Mass Effect 1 z Legendary Edition to graficzna modyfikacja? Większej głupoty nie widziałem
Mass Effect 1 z pakietu "Legendarna Edycja" jest graficzną modyfikacją niewprowadzającą oczekiwanych zmian? Nic bardziej mylnego.
Ci, co mnie znają, doskonale wiedzą, że marka Mass Effect jest moją ulubioną. Bardzo polubiłem skakać po dachach i rozwiązywać kolejne intrygi w starszych, jak i nowszych odsłonach Assassin's Creed, mnogość animacji i emocjonalne przedstawienie historii w The Last of Us robiło na mnie ogromne wrażenie, w kolejnych odsłonach licencjonowanej serii F1 spędzam po kilkaset godzin, a siekanie potworów srebrnym, wiedźmińskim mieczem nigdy mnie nie znudziło. Gdyby jednak ktoś przystawił mi pistolet do głowy i kazał wybrać, z którą marką mogę po raz ostatni się zapoznać, bez jakiegokolwiek zastanowienia wskazałbym na trylogię komandora Sheparda.
Cel osiągnięty
Szczerze powiedziawszy, do Mass Effect: Edycja Legendarna podchodziłem z chłodną głową. Cóż, większość remasterów prezentuje nijaką jakość i są perfidnym skokiem na kasę, czego najświeższym potwierdzeniem jest przykładowo Crysis Remastered czy WarCraft 3 Reforged. Z tyłu mojej głowy cały czas unosiła się informacja mówiąca, aby nie wsiadać do hype traine'u zbyt wcześnie. Pierwsza część opowiadania o pierwszym ludzkim widmie posiadała na tyle archaicznych rozwiązań, że zabawa w oryginał z 2007 roku nie miała sensu, więc podbicie jedynie rozdzielczości nie wchodziło tutaj w grę. I cieszę się niezmiernie, że zauważyło to Electronic Arts wspólnie z BioWare, które potrzebuje obecnie dużego kopa, aby wrócić na szczyt. Być może to właśnie bardzo ciepłe przyjęcie omawianej dzisiaj kolekcji im na to pozwoli.
Wracając jednak do sedna tematu, pierwszy Mass Effect został znacząco rozbudowany i wiedzą o tym tylko osoby mające z nim styczność. Sam w pewnym momencie złapałem się w sidła rosnących w zatrważającym tempie grup uwielbiających wylewać żółć bez posiadania dowodu, których komentarze na forach i stronach gamingowych sugerowały, że to, co zrobili kanadyjscy deweloperzy w kwestii ME, woła o pomstę do nieba.
Porządne odświeżenie "jedynki"
Po stworzeniu postaci i wylądowaniu na Eden Prime doznałem lekkiego szoku, bo wpisy proroków okazały się... nieprawdziwe. Tak naprawdę, wszystko, co dało się przebudować na silniku gry z 2007 roku, zostało zmodyfikowane i dostosowane pod obecne standardy. Począwszy od interfejsu, który teraz jest przejrzysty, poprzez ulepszoną oprawę dźwiękową, a skończywszy na robiącym naprawdę niezłe wrażenie otoczeniu - zwiedzając pierwszą, przed chwilą wymienioną planetę, na której znajdują się ludzkie kolonie, w końcu było czuć smród spalonych domów, a nie pustą, zamgloną przestrzeń, o której doskonale pamiętają fani oryginalnej trylogii.
Rzeczone zmiany to jedynie wierzchołek góry lodowej, bo mając już prawie 30 godzin nabitych w ME1 z Legendary Edition, wciąż znajduje jakieś dodatki dodane przez BioWare bez robienia większego szumu. W końcu możemy szybko sprzedać rupiecie trzymane w ekwipunku, nasz Shepard otrzymał nową animację biegania i nareszcie nie porusza się jak mucha w smole, a trochę czasu poświęcono również mechanice zmęczenia, która jasno wskazuje nam, jak protagonista serii stoi z kondycją. I jasne, te zmiany na papierze brzmią zapewne nijako, ale dla osoby, która oryginał wymaksowała minimum kilka razy, wprowadzone elementy są czymś wyjątkowym. Czymś, bez czego nie potrafiłyby teraz wrócić do produkcji z 2007 roku, bo usunąłby ją z dysku jeszcze przed ukończeniem priorytetu na Eden Prime.
Ratowanie galaktyki pochłania... kolejny raz
Dlatego też bardzo mocno drażnią mnie komentarze osób mówiące, że odmłodzony pierwszy Mass Effect to jedynie graficzna modyfikacja. Jest to nieprawda, bo remaster "jedynki" został wykonany naprawdę porządnie i podkreśla, że BioWare nie odwaliło tzw. "fuszerki", przy której jednocześnie pokazaliby najwierniejszym fanom trylogii środkowy palec. Dla porównania możemy przywołać Assassin's Creed: The Ezio Collection, które - mówię to z bólem serca - nie dorasta do pięt kolekcji Mass Effect pod względem technicznym, jak i graficznym.
Abyśmy się jednak źle nie zrozumieli. Mass Effect Legendary Edition nie jest ideałem - mnie osobiście nowy system jazdy Mako kompletnie nie przypadł do gustu i już po dwóch minutach go wyłączyłem, a jazdy po otwartych, źle zapełnionych treścią planetach wciąż nużą. Zważywszy na to, że 9 na 10 questów kończy się tym samym - strzelaniną w jednym z trzech zaprojektowanych budynków, ale powiedzmy sobie szczerze: stworzenie nowych obiektów i lepsze zagospodarowanie planet nie wchodzi w grę przy remasterach.
Kończąc pragnę wspomnieć także o cenie pakietu, na którą poniektórzy również narzekają, zapominając przy tym, że nowe standardy sięgają już ponad 300 złotych za jeden produkt. Mass Effect Legendary Edition - ku nawet mojemu zdziwieniu - oferuje trzy pełne gry wraz ze wszystkimi dostępnymi rozszerzeniami za lekko ponad 250 złotych, co starczy na 55-65 godzin osobom chcącym poznać jedynie fabułę lub 110-130 godzin zainteresowanym chcącym wymaksować każdą część. Uważam, że 90 złotych za jedną grę nie jest wygórowaną ceną, zważywszy na to, że Call of Duty: Modern Warfare 2 Campaign Remastered kradnący z naszego życia 5 godzin kosztował ponad 100 złotych. Electronic Arts zrobiło sporą przysługę szczególnie graczom, którzy nie znają historii Sheparda, bo nie poznać jej za taką lub o kilkadziesiąt złotych mniejszą cenę (po promocjach), to wręcz grzech.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Mass Effect: Edycja Legendarna.
Przeczytaj również
Komentarze (31)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych