Niestety sprzęt jest uszkodzony i nie produkuje tlenu, który wyczerpie się w ciągu najbliższych godzin. Zaczyna się wyścig z czasem.
Lubię kino eksperymentalne, testujące różne nieszablonowe koncepcje. Nie każdy film musi składać się z tych samych, rozpisanych na trzy akty bitów, które tak dobrze zna niemalże każdy, nawet nie jakoś specjalnie zaangażowany kinoman. Zeszłoroczna "Platforma", za którą odpowiadał Galder Gaztelu-Urrutia; rozgrywający się niemalże wyłącznie na ekranie komputera "Searching" Aneesha Changanty'ego; oparty na sztuce teatralnej "Pojedynek", o którym wspominałem przy okazji recenzji "Kłamstwa Doskonałego". Nie muszą to być eksperymenty wyłącznie na obszarze scenariusza. Może twórcy w kreatywny sposób podeszli do muzyki, jak w "Baby Driver". Może scenografia jest jak ze snu, czego świetnym przykładem do dzisiaj jest "Gabinet Doktora Caligari". Może cały film to tylko jedna osoba, przebywająca w jednym miejscu, jak "Locke". Dzisiejsza produkcja to właśnie wariacja na temat tego ostatniego pomysłu.
Tlen (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Niejasne reguły gry
Postać grana przez Melanie Laurent budzi się nagle w bardzo małym pomieszczeniu, które szybko identyfikuje jako kapsułę kriogeniczną. Nie pamięta kim jest, ani skąd się tu wzięła. Nie wie nawet gdzie tak naprawdę się znajduje - w sensie, gdzie leży sama kapsuła - ale przebłyski wspomnień podpowiadają jej, że w szpitalu. Niestety doszło do awarii, przez którą produkcja świeżego tlenu, który kapsuła pompuje do wewnątrz, nie jest już możliwa. Już tylko trzydzieści kilka procent całego powietrza wewnątrz nadaje się do oddychania. MILO, sztuczna inteligencja zarządzająca działaniem kapsuły, informuje naszą bohaterkę, że zostały jej jakieś dwie godziny życia. Korzystając z wbudowanej w urządzenie technologii (internet, telefon, projektor holograficzny) musi domyślić się kim jest i jak wydostać się na zewnątrz zanim się udusi.
I już na tym etapie film popełnia błąd, którego w tego typu scenariuszu być nie powinno. Otóż właściwie do samego końca fabuły widz nie zna zasad zabawy. Jest zamknięty w tej kapsule razem z główną bohaterką, ale nie ma pojęcia co mu wolno, czego nie, a film nie uczy go tego w żaden sensowny sposób. Myślałby kto, że główna bohaterka, która nie pamięta jak się nazywa będzie musiała nauczyć się tych rzeczy razem z nim, lecz nie. Po prostu prosi o pokazanie hologramu swojego ciała, a MILO wykonuje polecenie. Szybko więc okazuje się, że widz nie jest partnerem Melanie, który razem z nią walczy o życie, a jedynie biernym obserwatorem. Pozostaje więc liczyć na to, że odpowiedzi na pytania kim jest, skąd się tu wzięła i jak ma przeżyć będą odpowiednio interesujące i wynagrodzą oglądanie przez 100 minut jak kobieta leży w pudełku i rozmawia z komputerem.
Tlen (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Być, albo nie być
Kolejne rewelacje i zwroty akcji skaczą entuzjastycznie pomiędzy byciem ciekawymi i zmieniającymi perspektywę, a kompletnie przewidywalnymi i pozbawionymi ciekawych konsekwencji. Prawdopodobnie całkiem szybko domyślisz się co z grubsza się tu wyprawia, lecz to ostatnie odsłonięcie kart sprawia, że cały status quo ulega zmianie i może wywyższyć, lub pogrzebać cały film. Laurent musi wtedy przewartościować wszystko, co do tej pory zakładała i dojść do nowych wniosków. Jest to szalenie ciekawy pomysł, lecz odnoszę wrażenie, że pojawia się w scenariuszu za późno, przez co nie ma czasu odpowiednio wybrzmieć i namieszać. Fabuła prędko przechodzi nad całym problemem i po prostu... kończy się. Ostatnia scena najpewniej miała dać widzowi ostateczne rozwiązanie i uczucie spełnienia - wiemy co się stało, nic nie zostaje niedopowiedziane. Z jednej strony szanuję, z drugiej akurat w przypadku tej historii odrobina niepewności i pola do własnej interpretacji co dalej byłaby jak najbardziej na miejscu.
Scenariusz Christie LeBlanc podejmuje kilka interesujących tematów, takich, które prowokują do dyskusji, bo w ich przypadku łatwe odpowiedzi nie istnieją, a przynajmniej nie są natychmiast oczywiste. Rozmawia z widzem o naturze człowieczeństwa i sile woli przetrwania. Szkoda więc, że w ostatecznym rozrachunku traktuje te tematy bardzo powierzchownie i jednostronnie. Melanie Laurent jest na tyle dobrą aktorką, że oglądanie przez półtorej godziny niemalże wyłącznie jej twarzy nie nudzi, ale biorąc pod uwagę potencjał tej historii, "Tlen" powinien był być niemożliwe wręcz ciekawy, a nie "nie nudzić".
Atuty
- Melanie Laurent;
- Ciekawa koncepcja.
Wady
- Miejscami zbyt przewidywalny;
- Mocno niewykorzystany potencjał;
- Ostatnia scena.
"Tlen" potrafi zaintrygować, ale ostatecznie nie ma do powiedzenia niczego wartego zapamiętania. Można obejrzeć, ale absolutnie nie trzeba.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych